Bezwarunkowy Dochód Podstawowy – na bakier z ekonomią i etyką

Czy praca zapewnia tylko dochód? Czy jest też może źródłem kapitału społecznego pełniącym kluczową funkcję socjalizacji, a może wręcz – jak twierdzi Kościół – stanowi ona podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi, wspierając ludzką godność i wpływając na doskonalenie osobowości człowieka?

Foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

Idea bezwarunkowego dochodu podstawowego zyskuje ostatnimi czasy na popularności. Kibicuje jej także Rafał Woś, czemu dał wyraz swoim najnowszym tekstem na łamach Obserwatora Finansowego pt. „Szczodry jak Szkot”. Czy warto rzeczywiście wprowadzać ten program?

Rafał Woś jest otwarty na nowe idee. Nie tak dawno temu przedstawiał nowoczesną teorię monetarną jako alternatywę dla współczesnego systemu monetarnego (moja polemika tutaj). Tym razem proponuje, aby „odpalić” bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP), gdyż „dotychczasowy system państwa dobrobytu doszedł do granic swojej efektywności”.

O ile w tym punkcie panuje między nami zgoda, o tyle ocena BDP dokonana przez Autora jest z gruntu błędna. Idea brzmi kusząco, aczkolwiek nie jest ona nowa. Już w 1982 r. Janusz Zajdel, prekursor nurtu fantastyki socjologicznej w polskiej literaturze, w powieści „Limes inferior” tak opisywał doskonały system społeczno-ekonomiczny: „Każdy, niezależnie od klasy, dostaje tyle samo czerwonych punktów miesięcznie. Obojętnie, czy pracuje, czy nie. (…) Nikt nie zostaje bez środków do życia, jeśli nawet nie ma dla niego pracy (…)”. Prawda, że brzmi wspaniale? Problem polega na tym, że elita rządząca Argolandem dysponowała niewyczerpanym źródłem energii podarowanym przez tajemniczych Obcych. W takich okolicznościach bezwarunkowy dochód podstawowy w postaci równej liczby czerwonych punktów mógł zostać sfinansowany.

Jednak rzeczywistość nie jest tak różowa. Według Wosia mitem jest, że dochód podstawowy oznacza radykalny wzrost wydatków publicznych i poprowadzi do niechybnej katastrofy fiskalnej. Jednak sam podaje, że wprowadzenie BDP w wysokości 5 tys. funtów rocznie dla ludzi powyżej 18 roku życia, 3 tys. funtów na dziecko do 18 lat oraz 9 tys. funtów dla osób powyżej wieku emerytalnego to koszt netto – przy podwyżce podatku CIT dla dużych firm i PIT dla najlepiej zarabiających o 5 punktów procentowych – w wysokości 6 proc. PKB rocznie (nie szacowałem efektu zmian w podatkach, ale sam koszt programu, bez podwyżek podatków, wyszedł mi w okolicach 18 proc. PKB rocznie – życzę powodzenia we wprowadzaniu takiego programu).

A jak by to wyglądało w Polsce? Przyjmijmy dla uproszczenia, że dorosłych Polaków jest 30 mln (chociaż GUS szacuje tę liczbę na 31,476 mln). Zakładając zatem BDP w wysokości 500 zł dla każdego dorosłego obywatela, otrzymujemy kwotę w wysokości 180 mld zł rocznie, czyli 8,5 proc. PKB. Dla porównania jest to więcej niż łączne wydatki na służbę zdrowia, obronę i naukę. A przecież mówimy o „raptem” 500 zł (czyli 11 proc. mediany wynagrodzeń), które nie byłyby w stanie zastąpić dotychczasowych programów socjalnych.

Dlatego BDP pozostaje mrzonką. Jego wprowadzenie wymagałoby albo odejścia od powszechności (np. przeznaczenia świadczeń tylko dla młodzieży), albo odejścia od bezwarunkowości (i np. wprowadzenia kryterium dochodowego), albo wypłacania symbolicznych kwot, albo radykalnego podniesienia podatków. No, albo wprowadzenia nowoczesnej teorii monetarnej w życie i uruchomienia prasy drukarskiej.

Pierwsze dwie opcje wypaczyłyby ideę programu, przekształcając go w kolejną odsłonę tradycyjnej pomocy społecznej, której tak bardzo ma dosyć Woś. Trzeci scenariusz nie zlikwidowałby ubóstwa i nie zwiększyłby istotnie bezpieczeństwa socjalnego. Zaś dwa ostatnie warianty miałyby negatywne konsekwencje ogólnogospodarcze, które mogłyby doprowadzić do rezultatów sprzecznych z intencjami programu, np. do wzrostu stopy bezrobocia na skutek dodatkowych obciążeń podatkowych płacy albo do obniżenia wysokości realnych świadczeń na skutek wzrostu inflacji. Wbrew zatem optymizmowi Wosia możliwość wprowadzenia BDP w istotnej wysokości bez poniesienia znacznych kosztów jest mitem.

Potwierdza to niedawny artykuł pt. „Basic income or a single tapering rule? Incentives, inclusiveness and affordability compared for the case of Finland” opublikowany przez ekonomistów OECD przy okazji eksperymentu z BDP w Finlandii. Oszacowali oni, że zastąpienie obecnego systemu świadczeń socjalnych przez BDP w tym kraju albo byłoby zbyt kosztowne, albo oznaczałoby niewystarczające świadczenia dla najbardziej potrzebujących i w konsekwencji wzrost współczynnika Giniego o 0,4 punktu procentowego oraz wzrost udziału ludzi poniżej progu ubóstwa z 11,5 do 14,3 procent!

A propos eksperymentu z BDP w Finlandii – trochę dziwne jest, że red. Woś zupełnie nie wspomina, że fiński rząd zrezygnował przedwcześnie z finansowania programu. Autor nic nie pisze również o wynikach wcześniejszych eksperymentów z negatywnym podatkiem dochodowym, czyli koncepcji zbliżonej do BDP, które pokazywały redukcję podaży pracy, zwłaszcza w przypadku kobiet oraz młodzieży. Co nie jest zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że dawanie ludziom pieniędzy za nic zmniejsza koszt alternatywny niepracowania.

Pytania o etykę

Była ekonomia, na koniec czas na nieco etyki. Woś krytykuje państwo dobrobytu, gdyż rzekomo osacza ono beneficjentów – a to dlatego, że trzeba poświęcić czas oraz zasoby psychiczne, aby otrzymać świadczenie. Jest to postawienie sprawy na głowie… albo zwykła niewdzięczność. Pomoc osobom tymczasowo lub trwale niezdolnym do pracy została przez Wosia scharakteryzowana jako coś negatywnego – jako coś, co stygmatyzuje i stanowi obciążenie psychiczne, mimo że w rzeczywistości jest to przywilej, który rząd zapewnia potrzebującym jednostkom (bardziej szczegółowa ocena tradycyjnej pomocy społecznej to temat na osobny artykuł).

Taka perspektywa jest jednak konsekwencją forsowanego przez Autora poglądu, według którego BDP powinien być prawem, a nie przywilejem, czyli aby każdy miał prawo do dochodu, niezależnie od jego wkładu i możliwości samodzielnego zarobkowania na rynku. Problem polega na tym, że ktoś musiałby sfinansować ten program, a więc BDP i tak byłby tak naprawdę przywilejem jednych otrzymanym kosztem innych. Prawo do dochodu podstawowego jednej osoby oznacza bowiem zobowiązanie do jego sfinansowania przez kogoś innego.

Idea BDP sprowadza się do zerwania związku pomiędzy dochodem a pracą, czyli do uwolnienia ludzi z przykrej konieczności zarobkowania. I tutaj właśnie natrafiamy na kilka problemów. Pierwsza kwestia: kto będzie wykonywał potrzebne, aczkolwiek niskopłatne zajęcia, skoro wszyscy będą wyemancypowani z jarzma pracy? Czy w ogóle da się wyeliminować przykrość pracy, czy też jest ona po prostu rzeczywistością doczesnego świata? Czy roboty zaopiekują się naszymi babciami?

Drugie pytanie, nie mniej ważkie: czy praca zapewnia tylko dochód? Czy jest też może źródłem kapitału społecznego pełniącym kluczową funkcję socjalizacji, a może wręcz – jak twierdzi Kościół – stanowi ona podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi, wspierając ludzką godność i wpływając na doskonalenie osobowości człowieka? Jeśli papieże mają rację, to umożliwiając ludziom niepracowanie, poprzez wprowadzenie BDP, pozbawilibyśmy ich czegoś niezmiernie ważnego, choć niematerialnego.

Kolejna wątpliwość: BDP obiecuje niezależność socjoekonomiczną i uwolnienie jednostek od tyranii biurokratów, szefów i mężów. Mając pieniądze w kieszeni, praca staje się opcją. Regularne przelewy na konto może i zwiększają niezależność, ale czynią to poprzez zmniejszenie odpowiedzialności za swoje życie (kieszonkowe to świetna rzecz – ale do czasu). Zresztą, nie tylko za swoje – po co pomagać dziadkowi, skoro dostaje BDP? Krucha jest granica między niezależnością a brakiem więzi między ludźmi.

Ze względu na zapewnienie jednostkom maksymalnej wolności BDP bywa czasem nazywany „kapitalistyczną drogą do komunizmu”. Trudno o większe pomieszanie pojęć. W kapitalizmie drugą stroną wolności jest odpowiedzialność. BDP pragnie zaś przynieść ludziom wolność poprzez uwolnienie ich od odpowiedzialności.

Arkadiusz Sieroń

https://www.obserwatorfinansowy.pl/
https://www.obserwatorfinansowy.pl/
Poprzedni artykułJak odnieść sukces biznesowy w Chinach
Następny artykułŚwiat w przededniu stagflacji

1 KOMENTARZ

  1. Czy jest sens dyskusji w Polsce na temat Nowoczesnej Teorii Monetarnej i w kolejnym kroku o Bezwarunkowym Dochodzie Podstawowym? Jaką wartość ma ta dyskusja jeśli pomija się główne źródło problemów w gospodarce?
    Podstawowym warunkiem wprowadzenia nowoczesnej teorii monetarnej jest suwerenny pieniądz i państwo. Czy Polska spełnia te warunki? Nie. Zabezpieczeniem polskiego Złotego są rezerwy walutowe zgromadzone w NBP, a zatem nie możemy emitować nieograniczonej ilości Złotego zachowując jego stabilnej wartości. Na świecie jest sześć suwerennych walut, tj.: Dolar amerykański, Euro, Funt brytyjski, Frank szwajcarski, japoński Jen i chiński Juan. Czy państwa z tymi walutami spełniają warunek suwerenności dla wprowadzenia NTM? Ze względu na stosowanie przez banki komercyjne systemu rezerwy cząstkowej także te państwa nie posiadają pełnej suwerenności i utraciły monopol tworzenia pieniądza. Dlaczego eksperci ekonomiczni wspominają o tym zaledwie jednym zdaniem w swoich artykułach? Tu mógłbym zakończyć, ale idźmy dalej.
    Arkadiusz Sieroń napisał:
    „Warto też zdawać sobie sprawę, że największym krajowym wierzycielem rządu są krajowe banki. Jeśli rząd przestałby spłacać swoje zobowiązania, odbiłoby się to negatywnie na bankach oraz ich akcji kredytowej, co rykoszetem uderzyłoby w całą gospodarkę.”
    Konstytucja RP przyznaje NBP monopol w emisji pieniądza oraz zakazuje zadłużania się budżetu państwa w NBP w obawie przed nadmierną emisją pieniądza i inflacją. Zapożyczanie się budżetu państwa w bankach komercyjnych tworzących pieniądze z powietrza za pomocą systemu rezerwy cząstkowej jest już dozwolone i bezpieczniejsze dla stabilności waluty? Przypadek Grecji przed wstąpieniem do Strefy Euro pokazuje, iż wyłącznie wielkość prowizji/odsetek dla Goldman Sachs pozwala na ukrycie długu i zachowanie stabilności walutowej i gospodarczej. Do czasu. Pokazuje to, że warunkiem wprowadzenia NTM jest odebranie bankom prawa do kreacji pieniądza. O ile umorzenie obligacji posiadanych przez OFE się udało, o tyle niech każdy odpowie sobie sam na pytanie czy banki zachowają się tak samo biernie jak obywatele gdyby musiały umorzyć lub oddać wykreowane pieniądze z powietrza?
    NTM szanse rozwojowe widzi w nieograniczonych możliwościach produkcyjnych i konsumpcyjnych ludzi. Tylko czy zasoby surowców energetycznych i produkcyjnych też są nieograniczone, a ich wydobycie i produkcja dóbr i usług nie wiąże się z zanieczyszczaniem środowiska, w którym żyjemy? Po raz kolejny mógłbym zakończyć komentarz, ale chciałbym aby ta krytyka była konstruktywna i coś z niej wynikało.
    Czy zatem „wolny rynek i niskie podatki” są jedynym rozwiązaniem czy też ekonomicznym odpowiednikiem „Końca historii” Francisa Fukuyamy? Czy pomijanie w dyskusji o wolnym rynku kwestii kreacji pustego pieniądza jest promowaniem wolności i odpowiedzialności za swoje działania czy też nowoczesną formą motywowania niewolników, którzy owszem ciężką pracą mogą podnieść swój poziom życia, ale proporcjonalnie więcej będą oddawać twórcom pustego pieniądza? To potwierdza słowa Krzysztofa Karonia, że neoliberalizm tak samo jak marksizm kreuje nieprawdziwą wizję świata i jest systemem kradzieży.

    Pierwotnym źródłem nierównowag na rynku i kryzysów finansowych jest kwestia emisji sześciu pustych walut rezerwowych i następnie kreacji pieniędzy „z powietrza” przez banki komercyjne na podstawie systemu rezerwy cząstkowej. Pozostali przymusowi użytkownicy walut pozbawieni są prawa kreacji pieniądza. Zgodnie z ilościową teorią pieniądza prezentowanej w postaci:

    MV = PY,

    gdzie:
    M – nominalna podaż pieniądza,
    V – szybkość obiegu pieniądza,
    P – ogólny poziom cen,
    Y – realna wielkość produkcji (PKB).

    emisja, a następnie kreacja pieniądza zmienia równowagę rynkową. Banki zatrzymują cały zysk w postaci odsetek od kreacji pieniądza, a koszty inflacji ponoszą wszyscy użytkownicy waluty. Umarzając pieniądz po spłacie raty kapitałowej po raz kolejny zmienia się stan równowagi rynkowej, ale użytkownicy w międzyczasie ponoszą koszty wyższych cen. Dodatkowo pozostali kredytobiorcy spłacają kredyty zaciągnięte przy wyższych cenach dóbr. To pokazuje, że emisja i kreacja pieniądza jest kredytem społecznym. Przypuszczam, że żadna z 5000 walut lokalnych i 2000 kryptowalut nie różni się pod tym względem od fiat money.
    Czy jest zatem rozwiązanie?
    Moim zdaniem polega ono na stworzeniu kryptowaluty, którą będzie mógł kreować każdy z użytkowników. W przeciwieństwie do obecnego systemu spłacana rata kapitałowa a także odsetki będzie dzielona między wszystkich użytkowników, a nie umarzana, w postaci nazwijmy to Dywidendy Emisyjnej. W tym upatruję jedyne rozsądne rozwiązanie na Bezwarunkowy Dochód Podstawowy i nie postrzegam tego jako rozdawnictwo tylko rekompensata wyższych cen między emisją a umorzeniem pieniądza dłużnego. Użytkownicy waluty będą mogli skorzystać z usług banków biorąc pożyczkę lub sami wykreować nowe pieniądze. Technologia blockchain zapewni wszystkim użytkownikom stały dostęp do aktualnej informacji o ilości pieniądza, algorytm lub operator waluty na podstawie wielkości popytu na kredyt społeczny będzie określał jego koszt. Dodatkowym wskaźnikiem pokazującym wartość waluty może być wartość produkcji firm, które akceptują kryptowalutę, oraz stokenizowane dobra, np. mieszkania, na które wzięto kredyt społeczny. Drugim mechanizmem kontrolującym ilość pieniądza może być jego systematyczne umarzanie. Zapobiegnie to ciągłemu wzrostowi cen, pozwoli na utrzymywanie stałego wskaźnika ilość pieniądza na użytkownika czy produkcję a jednocześnie zapewni pozytywne efekty dla gospodarki, które pokazał eksperyment z Worgl.
    Kolejnym pomysłem, możliwym do zastosowania przy tworzeniu kryptowaluty, jest powiązanie waluty z energią. Wszystko jest energią, ogólnie dostępną, ale w mniej lub bardziej pożądanych formach. Ludzie potrzebują energii do podtrzymania życia, pracy. Produkcja, transport wymagają nakładów energii. Praca ludzka, cały proces technologiczny przekształca energię z mało użytecznej formy w pożądaną postać. Dlatego woda na pustyni jest cenniejsza niż złoto. Surowce energetyczne mają potencjał energetyczny. Do uzyskania metali szlachetnych potrzebny jest nakład pracy, czyli energii. Cena złota w dużej mierze wynika ze skali popytu inwestycyjnego pustego pieniądza oraz z przesłanek psychologicznych, jako symbol wysokiego statusu materialnego. Tylko obecnie taką samą rolę pełnią markowe ubrania, elektronika itd. Dlatego moim zdaniem powrót do parytetu złota jest powtarzaniem błędów z przeszłości, niewiele różniącym się od gasnącego symbolu $. Proces technologiczny oraz indywidualna krańcowa użyteczność dobra będzie określać cenę rynkową. Stosunek ceny rynkowej w „pieniężnych Dżulach” do potencjału energetycznego surowców czy np. kaloryczności żywności będzie wskaźnikiem efektywności procesów technologicznych od uprawy, hodowli, produkcji i transportu a jednocześnie będzie ograniczać poziom inflacji emisyjnej. Obecna amerykańsko-chińska wojna handlowa toczy się o korzyści wynikające z prawa emisji pustego pieniądza rezerwowego dla świata i życia na jego koszt. Przy konieczności zwrotu wykreowanych pieniędzy oraz łatwym porównaniu nakładów produkcji dóbr i usług w różnych krajach taki spór handlowy nie miałaby sensu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj