Kłamstwo już jest w samej nazwie. Tzw. unijny Fundusz Odbudowy po pandemii nie ma odbudowywać gospodarki po lockdownach. Bo co tu odbudowywać?
W Polsce nie ma głębokiego kryzysu gospodarczego. Nic się nie wali. Praktycznie nie ma bezrobocia, a rośnie eksport, produkcja przemysłowa, płace i sprzedaż detaliczna. Cała zgroza sytuacji polega na tym, że gdyby Unia Europejska nie wymyśliła Funduszu Odbudowy, to Polska w ogóle nie musiałaby wprowadzać głęboko interwencjonistycznego i antyrozwojowego programu. Nie byłby potrzebny żaden Krajowy Plan Odbudowy.
Uderzenie w gospodarkę
Gdyby unijny fundusz miał coś odbudowywać, to skierowany byłby przede wszystkim do małych i średnich firm, które najbardziej ucierpiały z powodu zakazów lub radykalnego ograniczania prowadzenia działalności przez długie miesiące. Tymczasem srebrniki z tzw. Funduszu Odbudowy pójdą przede wszystkim na przyspieszenie wdrażania Europejskiego Zielonego Ładu, czyli mocno już do tej pory finansowane przez podatnika projekty klimatyczne. Oznacza to dalsze dewastowanie dwóch istotnych – można powiedzieć: strategicznych – gałęzi polskiej gospodarki: górnictwa węglowego i energetyki węglowej (tak jak wcześniej na unijny rozkaz unicestwiono cukrownie, rybołówstwo, cementownie czy huty).
– Mamy zniszczyć dwie swoje gałęzie przemysłu i zbudować to, co Europa każe – mówi w „Najwyższym Czasie!” ekspert energetyczny Andrzej Szczęśniak.
Gdzie podziała się nasza suwerenność?
Co więcej, fundusz uderzy w całą gospodarkę, bo zgodnie z pokrętną logiką eurokratów odbudowa ma być realizowana poprzez… podnoszenie podatków. Zaciągane będą kredyty, które trzeba będzie nimi spłacić. W ten sposób unijny fundusz, w którym nie ma żadnych pieniędzy, będzie niszczył cały szereg różnych sektorów gospodarki. Pomijając już europodatek od plastiku niepodlegającego recyklingowi, są to: opłata cyfrowa, cło węglowe, rozszerzenie ETS na transport morski oraz loty międzynarodowe, zasoby własne Unii w oparciu o system handlu uprawnieniami do emisji oraz nowe zasoby własne UE, które mają obejmować podatek od transakcji finansowych i podatek związany z sektorem przedsiębiorstw lub nową wspólną podstawą opodatkowania osób prawnych.
Niebezpieczeństwo precedensu polega na tym, że jak już te podatki zostaną wprowadzone i pieniądze zaczną spływać do Brukseli, to kto zabroni ustanawiania kolejnych, coraz bardziej wymyślnych, kontrybucji? Nowością jest to, że te europodatki będą wypływały z kieszeni Polaków bezpośrednio do budżetu Unii Europejskiej. A przecież polityka fiskalna to podstawowy atrybut państwa! Właśnie go utraciliśmy na rzecz międzynarodowej struktury eurokratycznej.
Kto to spłaci?
Co gorsze, kraje członkowskie zadłużą się i będziemy odpowiedzialni nie tylko za swoje długi, ale również pozostałych państw UE.
– Nie wiadomo, na jakiej zasadzie została wzięta, na jakiej jest jej oprocentowanie, ile będziemy musieli oddać, czyli w ciemno bierzemy pożyczkę, nie wiedząc, na co się piszemy – zauważa Krystian Kamiński, poseł Konfederacji.
Tak jak w przypadku frankowiczów są to pieniądze w obcej walucie i Polska będzie je spłacać w euro. A przecież zarabiamy w złotówkach. Oznacza to, że jak euro się umocni, to trzeba będzie spłacić więcej. Być może znacznie więcej!
Ludziom wydaje się, że te miliardy z Funduszu Odbudowy dostaną do ręki. Taki jest medialny przekaz rządu. W rzeczywistości najwięcej na tym skorzystają biurokraci, którzy będą zajmowali się rozdzielaniem tych pieniędzy. No i wszelkiej maści cwaniaki. To dopiero poletko do korupcji! Zresztą identyczne jak przy standardowych dotacjach unijnych. CBA co chwilę donosi o kolejnych dotacyjnych przekrętach.
Ostatecznie będzie dokładnie odwrotnie niż głosi władza: jak zwykle to szary obywatel będzie najbardziej poszkodowany w tym procederze, bo na jego barki przerzucona zostanie spłata długów nazaciąganych z tytułu tej etatystycznej zabawy eurokratów.
Tomasz Cukiernik