Chociaż ekonomiści toczą między sobą spory od zawsze, to w kwestii wolnego handlu większość badaczy prezentuje jednomyślność. Świadczy o tym niedawna ankieta przeprowadzona wśród prezesów Amerykańskiego Towarzystwa Ekonomicznego, będącego głosem ekonomii głównego nurtu w naszym kraju. Jak wynika z owego badania, wszyscy ci znaczący uczeni zdecydowanie opowiedzieli się za ideą wolnego handlu, co podsumowano wnioskiem, iż „liczba ekonomistów domagających się ograniczenia handlu jest porównywalna z liczbą lekarzy zalecających puszczanie krwi”1.
Standardowy sposób myślenia ekonomistów w kwestii wolnego handlu jest wolny od jakichkolwiek ograniczeń ideologicznych. Przykładem tego są chociażby reprezentujący nurt konserwatywny Milton i Rose Friedmanowie, którzy stwierdzają: „Od czasów Adama Smitha panuje wśród nich [ekonomistów] zgoda, (…) że wolny handel międzynarodowy leży w najlepiej pojętym interesie całego świata”2. Wtóruje im keynesista Paul Samuelson: „Wolny handel pobudza korzystny dla wszystkich stron regionalny podział pracy, w znacznym stopniu zwiększa potencjalny Produkt Krajowy Brutto realny wszystkich krajów, a także umożliwia podniesienie poziomu życia na całym świecie”3.
Argument za wolnym handlem nie opiera się zatem na żadnej wymyślnej teorii „konkurencji doskonałej”, „ogólnej równowagi” czy „równowagi częściowej”. Wszak będący najbardziej zagorzałym i elokwentnym obrońcą wolnego handlu Adam Smith nigdy o nich nie słyszał. Tak więc uzasadnienie idei wolnego handlu ma swoje źródło w dostrzeżeniu dobrodziejstw wolnej wymiany, podziału pracy i wolności osobistej.
Dopóki handel odbywa się na zasadach dobrowolności, dopóty każda ze stron wymiany jednoznacznie na niej korzysta – inaczej w ogóle by do niej nie doszło. Przykładowo: kiedy ktoś kupuje koszulę, możemy stwierdzić, że kupujący ceni ją wyżej niż pieniądze, które na nią wydaje. Sprzedawca natomiast ceni wyżej pieniądze niż koszulę. Stąd dzięki wymianie obaj odnoszą korzyść. Co więcej nie ma przy tym znaczenia to, czy ów sprzedawca pochodzi z USA, Hong-Kongu lub jakiegokolwiek innego kraju.
Wolny handel pogłębia możliwości wyboru konsumentów i tworzy bodźce zachęcające przedsiębiorstwa do poprawy jakości swoich produktów oraz cięcia kosztów. Poprzez zwiększanie podaży dóbr konkurencja na płaszczyźnie międzynarodowej wspomaga proces obniżania cen i ograniczania monopoli krajowych. Gdyby na przykład „Wielka Trójka” przemysłu samochodowego zapragnęła zmonopolizować rynek aut, nie byłaby w stanie tego dokonać właśnie z racji funkcjonowania zagranicznej konkurencji. Obecnie około 75 proc. krajowych branż produkcyjnych musi konkurować z podmiotami zagranicznymi, co skłania je do ciągłego dbania o swoją efektywność. Z tego względu kiedy argumentujemy za wolnym handlem, to w rzeczywistości opowiadamy się również za swobodą konkurencji, wyższą jakością dóbr, rozwojem gospodarczym i niższymi cenami. Przyjęcie zgoła odmiennego stanowiska, tj. promującego protekcjonizm, z konieczności prowadziłoby do poparcia praktyk monopolistycznych, a w rezultacie do obniżenia jakości dóbr, stagnacji gospodarczej i wyższych cen. Koszty, jakie w wyniku polityki protekcjonizmu muszą ponosić konsumenci, są ogromne. Bardzo ostrożne szacunki wskazują, że obecnie protekcjonizm kosztuje amerykańskich konsumentów ponad 60 miliardów dolarów rocznie, co oznacza, że każdego roku przeciętna czteroosobowa rodzina ponosi dodatkowy koszt w wysokości ponad 1 tys. dolarów4. Przykładem oddziaływania regulacji protekcjonistycznych są sztucznie zawyżone ceny, średnio o 2,5 tys. dolarów za sztukę, samochodów produkcji japońskiej.
Wolny handel zwiększa majętność (i możliwości znalezienia zatrudnienia) wszystkich nacji, ponieważ otwiera im możliwość kapitalizowania swojej przewagi komparatywnej w kontekście produkcji. Przykładowo USA ma przewagę komparatywną w produkcji żywności dzięki swoim rozległym, żyznym terenom i zaawansowanej technologii rolniczej podnoszącej produktywność pracy. Z kolei ziemie Arabii Saudyjskiej nie nadają się do uprawy rolnej. Chociaż kraj ten mógłby wdrożyć szeroko zakrojone projekty irygacyjne i zyskać samowystarczalność w produkcji żywności, Saudyjczykom bardziej opłaca się skupić na tej branży, w której mają przewagę komparatywną, tj. na produkcji ropy, a następnie kupować żywność od USA i innych krajów. W podobny sposób USA mogłyby stać się samowystarczalne, jeśli chodzi o paliwo – wystarczyłoby jedynie zintensyfikować eksploatację łupków i piasków bitumicznych. Takie rozwiązanie byłoby jednak zbyt kosztowne, przez co lepszym wyjściem jest dalsze kupowanie ropy od Arabii Saudyjskiej i innych państw. Wymiana handlowa między USA i Arabią Saudyjską, bądź jakimikolwiek innymi krajami, przyczynia się do podniesienia poziomu życia ich mieszkańców.
Etyczne aspekty wolnego handlu
Protekcjonizm nie tylko jest nieefektywny ekonomicznie, lecz także – z natury niemoralny. Działa on bowiem jak podatek regresywny, obciążający najbardziej tych, których najmniej na to stać. Posłużmy się przykładem: z powodu ograniczeń importu dotyczących branży obuwniczej buty stają się droższe. Skutkuje to proporcjonalnie większym obciążeniem rodziny o dochodzie rocznym wynoszącym 15 tys. dolarów w porównaniu z rodziną o dochodzie rocznym wynoszącym 75 tys. dolarów. Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż ludzie korzystający na protekcjonizmie często są znacznie bardziej zamożni, niż ci, którzy ponoszą jego koszty. Płace w dogłębnie chronionej branży samochodowej są o około 80 proc. wyższe niż średnia płac w całej branży produkcyjnej kraju. Częściowo to właśnie dzięki protekcjonizmowi prezes korporacji Chrysler otrzymał w roku 1987 wypłatę w wysokości 28 mln dolarów. Poprzez zawyżanie cen samochodów protekcjonizm w sposób przewrotny przynosi korzyść właścicielom, menedżerom i pracownikom japońskiej branży samochodowej kosztem amerykańskich konsumentów. Innymi słowy działa on jak program pomocy społecznej dla zamożnych.
Protekcjonizm stoi również w sprzeczności z humanitarnymi celami międzynarodowej pomocy rozwojowej. Rząd USA przeznacza rocznie miliardy dolarów na wsparcie krajów rozwijających się. Niestety wiele z tych programów przynosi skutki odwrotne do zamierzonych, ponieważ polegają one przeważnie na dotowaniu administracji rządowej państw-biorców. Jaki bowiem sens ma taka pomoc, jeżeli jednocześnie blokujemy owym krajom dostęp do największego rynku zbytu dla ich produktów? Protekcjonizm hamuje rozwój gospodarczy w krajach rozwijających się i jeszcze bardziej pogłębia ich zależność od jałmużny ze strony amerykańskiego rządu.
Dlaczego protekcjonizm?
Pomimo tak mocnych argumentów na rzecz wolnego handlu zarówno Stany Zjednoczone, jak i reszta świata, od dawna stosują szeroko zakrojoną politykę protekcjonizmu. Dzieje się tak, ponieważ wolny handel przynosi korzyści ogółowi społeczeństwa, podczas gdy protekcjonizm oznacza zysk dla względnie nielicznej grupy szczególnych interesów. Jako że obywatelom z reguły brakuje organizacji i odpowiedniej wiedzy politycznej, to właśnie grupy interesów stawiają w tej sytuacji na swoim. Nierówność tę dostrzegł ponad 200 lat temu Adam Smith, który w Bogactwie narodów stwierdził:
Nadzieja, że wolność handlu w Wielkiej Brytanii będzie kiedyś całkowicie przywrócona, byłaby równie absurdalna, jak oczekiwanie, iż w Wielkiej Brytanii powstanie kiedyś wyimaginowana kraina Oceanii czy Utopii. Sprzeciwiają się temu niezłomnie nie tylko przesądy społeczeństwa, ale, co jest znacznie trudniejsze do przezwyciężenia, osobiste interesy wielu jednostek. (…) Członek parlamentu, który popiera każdy wniosek, jaki zmierza do umocnienia tego monopolu, jest pewien, że nie tylko zyska opinię człowieka rozumiejącego potrzeby przemysłu, ale również zdobędzie sobie wielką popularność oraz znaczne wpływy wśród stanu, któremu liczebności bogactwo daje ogromne znaczenie. Jeśli im się natomiast przeciwstawia, a zwłaszcza jeśli posiada tyle władzy, że może pokrzyżować ich plany, wtedy ani powszechnie uznana uczciwość, ani najwyższe stanowisko, ani też największe zasługi wobec społeczeństwa nie mogą uchronić go przed najohydniejszą potwarzą i obmową, przed osobistymi zniewagami, a czasem i przed rzeczywistym niebezpieczeństwem dla życia, jakim może być zuchwała napaść rozwścieczonych i zawiedzionych monopolistów5.
Presja polityczna skłaniająca rządzących do nadawania monopolistycznych przywilejów jest tak silna, że nawet ci, którzy przez całe życie wypowiadali się przychylnie o wolnym handlu, szybko jej ulegają tuż po objęciu znaczącego urzędu. Sekretarz skarbu USA James Baker przechwalał się niedawno, że „prezydent Reagan udzielił amerykańskiemu przemysłowi ochrony przed zagraniczną konkurencją w stopniu większym, niż uczynił to którykolwiek z jego poprzedników w ciągu ostatniego półwiecza”6. Niestety Partia Demokratyczna niewiele się pod tym względem różni. „Żadnego spośród siedmiu kandydatów Demokratów na prezydenta nie można uznać za żarliwego zwolennika wolnego i otwartego handlu”, zauważa z rozczarowaniem dziennikarz The Washington Post Hobart Rowan7.
Wydawałoby się, że hamująca rozwój gospodarczy polityka redystrybucji dochodu od biednych do bogatych spotka się ze sprzeciwem wyborców. Okazuje się jednak, że opór społeczeństwa wobec protekcjonizmu jest raczej słaby. Jak wyjaśnia ekonomista Mancur Olson, wynika to z faktu, iż „w kwestii spraw publicznych przeciętny obywatel jest zazwyczaj ‘racjonalnym ignorantem’”8 – wszak ludzie martwią się przede wszystkim sprawami osobistymi, a nie kwestiami polityki gospodarczej państwa. Na domiar złego większość docierających do obywateli informacji dotyczących polityki pochodzi ze stronniczych źródeł sprzyjających grupom interesów. Ekonomista Gordon Tullock komentuje tę sytuację następująco:
Zazwyczaj ograniczenie informacji, jakimi dysponuje przeciętny wyborca, jest na rękę grupom szczególnych interesów, które nie wahają się przed okłamaniem go, jeżeli umożliwi im to ograbienie skarbu państwa. Szerzenie dezinformacji jest dla nich czymś normalnym, zwłaszcza że dysponują ku temu odpowiednimi środkami. Ich działania byłyby jednak o wiele mniej skuteczne, gdyby przeciętny wyborca cechował się silnym pragnieniem poznania prawdy9.
Monopoliści, wraz z podmiotami aspirującymi do tego statusu, przez dekady powielali setki mitów na temat wolnego handlu i protekcjonizmu. Poniżej zaprezentowano kilka przykładów tej dezinformacji.
Mity protekcjonizmu
Mit 1: Import (i deficyt handlowy) jest zły; eksport (i nadwyżka handlowa) jest dobry
Międzynarodowy bilans handlowy stał się w ostatnich latach jednym z głównych zmartwień Kongresu oraz podstawowym „uzasadnieniem” dla polityki protekcjonistycznej. Jednakże idea, jakoby importowanie więcej, niż się eksportuje, było czymś z natury złym, świadczy jedynie o nieznajomości podstawowych zasad ekonomii. Import to przede wszystkim korzyści płynące z obrotu towarami. Dlatego też im większą ilością dóbr materialnych dysponujemy i im większa skala prowadzonego przez nas handlu – tym lepiej. Pamiętajmy, że wszelka wymiana jest obopólnie korzystna.
Statystyki dotyczące deficytu handlowego mogą wprowadzać w błąd odnośnie do stanu gospodarki, co można zilustrować analogią między handlem zagranicznym i krajowym. Otóż większość obywateli ma zapewne ujemny bilans handlowy względem swojego sprzedawcy w sklepie spożywczym. Komu jednak przyszłoby do głowy twierdzić, że w związku z tym powinniśmy koniecznie dążyć do wyrównania bilansu handlowego między konsumentami i sprzedawcami? Narzucenie takiego wymogu przez rząd – niezależnie od tego, czy mowa o handlu międzynarodowym, czy krajowym – zadziała na niekorzyść wszystkich stron wymiany. Przekonanie, że np. dwudziestomilionowy Tajwan powinien kupować tyle samo dóbr, ile od jego mieszkańców kupują Stany Zjednoczone o populacji wynoszącej 230 mln, jest absurdalne. Argument odwołujący się do bilansu handlowego jest po prostu kolejną słabą wymówką dla monopolistycznych ograniczeń handlu.
Mit 2: Bycie „krajem dłużniczym” jest szkodliwe gospodarczo
Bycie krajem dłużniczym oznacza, że obcokrajowcy inwestują więcej w USA, niż obywatele amerykańscy inwestują za granicą. Status ten nie musi być powodem do niepokoju, ponieważ zagraniczne inwestycje na terenie USA mogą być dla nas czymś korzystnym. Spójrzmy chociażby na przykład nowej fabryki Nissana i 50 innych japońskich spółek działających w stanie Tennessee – ich obecność niesie ze sobą wiele oczywistych korzyści: zapewniają miejsca pracy, zwiększają konkurencyjność amerykańskiego przemysłu i przyczyniają się do rozwoju gospodarczego. W rzeczywistości Stany Zjednoczone były krajem dłużniczym przez większość swojej historii – również w latach 1787-1920, czyli w okresie ich najdynamiczniejszego rozwoju, jakiego uprzednio nie doświadczył żaden inny kraj.
Obawa przed staniem się krajem dłużniczym jest nielogiczna i nacechowana niespójnościami. Z jednej strony protekcjoniści narzekają bowiem, że zbyt wielka ilość pieniędzy jest wyprowadzana za granicę, ponieważ importujemy więcej, niż eksportujemy. Następnie jednak, kiedy pieniądze te wracają do USA w formie inwestycji zagranicznych, ci sami ludzie twierdzą z niezadowoleniem, że wraca ich zbyt dużo. Oba te poglądy są wzajemnie sprzeczne, gdyż zwolennicy ograniczenia handlu posługują się sofizmatem rozszerzenia, aby usprawiedliwić rozdawnictwo monopolistycznych przywilejów.
Mit 3: Import niszczy amerykańskie miejsca pracy
Mit ten, podobnie jak wszystkie utrwalone w powszechnej świadomości mity, zawiera w sobie ziarno prawdy. Jeśli bowiem amerykańscy konsumenci kupują w większości samochody produkcji japońskiej, a nie krajowej, to faktycznie może to mieć wpływ na zanik jakiejś liczby miejsc pracy w Ameryce. W związku z tym powinno się podjąć działania (co też się dzieje) na rzecz ułatwienia zmiany pracy osobom tymczasowo jej pozbawionym. Jednakże zastosowanie rozwiązań protekcjonistycznych jedynie zwiększyłoby skalę bezrobocia.
Wolny handel tworzy miejsca pracy poprzez obniżanie cen i pozostawianie większej ilości pieniędzy w kieszeniach konsumentów. Zwiększone wydatki konsumenckie przyczynią się następnie do zwiększenia produkcji i zatrudnienia w całej gospodarce. Gdybyśmy natomiast zastosowali instrumenty ochronne dla danej branży, spowodowałoby to wzrost cen wytwarzanych przez nią dóbr i skłoniło konsumentów do ograniczenia wydatków. W rezultacie zatrudnienie w danej branży byłoby niższe, niż mogłoby być.
Pamiętajmy też, że dolary, które Amerykanie wydają na dobra wytwarzane za granicą, ostatecznie trafiają z powrotem do Stanów, co przyczynia się do zwiększenia miejsc pracy. Obcokrajowcy nie mają bowiem żadnego pożytku z dolarów jako takich – muszą więc wydać je w USA lub odsprzedać komuś, kto się tym zajmie.
Protekcjonizm może tymczasowo „ochronić” miejsca pracy w jednej branży, ale zazwyczaj niszczy on znacznie więcej miejsc pracy w innych obszarach gospodarki. Z powodu polityki protekcjonistycznej obejmującej przemysł stalowy amerykańscy producenci samochodów muszą w przypadku każdego auta płacić około 500 dolarów więcej za stal niż producenci japońscy. Owe wyższe ceny utrudniają amerykańskim producentom prowadzenie działalności, co zmusza ich do zwalniania pracowników. W ten sposób protekcjonizm w branży stalowej powoduje bezrobocie w tych gałęziach gospodarki, które korzystają z jej produktów.
Znamienny jest fakt, że w ostatnich latach wraz ze wzrostem deficytu handlowego rosło również bezrobocie w Stanach. W okresie 1982-1988 powstało ponad 13 mln nowych miejsc pracy, a stopa bezrobocia spadła z 11 do poniżej 6 proc. Dla kontrastu – w latach 70., kiedy to mieliśmy nadwyżkę handlową, bezrobocie stopniowo rosło.
Mit 4: Z powodu konkurencji zagranicznej zmniejsza się amerykański sektor wytwórczy
Zdaniem protekcjonistów gospodarka amerykańska ulega „deindustrializacji” z powodu rzekomej niezdolności amerykańskich wytwórców do konkurowania na rynkach międzynarodowych. Teza ta jest jednak całkowicie zmyślona. Udział produkcji przemysłowej w PNB wynosi obecnie około 24 proc., podczas gdy w roku 1950 było to 50 proc10. Co więcej poziom produkcji przemysłowej i zatrudnienia w przemyśle jest obecnie najwyższy w historii. Z pewnością zmieniła się struktura zatrudnienia i produkcji, co jednak jest zjawiskiem normalnym w dynamicznej, rozwijającej się gospodarce. Rozwój gospodarczy zawsze wiąże się z różnego rodzaju przemieszczeniami elementów w strukturach gospodarki. Tak więc nie ma mowy o jakiejkolwiek „deindustrializacji” amerykańskiej branży produkcyjnej.
Mit 5: Konkurencja międzynarodowa powoduje, że wiele nowo utworzonych miejsc pracy to stanowiska niskopłatne i bez perspektyw
Pewien kongresmen stwierdził niedawno, że „50 proc. z 13 mln nowych miejsc pracy [tj. utworzonych między rokiem 1982 i 1987] to stanowiska bez perspektyw i z płacą wynoszącą około 7,4 tys. dolarów rocznie. Przehandlowujemy dobre miejsca pracy w branży produkcyjnej na niskopłatne w usługach”11. Stwierdził on również, że handel międzynarodowy „zubaża Amerykę”, a także zaproponował ustawę mającą zatrzymać ten proces.
Departament Pracy przeanalizował jednak szczegółowo te stwierdzenia i odkrył, że wypowiedzi owego kongresmena mijają się z prawdą. Otóż 57 proc. spośród 13 mln miejsc pracy utworzonych między rokiem 1982 i 1987, zgodnie z klasyfikacją Departamentu, zalicza się do kategorii najwyżej płatnych. Jedynie 7 proc. z nich to miejsca pracy z płacą minimalną, wynoszącą 7,4 tys. dolarów rocznie lub mniej12.
Mit 6: Inne kraje korzystają z przewagi w postaci taniej siły roboczej
Często twierdzi się, że, przykładowo, amerykańska branża tekstylna, w której pracownikom płaci się 10 dolarów za godzinę, nie jest w stanie konkurować z singapurską, jeżeli tamtejszym pracownikom płaci się 1 dolara za godzinę. Stąd ochrona krajowej branży tekstylnej jest konieczna dla jej przetrwania.
Na pierwszy rzut oka argument ten może wydawać się przekonujący, jednakże pomija on kilka istotnych faktów. Po pierwsze, jeżeli produktywność amerykańskich pracowników jest dziesięciokrotnie wyższa od tych w Singapurze (z racji lepszego wyposażenia kapitałowego, technologicznego i przeszkolenia), to ich wyższe płace nie są niczym niekorzystnym.
Po drugie, myśl, jakoby niskie płace były czynnikiem w pełni wyjaśniającym funkcjonowanie handlu międzynarodowego, jest nielogiczna. Gdyby tak było, to Stany Zjednoczone niczego by nie eksportowały, ponieważ płace w Ameryce są wyższe niż niemal wszędzie indziej na świecie. Tym, co określa przewagę komparatywną danego kraju w handlu międzynarodowym, jest, oprócz pracy, całkowita ilość zasobów, które musi wykorzystać do wytworzenia danego produktu. Wiele krajów o niskich płacach importuje amerykańskie towary z racji naszej przewagi komparatywnej w ich produkcji i pomimo naszych wyższych płac. Ponadto kraje te muszą importować dobra ze Stanów, ponieważ to jedyne, co mogą uczynić z dolarami, które otrzymują w ramach wymiany z Ameryką.
I wreszcie – nie wiadomo, dlaczego sytuacja, w której amerykańscy konsumenci mogliby cieszyć się tańszymi lub lepszej jakości dobrami, produkowanymi w krajach o niskich płacach, miałaby być „niesprawiedliwa”.
Mit 7: Protekcjonizm jest konieczny do przeciwdziałania „dumpingowi”
Z tzw. dumpingiem mamy do czynienia, kiedy zagraniczni producenci sprzedają swoje produkty w Ameryce po rzekomo niższych cenach, niż sprzedają je we własnym kraju. Liczne przepisy zabraniają tej praktyki, gdyż zalicza się ją do form nieuczciwej konkurencji.
Istnieją jednak solidne ekonomiczne powody, aby stosować tego typu metody. Tymczasowe stosowanie cen zaniżonych względem kosztów produkcji jest powszechne w świecie biznesu. Przykładowo: nowo otwarte pizzerie często oferują „dwa produkty w cenie jednego”, aby przyciągnąć do siebie jak największą liczbę osób. Straty ponoszone w takim momencie traktuje się bowiem jako inwestycję w pozyskanie klienteli, która pozwoli w przyszłości osiągnąć wyższe zyski. Ponadto niższe ceny zawsze są korzystne dla konsumentów. Rzadko też słyszymy o przypadkach, kiedy to ktoś oskarżałby pizzerię o „dumping”. Być może wynika to stąd, iż w takiej sytuacji konsumenci po prostu widzą bezpośrednio korzyści płynące z takiej formy konkurencji.
W listopadzie 1987 r. amerykański Departament Handlu orzekł, że „spółki japońskie złamały prawo międzynarodowe, ponieważ nie podniosły cen swoich produktów tak, aby odpowiadały one znacznemu umocnieniu się jena”13. Wraz ze wzrostem wartości japońskiej waluty tamtejsze dobra sprzedawane w Stanach Zjednoczonych stały się względnie droższe. Aby zachować swoją konkurencyjność, japońscy producenci zareagowali na te zmiany cięciami kosztów, cen i marż zysku – co z kolei było korzystne dla amerykańskich konsumentów. Według danych Departamentu Handlu ceny japońskiego eksportu obniżyły się o 23 proc. w latach 1985-87. Niestety protekcjonistyczna administracja Reagana sprzeciwia się tego typu cięciom cen.
Często twierdzi się, że podmioty zagraniczne stosują dumping, ponieważ subsydiują je ich rządy, co umożliwia im podkopywanie pozycji firm amerykańskich. Chociaż tego typu polityka jest błędna, nie oznacza to, że powinniśmy karać naszych konsumentów za krótkowzroczność obcych państw. Takie subsydia są bowiem równoznaczne z „podarunkiem” przekazywanym od zagranicznych podatników na rzecz amerykańskich konsumentów i mogą być postrzegane jako odwrócona pomoc międzynarodowa. W dodatku skala tego procederu jest mocno wyolbrzymiana. Przykładem tego jest Japonia, gdzie wsparcie udzielane tamtejszym producentom przez Japoński Bank Rozwoju stanowi mniej niż 1 proc. inwestycji krajowych brutto i w większości trafia do branży rolniczej.
Twierdzi się również, że dumping, czyli eliminacja konkurencji za pomocą zaniżonych cen, może doprowadzić do przekształcenia amerykańskich przedsiębiorstw w monopole. Nie istnieje jednak ani jeden udokumentowany przypadek takiej operacji – a to z bardzo konkretnego powodu. Otóż gdyby jakikolwiek wytwórca zaczął stosować ceny monopolistyczne, prężna konkurencja międzynarodowa (i krajowa) natychmiast doprowadziłaby do osłabienia jego pozycji. Podmioty oskarżające swoich zagranicznych konkurentów o stosowanie dumpingu po prostu nie chcą dostosować się do warunków rynku i obniżyć cen własnych produktów.
Mit 8: Tymczasowa protekcja jest konieczna, aby „kupić czas” na dostosowanie się do konkurencji
Ideę tymczasowej ochrony można porównać do bycia trochę w ciąży. Spójrzmy chociażby na przemysł tekstylny, któremu udzielono takiej „tymczasowej” ochrony 25 lat temu – trwa ona do dziś. W argumentacji za tego typu narzędziem przyznaje się wprost, że protekcjonizm to ogólnie błędna koncepcja, dlatego też podkreśla się ów tymczasowy charakter jego zastosowania. Niestety nawet w takiej formie okaże się ono szkodliwe dla danej branży.
Ograniczenie presji konkurencyjnej, jakie następuje pod parasolem protekcjonizmu, przekłada się negatywnie na innowacyjność danego podmiotu. Chronione przedsiębiorstwa stają się mniej skłonne do inwestowania w wiedzę specjalistyczną i technologię, ponieważ mogą łatwo czerpać zyski poprzez lobbing i protekcję.
Co więcej wiele dowodów wskazuje na to, że taka „tymczasowa” ochrona nie tylko nie prowadzi do ożywienia biznesu, a wręcz przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. Wniosek, jaki Biuro Budżetu Kongresu postawiło po przeanalizowaniu efektów protekcjonizmu w branżach tekstylnej, stalowej, obuwniczej i samochodowej, jest następujący: „w żadnym ze zbadanych przypadków ochrona (…) nie doprowadziła do poprawy sytuacji danej branży. (…) Ochrona w żaden znaczący sposób nie zwiększyła zdolności przedsiębiorstw krajowych do konkurowania z producentami zagranicznymi”14. Badanie to pokazało, że w okresie ochronnym dane podmioty często zmniejszają poziom dokonywanych inwestycji, przez co zostają jeszcze dalej w tyle za konkurentami. Dane te wyjaśniają również, dlaczego twierdzenia o konieczności ochrony tzw. militarno-strategicznych sektorów gospodarki również są fałszywe. Chodzi tu o przedsiębiorstwa mające znaczenie dla obronności kraju, które rzekomo należy chronić przed międzynarodową konkurencją. Skoro wiemy, że protekcjonizm eliminuje zachęty do wdrażania innowacji, co skutkuje obniżeniem jakości i podniesieniem cen dóbr, to w kontekście obronności nieuchronnie doprowadzi on do osłabienia podmiotów zaopatrujących armię danego kraju.
Mit 9: Powinniśmy „wyrównywać nasze szanse” poprzez wprowadzanie ograniczeń handlu wobec państw, które stosują je przeciwko nam
To strategia typu „na złość babci odmrozimy sobie uszy”. Jeżeli obce rządy są na tyle nierozsądne, by krzywdzić własnych obywateli poprzez wprowadzanie ograniczeń handlu, jest to niekorzystne wyłącznie dla owych społeczeństw. Nie ma jednak żadnego sensownego powodu, dla którego amerykańscy konsumenci mieliby być karani za irracjonalną politykę handlową obcych państw.
Odpowiedzenie tym samym byłoby z kolei hipokryzją, ponieważ nakładane przez władze Ameryki restrykcje importu często są znacznie dotkliwsze, niż te, które stosują inne państwa wobec produktów amerykańskich. Obecnie amerykański przemysł części samochodowych lobbuje o ochronę, gdyż, jak twierdzi, zmaga się z „nieuczciwą konkurencją” ze strony japońskich producentów części. Hipokryzja tego twierdzenia polega na tym, że w Japonii nie obowiązują żadne rządowe ograniczenia importu amerykańskich części samochodowych, natomiast japońscy producenci, którzy eksportują swoje produkty do Stanów, muszą uiszczać opłaty celne narzucane przez nasz rząd.
Wojny celne to potencjalnie bardzo niebezpieczna gra polityczna. Ustawa Smoota-Hawley’a z 1930 r. zapoczątkowała właśnie taki konflikt, co dolało tylko oliwy do ognia Wielkiego Kryzysu. Wiele krajów zareagowało na posunięcie rządu USA wprowadzeniem własnych barier celnych na dobra amerykańskie. Ostatecznie doprowadziło to do spadku wartości importu w 75 najbardziej zaangażowanych w handel międzynarodowy krajach z ponad 3 mld dolarów w 1929 r. do około 1 mld w 1932 oraz wpędziło światową gospodarkę w depresję15.
Polityka odwetowych barier celnych jest destrukcyjna z samej swej natury. Ograniczenie napływu dolarów ze Stanów do innych krajów sprawi, że ich obywatele ograniczą kupno amerykańskich dóbr. To z kolei przyniesie straty amerykańskim eksporterom – na ogół zawsze, kiedy ogranicza się w Ameryce import, spada również eksport. W związku z tym spadnie również zatrudnienie w branżach związanych z eksportem, a stanowi ono około jednej piątej całego zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych16.
Mit 10: Protekcjonizm jest korzystny dla związków zawodowych
Stwierdzenie to jest prawdziwe wyłącznie z perspektywy krótkookresowej. W pewnym okresie związki zawodowe – poprzez narzucanie zasad utrzymywania nadmiaru pracowników i ponadkonkurencyjnych płac – odnosiły korzyści dzięki protekcjonizmowi w branżach stalowej, samochodowej, tekstylnej i obuwniczej. Dopóki konkurencja międzynarodowa nie była odpowiednio rozwinięta, zawyżanie płac przy jednoczesnym obniżaniu produktywności było możliwe. Jednakże wraz z tym jak międzynarodowa konkurencja nabrała rozpędu, a jest to zjawisko nieuniknione, chronione amerykańskie przedsiębiorstwa znalazły się w bardzo niekorzystnym położeniu. Utraciły bowiem udziały w rynku, przez co zwolniły tysiące pracowników. Dramatycznie spadła też liczba osób zrzeszonych w związkach zawodowych. Widzimy zatem, że korzyść płynąca z protekcjonizmu dla związków zawodowych była krótkotrwała i jest główną przyczyną ich obecnych problemów. Nie ma żadnego przypadku w tym, że najbardziej ospałe i uzwiązkowione amerykańskie branże – tj. stalowa, samochodowa, obuwnicza, wyrobów gumowych, tekstylna – są jednocześnie najbardziej chronionymi.
Wnioski
Podsumowując: dynamiczna gospodarka to kluczowy warunek rozwoju gospodarczego i tworzenia miejsc pracy. Protekcjonizm natomiast hamuje konieczne procesy dostosowawcze, dzięki którym możliwe jest podążanie za zmianami gospodarczymi. Jak napisał noblista Friedrich von Hayek, korzyści płynące z konkurencji i rozwoju gospodarczego
to rezultaty tego typu zmian, a ich trwałość zależeć będzie wyłącznie od tego, czy pozwoli się owym zmianom zachodzić w sposób nieprzerwany. Jednocześnie jednak każda taka zmiana godzi w interesy określonych grup, w związku z czym utrzymanie porządku rynkowego wymagać będzie uniemożliwienia im zahamowania procesów niekorzystnych z ich perspektywy. (…) Interes ogółu społeczeństwa będzie realizowany tylko, jeżeli zaakceptuje się zasadę, zgodnie z którą każdy musi podporządkować się zmianom w momencie, gdy leżące poza czyjąkolwiek kontrolą okoliczności sprawiają, że dana osoba staje w obliczu konieczności takiego dostosowania się17.
W perspektywie krótkookresowej protekcjonizm może zapewnić korzyści pewnej niewielkiej grupie interesów, jednak odbywać się to będzie kosztem reszty społeczeństwa. Wszelkie ograniczenia handlu międzynarodowego są nieskuteczne, niesprawiedliwe i szkodliwe – i właśnie dlatego nie należy ich stosować.
Thomas J. DiLorenzo
Tłumaczenie: Dawid Świonder
Thomas J. DiLorenzo jest profesorem ekonomii na Uniwersytecie Loyola w Maryland oraz członkiem zespołu Mises Institute. Autor m.in. Jak kapitalizm zbudował Amerykę, Organized Crime: The Unvarnished Truth About Government, The Problem with Socialism. Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie The Freeman z lipca 1988 r. (tom 38, nr 7).
1 J. Simon, R. Crandall, „Singular Economic Response”, Wahington Times, 10 września 1987, s. F-I.
2 M. Friedman, R. Friedman, Wolny wybór, tłum. J. Kwaśniewski, wyd. Aspekt, Sosnowiec 2006, s. 36.
3 P. Samuelson, Economics, wyd. Macmillan, New York 1976, s. 692.
4 M.C. Munger, „The Costs of Protectionism” w: Challenge, styczeń/luty 1984, s. 54-58.
5 A. Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, t. II, przeł. A. Prejbisz, wyd. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 59-60.
6 L. Clark, „Reaganomics Reassessed”, Wall Street Journal, 24 września 1987, s. 26.
7 H. Roban, „Free-Trade Coalition Fades”, Washington Post, 20 września 1987, s. H-I.
8 M. Olson, The Rise and Decline of Nations, wyd. Yale University Press, New Haven 1982, s. 26.
9 G. Tullock, Welfare for the Well-to-Do, wyd. The Fisher Institute, Dallas 1983, s. 71.
10 Zob. U.S. Depratment of Commerce, Bureau of the Census, Statistical Abstract of the U.S. (Washington, D.C.: U.S. Government Printing Office, różne lata).
11 W. Brookes, „The Myth That Won’t Die”, Washington Times, 7 września 1987, s. D-1.
12 Tamże.
13 S. Auerbach, „Japanese Companies Violated Trade Laws”, Washington Post, 20 listopada 1987, s. D-1.
14 Congressional Budget Office, Has Trade Protection Revitalized Domestic Industries?, Washington, D.C.: CBO, listopad 1986, s. 97.
15 R. Bartley, „1929 and All That”, Wall Street Journal, 24 listopada 1987, s. 28.
16 „Export-Dependent Manufacturing Employment”, Washington, D.C.: U.S. Trade Representative, 1984.
17 F.A. Hayek, Law, Legislation, and Liberty, t. 3, wyd. University of Chicago Press, Chicago 1976, s. 94.