W funkcjonowaniu gospodarki rynkowej klasa posiadająca nie podlega całkowicie zwierzchnictwu konsumentów tylko w jednym wypadku, kiedy ceny monopolowe naruszają władzę konsumentów.
Metaforyczne zastosowanie słownictwa związanego z władzą polityczną Polecenia wydawane przez przedsiębiorców prowadzących firmy słyszy się i dostrzega. Nie sposób ich nie zauważyć. Nawet gońcy wiedzą, że w firmie wszystkim zarządza szef. Trudniej zauważyć zależności przedsiębiorcy od rynku. Polecenia konsumentów mają charakter niematerialny, nieuchwytny dla zmysłów. Mało kto zdaje sobie sprawę z ich istnienia, gdyż większość ulega złudzeniu, że przedsiębiorcy i kapitaliści są nieodpowiedzialnymi autokratami, których nikt nie rozlicza z tego, co robią.
Następstwem takiego sposobu myślenia jest stosowanie terminologii związanej z władzą polityczną i działaniami wojskowymi do opisu sfery działań gospodarczych. Dobrze prosperujący przedsiębiorcy są nazywani królami lub książętami, ich przedsiębiorstwa imperiami, królestwami lub księstwami. Gdyby te określenia były jedynie nieszkodliwymi metaforami, nie podlegałyby krytyce. Są one jednak źródłem poważnych błędów, które mają zgubny wpływ na współczesne doktryny. Rząd to aparat przymusu i przemocy. Może wymóc posłuszeństwo siłą. Władza polityczna, niezależnie od tego, czy należy do autokraty, czy przedstawicieli społeczeństwa, pozwala tłumić bunty tak długo, jak długo jest poparta władzą ideologiczną.
Rola, jaką odgrywają w gospodarce rynkowej przedsiębiorcy i kapitaliści, ma odmienny charakter. „Król czekolady” nie panuje nad konsumentami, swoimi klientami. Dostarcza im czekolady jak najlepszej jakości po możliwie najniższej cenie. Nie rządzi konsumentami, lecz im służy. Konsumenci nie są z nim trwale związani. Mogą przestać kupować w jego sklepach, a on utraci swoje „królestwo”, jeśli kupujący będą woleli wydawać pieniądze gdzie indziej. Ów „król” nie „rządzi” też swoimi pracownikami. Wynajmuje ich usługi i płaci za nie dokładnie tyle, ile konsumenci są gotowi zwrócić, nabywając produkt. W jeszcze mniejszym stopniu kapitaliści i przedsiębiorcy dysponują władzą polityczną. Cywilizowane kraje Europy i Ameryki miały przez długi czas rządy, które nie utrudniały w istotny sposób działania gospodarki rynkowej. Dziś również tam rządzą partie, które odnoszą się wrogo do kapitalizmu i uważają, że wszystko, co szkodzi kapitalistom i przedsiębiorcom, jest niezwykle korzystne dla społeczeństwa. W nieskrępowanej gospodarce rynkowej kapitaliści i przedsiębiorcy nie mają możliwości przekupienia urzędników lub polityków i czerpania z tego korzyści. Jednocześnie ani urzędnicy, ani politycy nie mają możliwości szantażowania ludzi interesu i wymuszania od nich łapówek. W państwie interwencjonistycznym potężne grupy nacisku dążą do zapewnienia sobie przywilejów kosztem słabszych grup i jednostek.
W takiej sytuacji przedsiębiorcy mogą uznać za wskazane, by chronić się przed dyskryminującymi ich przepisami za pomocą przekupywania wyższych urzędników i parlamentarzystów. Kiedy przyzwyczają się do stosowania tych metod, mogą próbować sięgać po nie w celu zapewnienia sobie przywilejów. W każdym razie to, że ludzie interesu przekupują polityków i urzędników oraz że są przez nich szantażowani, nie oznacza, iż dysponują władzą i rządzą państwami. To rządzeni – a nie rządzący – dają urzędnikom łapówki i składają daniny. Z powodu oporów moralnych lub ze strachu większość ludzi interesu nie wręcza łapówek. Próbują oni bronić systemu wolnej przedsiębiorczości i samych siebie przed dyskryminacją, sięgając po usankcjonowane prawnie metody demokratyczne. Tworzą stowarzyszenia przedsiębiorców i próbują wpływać na opinię publiczną. Rezultaty tych działań są niewielkie, o czym świadczy triumf polityki nastawionej wrogo do kapitalizmu. Udało im się jedynie doprowadzić do odroczenia na pewien czas niektórych szczególnie dotkliwych zarządzeń.
Demagodzy przedstawiają ten stan rzeczy w fałszywym świetle, uciekając się do wyjątkowo prostackich argumentów. Głoszą mianowicie, że organizacje zrzeszające bankierów i przemysłowców są rzeczywistymi podmiotami władzy w swoich krajach i że cały aparat „plutodemokratycznego” rządu jest przez nich zdominowany. Wystarczy wymienić ustawy wprowadzone w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w którymkolwiek z tych państw, żeby wykazać absurdalność tych stwierdzeń.