Tak zwane kredyty we frankach szwajcarskich stały się jak wiadomo problemem z powodu zwyżki jego kursu (tak zwane, gdyż bank wypłacił przecież złotówki, natomiast warunki spłaty uzależnione od kursu franka to w rzeczywistości pewien instrument finansowy). Zwyżka wynikła ze zmiany polityki Szwajcarii. Bank centralny przestał zaniżać kurs franka.
W rezultacie saldo zadłużenia „frankowców” gwałtownie wzrosło. W latach 2006-2008 kurs franka sytuował się wyraźnie poniżej 2,50 zł, a gdy to piszę wynosi blisko 4 zł. Kto pożyczył w 2006 roku na hipotekę 300 tys. zł na 30 lat i spłacał w ratach równych, ma dziś do spłacenia około 386 tys. samego kapitału (cytuję za „Rzeczpospolitą”), czyli, nawet mimo inflacji, więcej niż pożyczył.
Jest to niedopuszczalne i przypomina opłacanie się mafii. Następnie, ma poważne skutki społeczne, gdyż uderza w klasę średnią. Może nasilić jej emigrację. Uderza w ludzi mogących mieć dzieci, a Polska jest w kryzysie demograficznym.
Problem ten bywa pomniejszany. Pierwszy argument jest taki, że dotąd „frankowcy” płacili mniej. W cytowanym przykładzie spłacający kredyt frankowy zapłacili dotąd ponad 160 tysięcy, a przy analogicznym kredycie złotówkowym ponad 190 tysięcy. Ta oszczędność była jednak niewielka.
Dalej, kurs franka wzrósł po części spekulacyjnie i może spaść. Trochę zapewne spadnie, gdyż posiadacze franków mogą uznać ich sprzedaż za korzystną, a podrożenie towarów szwajcarskich i wakacji w Szwajcarii osłabi franka. Kurs pozostanie jednak sporo wyższy niż poprzednio.
Mówią też niektórzy, że dobrze kredytobiorcom tak, gdyż kredyt w walucie innej niż się zarabia to spekulacja i ryzykanctwo. To prawda, ale przecież kredytobiorcy o tym nie wiedzieli! Nie wiedzieli, że w czasie spłacania kredytu złotówka musi znacznie osłabnąć względem franka, ponieważ Polska jest krajem pod każdym względem słabszym niż Szwajcaria.
Natomiast dyrekcje banków musiały o tym wiedzieć. Proponowanie kredytu we frankach jawi się zatem jako świadome oszustwo na wielką skalę. Dla pozoru podsuwano klientom do podpisu umowę drobnym maczkiem, gdzie była wzmianka o ryzyku kursowym, ale na pewno nikt im nie mówił, że kurs franka znacznie wzrośnie. Za to kuszono niższymi spłatami i przedstawiano kredyt złotówkowy jako mniej korzystny. Był on notabene mało korzystny także z winy państwa, gdyż podstawowe oprocentowanie ustalane przez RPP było w tym okresie za wysokie.
Propozycje rządu i banków, co z tym zrobić, są raczej kosmetyczne. Uwzględnianie ujemnego LIBOR, rozkładanie na więcej rat itd. to działania, które należą do normalnej praktyki. W sumie najsłuszniejsza wydaje się ustawowa zamiana kredytów liczonych we frankach i innych walutach obcych na kredyty w złotych po kursie i uśrednionych warunkach z czasu zawarcia umowy (chyba że klient nie chce zmiany). Ci klienci będą mieli znacznie mniej do spłacenia, choć doraźnie uiszczą, w ratach, różnicę w oprocentowaniu. Banki nie stracą, gdyż dostaną tę różnicę, a na kredytach złotowych i tak zarabiają, klienci im nie pobankrutują, i jeszcze spłacą dodatkowe procenty za lata ubiegłe. Nie widać też, by taka ustawa była sprzeczna z konstytucją.
Photo credit: ge'shmally / Foter / CC BY-NC-SA