Młodzi, uśmiechnięci ludzie wpatrzeni w swoje smartfony. Wszyscy w miarę możliwości dobrze ubrani. Siedzą i dyskutują przy kawie w jednej z setek restauracji lub kafejek. Ważne jest, że mają dostęp do Wi-Fi. Obraz byłby całkiem banalny, gdyby nie fakt, że całkiem niedawno przez ich kraj przetoczyła się wojna. Kilka tysięcy ludzi zostało zabitych, kilkanaście tysięcy rannych. Bezrobocie wynosi około 50%, średnia pensja to równowartość 250 euro, przestępczość zorganizowana „ma się rewelacyjnie”, a powszechnie stosowaną walutą jest EUR lub USD. Na ulicach widać luksusowe samochody. Korupcja jest „równoległym” systemem państwowym. Wszystkie instytucje i organizacje międzynarodowe mają tu swoje przedstawicielstwa. Większość ludzi w tzw. „wieku produkcyjnym” marzy, aby wyjechać do Unii Europejskiej natychmiast, już dziś.
Rozmawiając ze swoimi miejscowymi przyjaciółmi, którzy przeżyli koszmar wojny nigdy nie wiem do końca, czy koleguję się z ofiarą, czy katem. Jedyną rzeczą charakterystyczną dla społeczeństwa post wojennego są według mnie czarne, wypalone, bezduszne oczy. Nie da się w nie spokojnie patrzeć bo tkwiąca w nich pustka, a może zło, jest przerażające i obezwładniające. Z moich obserwacji ludzie z takimi oczami masowo występują tylko w takich regionach. Charakterystyczne jest, że posiadają je ofiary lub świadkowie bestialstw oraz zabójcy.
Europa, Azja, kolejny nienazwany kraj, trochę inny obraz. Jak by nie patrzeć trwa tutaj wojna. Może z miejsca, w którym siedzimy wydaje się bardzo odległa ale wszyscy wiemy, że jest. Nie zmienia to faktu, że podstawą egzystencji młodego człowieka jest smartfon, Wi-Fi i kawiarenka. Tu także zdecydowana większość chce wyjechać do Unii natychmiast. Zresztą Ci co mogli już dawno wyjechali. Ci co zostali starają się „trzymać” od wojny z daleka. Na wszelkie możliwe sposoby. Jednak coraz częściej można spotkać żołnierzy, najemników i weteranów na urlopie lub zdemobilizowanych po swojej turze służby. U wielu z nich widać jakże znajome mi czarne oczy.
Europa broni się przed wojną. Po raz pierwszy w historii od ponad 60 lat Europejczycy nawzajem nie zabijali się masowo. Pojawiające się konflikty nazywa się ograniczonymi, a obecnie wprowadza się kolejne definicje np. wojny hybrydowej. Jak zwał, tak zwał. Nie zmienia to faktu, że wojna to cierpienie i dramat dla ludzi wplątanych w to barbarzyństwo będące częścią naszego ludzkiego DNA.
Wydaje mi się, że na razie jedynym sukcesem globalizacji jest to, że za pomocą smartfonów, Wi-Fi i przesiadywania w restauracjach nowe pokolenie może nie dostrzegać tragedii jaka dzieje lub działa się w ich kraju. Świat portali i komercji jest bogaty, wesoły i radosny. O dziwo drugi uczestnik globalizacji chyba też jest zadowolony. Broń sprzedaje się świetnie, inwestycje na odbudowę są już zaplanowane, kredyty na rozwój przygotowane…. Do tego powszechnie serwowane ośmiorniczki podawane wraz z doskonałym winem towarzyszą jakże trudnym rozmowom pokojowym w ekskluzywnych warunkach.
A może wszystkie konflikty zawsze tak wyglądały. Byli ci co je wywołali i wygaszali, ci co zarabiali i tracili. Jedyne co, to nie było tak powszechnie dostępnych mediów, smartfonów i Wi-Fi pozwalających żyć w sztucznie wykreowanym świecie poprawności politycznej dopóki w skutek jakiś okoliczności nie wylądujemy na linii frontu, gdzie wybudzą nas szybko z komfortowego, elektronicznego świata Matrix-u.