Obecnie koła myśliwskie nie mają dobrej prasy wśród „postępowych elit”. Istnieją nawet takie środowiska, które uporczywie domagają się wręcz zakazu polowań, zakazu połowu ryb w rzekach. Gdyby te zamierzenia odniosły sukces, byłby to mocny cios sił rewolucji w kierunku społeczeństwa tradycyjnego. Nawet na szczeblu unijnym istnieją powolne przymiarki do tego, by utrudnić życie myśliwym (co zaskakuje negatywnie, gdyż takie sprawy powinny być tylko i wyłącznie domeną parlamentów krajowych). Dlatego też za obowiązek obywatelski należy uznać sprzeciw wobec szalonych postulatów, które chcą narzucić nam organizacje pseudoekologiczne.
Rolnicy muszą mierzyć się w swojej codziennej działalności z dzikami, które niszczą ich zbiory kukurydzy. Później ta sama kukurydza zostałaby np. przerobiona na kiszonkę dla bydła. Rolnicy muszą mierzyć się w swojej codziennej działalności z wilkami, które potrzebują ok. 5 kg mięsa dziennie. Te niebezpieczne drapieżniki, chociażby w Bieszczadach, zagryzają psy gospodarzom na ich własnych podwórkach, zagryzają inwentarz żywy. I właśnie po to są myśliwi, aby populacja dzikiej zwierzyny znajdowała się na odpowiednim poziomie, aby straty nie były zatrważające, aby bronić materialnych interesów naszych producentów żywności. Dobro farmerów powinno być dla nas wszystkich priorytetem z prostej przyczyny: bez jedzenia ludzkość wymrze. Nasze codzienne, wygodne, miejskie życie zawdzięczamy ciężkiej pracy tej właśnie grupy społecznej. Jest to tym bardziej istotne zagadnienie z tego względu, że rolnictwo to dziedzina o niewielkiej rentowności, niskich marżach, stąd każda strata dobytku bardzo boli gospodarzy.
Powyższe prawdy mogą być uznane za trywialne. Okazuje się, iż jednak dla wielu środowisk nie są. Stąd też zacznijmy może od prostego pytania: dlaczego w ogóle powstają ruchy antyłowieckie? Otóż tych przyczyn jest kilka.
Po pierwsze, coraz mniejszy odsetek osób pracuje w rolnictwie i ma rodzinę na wsi. W związku z czym ulega zatraceniu zrozumienie tego, jak wygląda produkcja żywności, jak wygląda przyroda, jak bezwzględna potrafi być natura. Na wsi od zawsze prowadziło się ubój gospodarski, a chorowite zwierzęta szły na rzeź. Jak wilk albo lis zagrażał dobytkowi gospodarza, to należało go zlikwidować za pomocą broni, trutki lub pułapki. Każde zwierzę funkcjonujące przy gospodarzu miało jakieś zastosowanie, zarówno bydło, jak i drób. Dla ludzi wzrastających na wsi oczywiste jest, iż kura daje jajka, a krowa daje mleko. I człowiek powinien z tych dóbr korzystać żeby żyć. Natomiast kiedy oderwano przeciętnego człowieka od gospodarstwa rolnego wraz upływem czasu zrodziły się zwariowane poglądy, zgodnie z którymi dojenie krowy to gwałt na zwierzęciu, a jedzenie jajek to zbrodnia wobec kury. Zupełnie inaczej patrzą na sprawę osoby żyjące na prowincji, gdyż rozumieją one, iż śmierć zwierzęcia, czy to dzikiego, czy to hodowlanego, stanowi pewien naturalny porządek rzeczy, taki jak istniał od wieków.
Alienacja od problemów wsi spowodowała utworzenie zjawiska społecznego nazywanego bambinizmem. Bambinizm to wyidealizowany oraz naiwny sposób postrzegania świata przyrody, a zwłaszcza zwierząt, w sposób ukształtowany przez filmy rysunkowe dla dzieci i inne przekazy z dziedziny kultury masowej. Orędownicy tej ideologii humanizują zwierzęta, patrzą na zwierzęta niczym na ludzi, a wręcz często bardziej cenią zwierzęta niż ludzi. Wielu singli nie chce założyć rodzinę, gdyż woli mieć „Psiecko” – psią alternatywę, zwierzęcy substytut zamiast prawdziwego dziecka Aktywiści próbują również zmieniać język dla własnych potrzeb. Przykładowo głoszą, że „krowa straciła córkę”, podczas gdy faktycznie mogła ona stracić co najwyżej cielaka. Aborcja nie budzi u nich odrazy, ale znęcanie się nad zwierzętami już tak. Największe względy tych środowisk odnotowują jednak tylko zwierzęta fotogeniczne: konie, psy, wilki, króliki. Na ten moment szczury i owady nie cieszą się jeszcze takim poparciem.
Po drugie, cywilizacja zachodnia została zakażona wirusem egalitaryzmu. Niektóre kręgi akademickie doszły do wniosku, że skoro prawnie zrównaliśmy ludzi, to należy również prawnie zrównać człowieka ze zwierzęciem. I ten pogląd został zaimportowany od akademików do lewicowych organizacji pozarządowych. Ot, rodzi nam się kolejna mądrość etapu wywrotowców. Przejawem tych tendencji są pomysły pokroju „Piątka dla zwierząt” – te postulaty uznać możemy oczywiście tylko za przymiarki do tego, co chcą nam zafundować w przyszłości. Celem szykowanej nam rewolucji będzie nadanie zwierzęciu pełnej osobowości prawnej, o czym na razie cicho szeptają tylko niektórzy. Wyżej wspomniane środowiska rewolucyjne działają za pomocą strategii niewielkich kroków. W 2018 r. doszło do nieszczęsnej zmiany prawa łowieckiego. Wówczas wprowadzono zakaz zabierania osób poniżej 18 roku życia na polowania. I zauważymy w tym momencie obłudę obecnych czasów. Gdy dziecko chce zmienić płeć, gdy chłopczyk chce chodzić w sukienkach – wszystkie współczesne środowiska medialne uznają takie tendencje za coś godnego pochwały. Natomiast gdyby rodzic próbował przeciwstawiać się faktycznej deprawacji swojego dziecka, szybko zostałby okrzyknięty jakimś „fobem”, szybko czekałby go kurator, a nawet więzienie. Za pomocą gróźb prawnych państwa przeżarte przez myśl lewacką ingerują w prawo do wychowania swojego dziecka zgodnie z własnym sumieniem.
Antypedagodzy, niestety, osiągnęli swoje zamiary. Jednak ich działania prowadzą do wychowywania słabych generacji, które mdleją na widok krwi, które w sytuacji konfrontacji z wrogiem będą chować się pod pierzynę. Za ich niechlubne dzieło można uznać pokolenie tzw. „płatków śniegu”. Ci młodzi byli wychowywani poprzez wyeliminowanie z ich życia przemocy. Rezultaty tego kształcenia są tragiczne, gdyż nowa generacja to tchórze, rozklejający się pod presją. Potrafią oni tylko płakać lub krzyczeć, mając w pogardzie dyskusje i cywilizowaną wymianę poglądów pomiędzy dwoma różnymi ludźmi. Nie chodzi tutaj oczywiście autorowi o pochwałę pastwienia się nad młodymi ludźmi, o hartowanie ich rozżarzonym żelazem niczym w jakimś spartańskim obozie. Natomiast każdy człowiek musi zrozumieć, że świat, że przyroda, działa w oparciu o przemoc – i każda próba zaprzeczania rzeczywistości prowadzi do upadku. Przykładowo: głodny lew bez sentymentu przegryzie krtań gazeli. Co do zasady organizmy silne wypierają organizmy słabe. Te mechanizmy odnieść możemy również do ludzkości. Jeżeli Europejczycy staną się mięczakami, jeżeli będą wyznawać wartości godne pogardy, to na ich miejsce przyjdą takie ludy, które są twarde, które są bezwzględne, które są moralnie zdrowe.
Po trzecie, ekoterroryzm to nie tylko ideologia, ale również poważny biznes, gdzipod płaszczykiem pięknych haseł i ideałów można legalnie szantażować przedsiębiorców. Gdy inwestor chce poszerzyć swoją działalność, dokonać odważnej inwestycji, nagle spontaniczne protesty utrudniają mu realizacje tego celu. A rozwiązanie tego problemu leży wyłącznie w wysłaniu darowizny odpowiedniej wysokości na organizację proekologiczną. Być może próby zakłócania polowań, tak często filmowane przez aktywistów, stanowią przymiarki do wyłudzenia odszkodowań od myśliwych, stanowią okazję do doszacowania się, wzbudzenia sensacji, czy też dają możliwość zgrywania męczennika za sprawę.
Doskonałym przykładem powyższego zjawiska może być ostatnia sprawa dwóch aktywistów, którzy zaglądali do gawry niedźwiedzia w Bieszczadach. Wykazywali oni z założenia złą wolę, gdyż chcieli udowodnić nieprawidłowości nadleśnictwa. Zdenerwowane zwierzę odpłaciło pięknym za nadobne – jeden z pseudoekologów został mocno pokiereszowany. Innym podejrzanym przypadkiem była sytuacja, kiedy to służby mundurowe likwidowały nielegalne obozowisko „Kolektywu Wilczyce”. W całym tym pobojowisku odnaleziono: broń gazową, kusze i narkotyki. Onegdaj w Puszczy Białowieskiej radykalni działacze przykuwali się łańcuchami do drzew, w zasadzie tylko po to, by kornik drukarz mógł bez skrępowania spustoszyć drzewostan. Takie sytuacje są głęboko podejrzane i rodzą słuszne pytania: kto za to wszystko płaci? W końcu normalni ludzie nie zajmują się dziwnymi akcjami uzdrawiania świata, tylko mają na głowie podatki, rachunki, kredyty i dzieci.
Na samym końcu warto napisać jeszcze o tym, dlaczego potrzebujemy środowiska wędkarzy, również znajdującego się na cenzurowanym. Otóż członkowie PZW opłacają roczne składki, które częściowo przeznaczane są na zarybianie rzek. Dlatego nigdy nie będzie miała miejsce sytuacja, w której wytrzebimy nasze ulubione szczupaki, okonie czy pstrągi. W interesie entuzjastów wędkarstwa, w interesie ich organizacji jest dbałość zarówno o naturę, jak i o odpowiednią ilość ryb w rzekach. Kiedy miało miejsce masowe śnięcie ryb w Odrze, spowodowane prawdopodobnie przez zakwit glonów, to właśnie wędkarze pomagali ratować ekosystem, to właśnie wędkarze jako pierwsi informowali media o nieprawidłowościach.
Środowiska lewackie są niezwykle agresywne w swoich działaniach. Ich cel uznać należy za oczywisty: zniszczenie wszelkich przejawów normalności oraz tradycji. Walka z myśliwymi i wędkarzami to tylko jeden z frontów tej wielkiej wojny. Z naszej strony, ze strony osób zdroworozsądkowych, koniecznym działaniem powinien być bunt, powinien być brak zgody na tego typu działania. O deprawatorach powinniśmy głośno mówić, obszernie o nich pisać, jak również stanowczo z nich szydzić. A gdy aktywiści przeszkadzają w legalnie odbywających się polowaniach, państwo musi wkroczyć i bez skrępowania karać tego typu zachowania.
Tylko że przyczyną tego stanu rzeczy jest to jak były wychowywane pokolenia obecnych rodziców i dziadków.
I nie chodzi mi o feminizacje zawodu nauczyciela. Że niby brak męskich wzorców.
Piłsudski był wychowywany przez matkę i jakoś wyszedł na ludzi.
Z resztą do czasu upowszechnienia pruskiej szkoły to na matkach opierało się nauczanie (czytać, pisać, rachować) i guwernantkach jak kto miał pieniądze.
Formalna edukacja dopiero z poziomu gimnazjum … Jak kto miał więcej pieniędzy.
Moim zdaniem przyczyną (i to będzie bardzo kontrowersyjna myśl) jest powszechny dobrobyt.
Nie to że powinnyśmy zacząć żyć jak asceci z jakiejś górskiej pustelni.
Bo jak znam historię głosiciele takich tez prędzej, czy później pakują swoich wyznawców i oponentów do dołów przysypanych wapnem.
Chodzi o to że dobrobyt powoduje zanik, albo upośledzenie „systemu immunologicznego” społeczeństw.
Jak nie ma wojen redukuje się armie.
Jak od lat nie było powodzi, zaniedbuje się wały, buduje na polderach osiedla mieszkaniowe.
Jak odchodzi pokolenie architektów pamiętające „zimy stulecia”, nowo budowane hale targowe zawalają się pod naporem śniegu.
(Katowice 2006 – no bo kto się spodziewał takich opadów, jak taniej budować to lepiej budować, a koszty należy ciąć, co nie)
I tu dochodzę do wniosków. Winna jest optymalizacja kosztów, wdrażanie na siłę i bezrefleksyjnie „lean management”, „just-in-time”. (jeśli chodzi o przedsiębiorstwa)
W przypadku społeczeństw jest to prawidłowość niemal że podpadająca pod proces ewolucyjny. Nieaktywne, czytaj zbędne, elementy podlegają, w kolejnych pokoleniach zanikowi.
Ponieważ nie występuje presja selekcji naturalnej nagradzająca te osobniki które inwestują w elementy zbędne w „spokojnych czasach”.
Tak wiem że od tego się nie ucieknie. W szczególności że zasoby którymi wszyscy dysponujemy są ograniczone a „do pierwszego” trzeba jakoś przeżyć.
Na dokładkę niezłego „ćwieka” wbiliśmy sobie w stopę inwestując w demokrację.
Z całą pewnością z te stwierdzenie posypią się na mnie gromy, … ale …
Przez źle rozumiany proces demokratyczny znaleźliśmy się w sytuacji gdzie żadna inwestycja, projekt polityczny, czy cel ideologiczny nie ma prawa przetrwać w niezmienionej formie dłużej niż jedną kadencję. I to odnosi się do rządów.
W przedsiębiorstwach jest jeszcze gorzej. Tam ten okres zamyka się w widełkach od wypłaty dywidendy, do wypłaty dywidendy.
Tylko duże podmioty stać na „przepalanie” pieniędzy na liczne projekty z których co najwyżej jeden czy dwa okażą się perspektywiczne i zyskowne. (i to o ile przekona się akcjonariuszy że warto poczekać).
Co do samego artykułu.
Tym eko-świrom i „płatkom śniegu” należy postawić pytania.
Co się stanie z tymi dziko-żyjącymi zwierzętami gdy zabraknie myśliwych?
W ich interesie jest tępienie kłusowników, utrzymanie terenów leśnych, łąk, bagien poza radarem deweloperów, fabrykantów i polityków planujących duże inwestycje infrastrukturalne.
Co gdy zabraknie wędkarzy?
Odpowiedź w artykule. Nikt nie zaalarmuje na czas o masowych śnięciach ryb, o zrzutach ścieków. Może jakiś akademik na badaniach polowych.
Co jak będziemy głosić pacyfistyczne hasła i inne tego typu bajeczki?
Nie zgodzę się z tezą że pojawią się „ludy, które są twarde, które są bezwzględne, które są moralnie zdrowe.”
Trzecia przesłanka jest błędna.
Hunowie nie nie byli moralnie zdrowi.
Byli bandą spaczonych pokoleniami przemocy troglodytów zarządzanych przez jeszcze większych socjopatów, psychopatów i degeneratów.
Wandalowie pustoszący Rzym. Mongołowie przejmujący Chiny. Rosjanie ślący tysiące sołdatów na wódzie i prochach, imigracja zalewająca obecnie Europę. Nie są na wyższym poziomie moralnym.
Jednak i My nie możemy nazwać się moralnie zdrowymi.
Tyle tylko że Ci inni korzystają z naszego L4, „opuszczenia gardy”, osłabienia „organizmu” toczonego chorobami (tematami) które nie przebijałyby się do mainstreamu, gdyby nie zgnuśnienie, zaprzestanie ekspansji, złudne poczucie bezpieczeństwa, przekładanie zysku nad zdrowy rozsądek, bezrefleksyjne myślenie życzeniowe, trzymanie się i idei pomimo ewidentnych dowodów na ich nieskuteczność / szkodliwe działanie.
To My (Europa, Polska) znieśliśmy granice, bo ułatwia to biznes.
To My wprowadzamy limity i restrykcje na produkcję, by utrzymać wysokie ceny.
To My wypychamy do Chin kluczowe gałęzie gospodarki, bo tam taniej i kominy nie szpecą nam widoku zza okna.
To My wprowadzamy legislację odstraszającą od podejmowania działalności gospodarczej.
To My dopłatami, preferencyjnymi kredytami, stymulujemy bańkę budowlaną. Odbierając tym samym młodym perspektywę posiadania własnego „M”.
To My nakłaniamy młodych do inwestowania w śmieciowe kierunki studiów, opłacamy edukacje oderwaną od potrzeb rynku.
To My promujemy sekciarstwo, konstytuujące wątpliwej jakości „autorytety moralne”.
( I niech czytający sobie sam odpowie czy piję do George,a Soros’a, Spinelli’ego, i innych im podobnych, karzących „wierzyć” swoim akolitom w słuszność ich „wizji”, czy do przywódców religijnych wmawiających ludziom magiczne „mambo jumbo” o nadnaturalnych istotach, zjawiskach przeczących fizyce, matematyce, naukom medycznym i astronomii)
A że przez ostatni akapit komentarz pewnie nie przejdzie moderacji, przeto drukuje sobie ten tekst co by mieć inspirację na innych forach o podobnej tematyce.