„Mądrzy politycy” i „głupi naród”? Mit, na którym partie opierają swoją władzę nad nami

Progi wyborcze w referendach to wyraz strachu polityków przed Narodem. Może wbrew pozorom nie przed jego głupotą, a mądrością?

Foto.: pixabay.com
PAFERE WIDEO

Prof. Grzegorz Kołodko wyznał niedawno – chyba w przypływie szczerości – że populizm to sytuacja, w której ludzie dostają to co chcą, a nie to, co jest dla nich dobre. Gdyby był to odosobniony pogląd byłego polityka, można by nad tym przejść do porządku dziennego. Każdy przecież może mieć swoje zdanie na dany temat i może je głosić jak chce i gdzie chce. Ale to, co profesor-ekonomista wypowiedział jako własną opinię, stanowi – niestety – dogmat współczesnej polityki polskiej, gdyż reprezentuje styl myślenia niemalże całej tzw. klasy politycznej. Jakże to tak, żeby ludzie sami mogli się wypowiadać w ważnych dla siebie sprawach? Przecież już raz się wypowiedzieli, wybierając swoich reprezentantów do parlamentu. Wystarczy! Teraz to ci „reprezentanci” (teoretycznie tylko nasi – w rzeczywistości są to partyjni nominanci, którzy najpierw muszą uzyskać certyfikat lojalności od prezesa partii) będą za nas myśleć…

Referendum – ten temat w debacie o Polsce pojawia się rzadko. Politycy unikają go jak ognia, gdyż jego poważne potraktowanie mogłoby zachwiać podwalinami systemu ustanowionego w III RP u progu tzw. transformacji ustrojowej. Czy zatem politycy są mądrzejsi od nas? Między innymi takie pytanie stawia Jacek Barcikowski w artykule, który publikujemy poniżej. Zachęcamy do jego przeczytania.

* * *

Dość powszechną jest opinia: „Polacy nie potrafią podejmować mądrych decyzji. Oczywiście poza mną i moimi znajomymi z partii politycznej, do której należę, czy której jestem kibicem”. Podobną opinie prezentują politycy. Twierdzą, że gdyby ich rodacy mieli bezpośrednio dokonywać wyboru w ważnych sprawach, to rozstrzygaliby głupio, więc to oni muszą we wszystkim decydować za nich. Oczywiście poza jednym przypadkiem. Ich zdaniem, Polacy decydują zawsze mądrze, gdy w wyborach oddają głos na ich ugrupowanie polityczne.

Jednym ze sposobów podejmowania ważnych dla ogółu Polaków decyzji może być referendum. Krajowe i lokalne. Jest o nich mowa w Konstytucji RP i w ustawach. Określają one między innymi to, jaka musi być frekwencja wyborcza, by takie plebiscyty były ważne. I tu powstaje następne pytanie: ile osób musi zagłosować, by rządzący uznali głos społeczeństwa za decydujący? W Konstytucji RP, dla referendum krajowego, taki próg ustalono na 50%. Jednym z argumentów zwolenników tak wysokiej bariery jest to, że niższa frekwencja nie zapewniałaby niezbędnej reprezentacji ogółu obywateli. Jest on jednak niczym innym, jak propagandową manipulacją. Jaki bowiem został ustalony tego rodzaju próg przy wyborach do Sejmu czy Parlamentu Europejskiego? ZERO. Tu żaden z polityków nie twierdzi, że niższa frekwencja nie daje im mandatu do sprawowania władzy. Tu nikt nie uważa, że Polacy są zbyt głupi aby decydować o ich stanowiskach i przyznawać im prawo do rządzenia.

W referendum obywatele mają za zadanie rozstrzygnąć o jednej, mniej czy bardziej skomplikowanej sprawie. Może czasami o kilku. W czasie wyborów ich decyzje dotyczą wszystkich ważnych w państwie problemów. Wyborcy powinni rozważyć, jakie rozwiązania proponowane im przez poszczególne partie polityczne będą dla nich lepsze: w zakresie służby zdrowia, gospodarki, kultury, emerytur, spraw socjalnych, praw obywatelskich itd. itd. Jednocześnie. Tak więc podejmują nieporównywalnie trudniejsze decyzje niż te, które podejmowaliby w referendach. I nie są w tym przypadku zbyt głupi aby to robić? Dlaczego nie ma tu wymogu, by do urn poszła jakaś określona, minimalna ilość osób? Wniosek nasuwa się jeden. Progi wyborcze w referendach to wyraz strachu polityków przed Narodem. Może wbrew pozorom nie przed jego głupotą, a mądrością? Strachu przed utratą przywilejów, jakąkolwiek kontrolą społeczną ich decyzji, szczególnie w zakresie stanowienia przepisów prawa? Prawa, które zbyt często politycy tworzą w swoim partykularnym interesie, czy w interesie lobbystów, którzy wpływają na ich decyzje.

A co by się działo, gdyby w wyborach obowiązywałyby analogiczne zasady jak te dotyczące referendów ogólnokrajowych? W końcu to są one podobnego rodzaju plebiscytem. Najwyższa dotychczasowa frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie przekroczyła do tej pory 25% (średnia 23%) a w wyborach samorządowych, poza rokiem 2018, 50% (w latach 1989-2015 średnia wyniosła 44%). W wyborach do Sejmu, w tym samym okresie, średnia frekwencja wyniosła 50% , a na 9 wyborów jedynie w 4 przypadkach przekroczyła 50%. W latach 2005 i 2015, gdyby obowiązywał 50% próg wyborczy, nie wybralibyśmy jako obywatele także prezydenta. I na podsumowanie tych danych statystycznych: w latach 2011-2015 w wyborach uzupełniających do Senatu frekwencja wahała się od 7% do 16% !

Czy wobec tego, wybory te, gdy do urn poszło mniej niż połowa uprawnionych do głosowania Polaków powinny być nieważne? A może ich wynik winien być tylko jakąś nieobowiązującą wskazówką dla posłów tej kadencji, w której wybory miały miejsce? Może w takiej sytuacji to większość sejmowa winna decydować zamiast obywateli o tym kto uzyska mandat, gdyż ci byli zbyt głupi aby dokonać wyboru? Albo, ponieważ zbyt mała ich liczba oddała głos?

Polacy są mądrym Narodem. Oczywiście, nie znaczy to, że w każdych warunkach będą podejmować optymalne decyzje. Tak może nie być, gdy zamiast rzeczowego, pełnego przedstawienia im problemu, nad którym mają głosować, wszystkich „za i przeciw”, opinii wydawanych z różnych punktów widzenia, trafi do nich jedynie przekaz prymitywnej propagandy. Z tym jednak można sobie poradzić. Tylko trzeba chcieć.

Na koniec zadajmy sobie pytanie, czy politycy są mądrzejsi od nas? Od naszej zbiorowej mądrości? Czy jeśli za nas decydują we wszystkich sprawach, to daje nam to gwarancję, czy choćby realną szansę, że będą dokonywali mądrzejszych wyborów od nas? Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech ich posłucha. I pamięta, że nawet, jeśli politycy nie są głupi, to zbyt często wykorzystują swój intelekt nie dla dobra wspólnego, a dla realizacji swoich własnych interesów i różnego rodzaju lobbystów.

Autor prowadzi bloga obywatelskithinktank.org/

Poprzedni artykułŻółte kamizelki a demokracja bezpośrednia
Następny artykułZniesienie przymusu szkolnego i … co dalej?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj