Porażka polityki czy właściwie ideologii multikulturalizmu potwierdza znaną prawdę, że wszelkie projekty, ruchy itp., które nie powstają oddolnie prędzej czy później muszą ponieść klęskę. Taki też i koniec pisany jest ideologii multikulturalizmu – ideologii opartej na błędnych przesłankach.
Wychodząc z założenia o wielości i różnorodności kultur (wielokulturowość) ideolodzy multikulturalizmu dokonali przejścia od „jest” do „powinien”. Stwierdzili bowiem, że jeśli taka wielość i różnorodność istnieje, to winno się je podtrzymywać i pielęgnować dla nich samych. Wielokulturowość to jednak nie to samo co mulitkulturalizm. Wielokulturowość to stanowisko stwierdzające powszechny i niebudzący sprzeciwu fakt, że w świecie istnieją różne kultury. Multikulturalizm w imię poprawności politycznej głosi, że owe kultury – dla dobra wszystkich – powinny się wzajemnie przenikać i integrować.
Kultura jak każdy twór, który chce przetrwać, musi tworzyć system względnie izolowany. (Organizm ludzki jest też takim tworem). Musi więc z jednej strony chronić swój twardy rdzeń i pozwalać jedynie na dopływ „substancji odżywczych”, a powstrzymywać dopływ związków toksycznych. Jeśli organizm pozwoli – w wyniku osłabienia – na dopływ substancji szkodliwych, to sposób jego funkcjonowania zostanie zaburzony. Jeśli owych substancji będzie na tyle dużo, że będą w stanie uszkodzić twardy rdzeń organizmu, wtedy może dojść do jego unicestwienia.
Problem z demokracją liberalną polega m.in. na tym, że jedną z jej fundamentalnych wartości jest wolność, która w wymiarze polityki kulturowej przekłada się na swobodę mieszania się kultur. Swoboda jednak nie zna granic. W efekcie dochodzi do przenikania szkodliwych elementów innych kultur czy wręcz cywilizacji do kultury resp. cywilizacji europejskiej. Dopóki nie zrozumiemy, że wolność nie może być celem samym w sobie, lecz tylko środkiem do realizacji naturalnych celów człowieka, dopóty proces degradacji naszej cywilizacji będzie postępował. Czyż nie należałoby zatem odrzucić Rortyański slogan o pierwszeństwie demokracji nad filozofią i przyjąć, że to kultura (religia?) ma prymat w stosunku do polityki. Powstaje oczywiście pytanie, czy wyrzekając się zdobyczy demokracji liberalnej nie tracimy czegoś z naszej tożsamości, czegoś, co stanowi ów twardy rdzeń naszego europejskiego organizmu. Zważywszy na krótką historię tej tradycji, nie jest to bynajmniej pytanie retoryczne. Jeśli pozostawimy to pytanie bez odpowiedzi, to dokona tego za nas biologia i demografia. Gotowość poświęcania życia w imię wyższych wartości i jego dawania, weźmie bowiem górę nad ideałem konsensusu i wygodnego życia.