Tysiące nieznanych sobie ludzi z całego świata współpracuje w niesamowicie skomplikowanym i złożonym procesie, aby stworzyć tak prozaiczny przedmiot codziennego użytku jak malutki ołówek. Jest to możliwe dzięki „magii” wolnemu rynkowi popychającej do współpracy całe rzesze nieznanych sobie ludzi z różnych zakątków świata – tak mniej więcej brzmi znana na całym świecie anegdota o ołówku. Ludzie pokochali Leonarda E. Reada za to, że w zaledwie dwie minuty opowiedział o wszystkim co daje nam kapitalizm. A co odbiera?
Wraz ze zmianą ustroju gospodarczego przyszło wiele innowacji zmieniających bieg historii. Z pewnością największą z nich był podział pracy. Wprowadzony w manufakturach wczesnego kapitalizmu, pozwolił dużo szybciej i efektywniej tworzyć złożone przedmioty. Każdy człowiek dostawał „swoją działkę do obrobienia”, więc mógł wyspecjalizować się tylko w jednej czynności, nie martwiąc się o całą resztę tak jak niegdyś. Później podział pracy przeniesiono na skalę globalną, gdzie w danej tylko dziedzinie specjalizowali się już nie ludzie, a całe fabryki. Doprowadziło to do tego, że jesteśmy w stanie na masową skalę i za przystępną cenę produkować nie tylko słynne ołówki, ale i właściwie każdy inny złożony produkt. Choćby tylko ze względu na tą nowość, ekonomiczny rozwój jaki przyniósł ze sobą kapitalizm jest niepodważalny.
Niewspółmiernie trudniejsze w ocenie są przemiany społeczne i cywilizacyjne. Tym trudniej jest wydawać sądy, kiedy jest to temat tak słabo zbadany. Usłyszeć można tylko frazesy o tym co każdy widzi: kulcie pieniądza, konsumpcjonizmie czy wyzysku. Brak jest za to pogłębionej refleksji nad tym co widoczne mniej, ale mające dużo większe znaczenie. Być może, dlatego że często to co było wielkim dobrodziejstwem dla rozwoju gospodarczego, nie wpłynęło równie pozytywnie na stosunki międzyludzkie. Wspomniany już podział pracy jest dokładnie takim przypadkiem.
Rozdzielenie procesu produkcji jednego przedmiotu na wielu wyrobników miało tak kolosalny wpływ na rozwój ludzkości, że prawdopodobnie nigdy nie zdamy sobie sprawy z powagi tej przemiany. Niegdyś, średniowieczny rzemieślnik tworząc swoje dzieło pracował zarówno fizycznie jak i intelektualnie. Wykonywał wszystkie kroki w procesie produkcji: od zaprojektowania tworu, przez zdobycie materiałów i obrobienie ich, aż do sprzedaży finalnego produktu. Upowszechnienie manufaktur, a następnie fabryk rozdzieliło to wszystko między trzy różne grupy pracowników – robotników pracujących ręcznie, zarządców dbających o przebieg pracy i wreszcie finansistów opiekujących się stroną handlową. Feudalnych rzemieślników będących panami sytuacji zamieniono w kapitalistycznych robotników będących jedynie trybikami wielkiej machiny.
Największą tragedią tej przemiany nie jest jednak wyjaskrawienie podziału na pracę fizyczną i intelektualną. Zamknięcie tematu w tym miejscu byłoby zbytnim uproszczeniem. Nie chodzi o rodzaj pracy, a raczej jej celowość i duchowy stosunek do jej wykonywania. Krótko mówiąc, nie ważne jak, ważne po co.
Słowem kluczem jest tutaj podkreślona wyżej twórczość. Kapitalizm zastąpił ją wytwórczością. Ciekawy przykład opisuje w swoim „Wczoraj i Jutro” Jan Mosdorf, powołując się na słowa pewnego socjalisty: „Ceni się wysoko prace artystów Renesansu, ale nikt nie ocenia pracy współczesnego artysty – robotnika, tworzącego piękną linię karoserii samochodowej”. Rozdzielenie procesu produkcji na kilka(dziesiąt?) różnych osób wpłynęło na to, że żadna z nich nie czuła się faktycznym autorem finalnego przedmiotu. Praca robotnika tworzącego karoserię samochodową nie ma żadnej wartości artystycznej i w żaden sposób nie jest twórcza. Współcześnie jest on w najlepszym wypadku wytwórcą obsługującym maszynę.
Niedostrzegana, choć brzemienna w skutkach, przemiana pracy twórczej w wytwórczą całkowicie zdefiniowała cywilizację w jakiej przyszło nam żyć. Stawiam odważną tezę, że każdy wytwór kultury popularnej jest wypadkową tejże przemiany. Z dobrym przykładem przychodzi tutaj po raz kolejny Mosdorf: „Młodzież wiejska przy osiemdziesięciogodzinnym tygodniu pracy znajduje w sobie siły do tańca i śpiewu, bo (powyżej pewnego minimum egzystencji) nawet ciężka, ale twórcza praca na swoim daje satysfakcję duchową i ochotę do czynnej zabawy. Robotnik wielkoprzemysłowy po dwunastu godzinach pracy wychodził śmiertelnie zmęczony, po ośmiu wychodzi ogłupiały, po czterech będzie wychodził – zirytowany i pójdzie najwyżej do kina, albo kopać piłkę na boisku.(…)Dobra kulturalne tworzy się w trudzie i obowiązku, a człowiek wypowiada się duchowo w pracy, nie w kulturalnych rozrywkach i beztroskim dyletantyzmie”. Jeśli spojrzymy na kulturę popularną XX i XXI wieku to jest ona dokładną odpowiedzią na płytkie i ograniczone potrzeby tejże części warstwy pracującej, która ze swojej pracy nie czerpie żadnej przyjemności. Skutki „karmienia się” taką kulturą są tematem na kolejny artykuł równej długości.
Wracając do tytułowego pytania. Co kapitalizm odebrał ludziom? „Pozbawiono go największej rozkoszy ludzkiej – twórczości. Tę zarezerwowano dla elity. Szaremu człowiekowi niech wystarczy, że haruje, że żre i że może iść do kina. Praca stała się przekleństwem, a brak pracy – to głód i nędza. Praca większości ludzi w ustroju wielkoprzemysłowym straciła swój dawny charakter wyładowywania instynktu twórczego, tego instynktu, który odróżnia człowieka od zwierzęcia, tego instynktu, który jest iskrą Bożą w duszy” – ujął to niegdyś Stanisław Piasecki. Nie śmiem nic dodać.