Prawie każdy, bez względu na zapatrywania polityczne, zgadza się z tym, że system państwa opiekuńczego nie zdaje egzaminu. Są jednak tacy, a wśród nich również teologowie i duchowni, którzy głoszą: należy wydać więcej państwowych pieniędzy na rozwiązanie danego problemu społecznego, obrócić się trzy razy i mieć nadzieję, że problem ten zniknie. Społeczni przedstawiciele instytucji religijnych okazali się niezdolni do dopasowania się do współczesnej rzeczywistości państwa opiekuńczego.
Pomyślmy: kiedy gubernator stanu Michigan, John Engler odebrał zasiłek 80-ciu tysiącom zdolnych do pracy jego beneficjantom, głównymi krytykami tej decyzji stali się przywódcy religijni kościołów protestanckiego i rzymsko-katolickiego. Nie liczyło się dla nich to, że taka reforma pomoże wielu klientom opieki społecznej wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Działania gubernatora pogwałciły – według krytyków – swego rodzaju świecką ortodoksyjność, widoczną i trwałą u wielu wiernych. Jakikolwiek uczciwy, dobrze przemyślany plan zmierzający do reformy systemu pomocy socjalnej, bądź obejmujący obcięcie wydatków państwowych na zasiłki, pomimo tego, że przyczyniłby się do wzrostu wydatków na prywatną dobroczynność – jest często krytykowany, jako pozbawiony elementów miłosierdzia. Często zarzuca się wręcz złe intencje autorom takich planów.
Cóż można na to wszystko odpowiedzieć? Nie podlega dyskusji fakt, że chrześcijanie mają moralny obowiązek służenia ubogim, bowiem to, co uczynią najmniejszym z braci Chrystusa, Jemu uczynią. Przywódcy Kościoła jednakże zbyt często mieszają chrześcijański obowiązek pomagania ubogim z ideą wspierania 3-bilionowego przedsięwzięcia zwanego państwem opiekuńczym.
Najlepiej by oczywiście było, gdyby państwowe wydatki przynosiły zakładane wyniki. Najczęściej jednak programy pomocy socjalnej równoznaczne są z marnotrawstwem publicznych środków. Badania wykazują, że zaledwie 20% z każdego dolara przeznaczonego na pomoc socjalną trafia do (rzeczywiście lub pseudo- przyp. red.) potrzebujących. Reszta to koszty utrzymania administracji.
Najczęściej też programy te owocują skutkami odwrotnymi do zamierzonych. Nakręcają jedynie spiralę coraz to nowych subwencji państwowych i tym samym utrwalają ubóstwo, niezależnie od tego kogo się to tyczy , bezrobotnych, samotnych matek, itd.. Odbiorcy opieki socjalnej coraz bardziej się od niej uzależniają.
Tradycja religijna zawsze podkreślała centralną pozycję rodziny. Mimo tego, trudno znaleźć bardziej niszczący rodzinę czynnik niż państwowa biurokracja, która dostarcza finansowych bodźców zniechęcających do zawierania związków małżeńskich. W wielu przypadkach państwo opiekuńcze osłabiło wśród ludzi poczucie obowiązku małżeńskiego i zniszczyło wartości, które spajają rodzinę. Kiedy wierni myślą o ubóstwie, zbyt często czynią to w kategoriach materialnych. Problem ubóstwa, przynajmniej w USA, dotyczy nie tyle otrzymywania materialnego wsparcia przez ludzi ubogich, co jest to raczej problem polegający na zaniku więzi międzyludzkich.
Marvin Olasky w swojej najnowszej książce „The Tragedy of American Compassion” („Tragedia amerykańskiego miłosierdzia”) przypomina nam, że miłosierdzie oznacza „poczucie cierpienia” innych. Zbiurokratyzujcie miłosierdzie, a stanie się ono po prostu subsydiowaniem u pewnych ludzi, co z kolei doprowadzi ich do bezosobowego uzależnienia się od subsydiów. To, czego natomiast potrzeba, to większego poczucia więzi z tymi, którzy są w potrzebie. W ten sposób dostarczymy wzorców oraz bodźców tym biednym, którzy chcą odnaleźć drogę do wyjścia z ekonomicznego dołka.
Niektórzy utrzymują, że redystrybucja jest kwestią sprawiedliwości społecznej. Jeśli jednak wszelkie relacje społeczne opierają się zaledwie na wymuszonej przez państwo wizji sprawiedliwości, co stanie się z miłością i współczuciem? Dobroczynność ma reprezentować posłuszeństwo względem nakazu sumienia. Jej charakter zmienia się więc, gdy rozpada się ona, stając się posłuszną przede wszystkim rządowym agendom.
Istnieją jeszcze inne zagrożenia, przed którymi stają kapłani promujący państwo jako źródło pierwszej pomocy ubogim. Ograniczają one u wiernych motywację do osobistego zajmowania się w działalnością dobroczynną. Ludzie ci mogą myśleć: „Po co nam się angażować w pomoc ludziom cierpiącym, karmić biednych, czy troszczyć się o bliźniego. Wszystko to przecież robi państwo”.
Nie ma nic złego w tym, że Kościoły angażują się w działalność związaną z polityką, i wierni muszą niekiedy, z poczucia moralnego obowiązku, uczestniczyć w politycznych potyczkach. Jednak misja Kościoła nie powinna być ograniczana do roli lobbysty, gdyż pozbawia Go to duchowego pokarmu jakim jest dokonywanie aktów miłosierdzia. Działalność polityczna nakłada również moralny obowiązek wiedzy o gospodarce i o możliwych konsekwencjach ekonomicznych państwowych programów socjalnych.
Należy mądrze rozważyć najbardziej odpowiednie sposoby, przy pomocy których nasz obowiązek względem ubogich zostanie najlepiej spełniony. Od czasów pierwszych chrześcijan obowiązek ten nigdy nie był bezwarunkowy. Kiedy św. Paweł zachęcał pierwszą chrześcijańską społeczność, aby pamiętała o tych, którzy znajdują się w potrzebie, czynił to z roztropnością i poczuciem realizmu. „Kto nie chce pracować, niechaj też nie je” – mówił on w Drugim Liście do Tessaloniczan. Chrześcijaństwo zasadza się na przekonaniu, że miłość to wartość fundamentalna, (na przestrzeni wieków – przyp. red.) nigdy jednak nie zajmowało się ono promowaniem subwencjonowania tych, którzy, choć mogliby, nie chcą wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
Współczesne państwo opiekuńcze jest po prostu niezdolne do tego, by rozróżnić to, co św. Paweł uważa za konieczne (a mianowicie odróżnić tych co nie chcą pracować od tych co chcą – przyp. red.). Scentralizowane państwo, zgodnie ze swą naturą wprowadza programy opierające się na założeniu, że można je ukształtować według elastycznego, centralnego planu dla uzyskania pożądanych wyników. Tymczasem, choć i prywatna charytatywność może nie być w stanie wykonać całego swego zadania, jednak tam, gdzie pozwala jej się działać robi to o wiele wydajniej i lepiej niż sektor publiczny.
Także Papież wyraził zastrzeżenia co do współczesnego państwa opiekuńczego, które usiłuje zapewnić ludziom społeczne wsparcie od kołyski aż po grób. „Niewłaściwe funkcjonowanie i wady w państwie opiekuńczym są rezultatem błędnego pojmowania zadań właściwych państwu” – pisze Jan Paweł II. Alternatywną zasadą, którą wprowadza Papież, jest zasada pomocniczości: „Społeczność wyższego rzędu nie powinna interweniować w wewnętrzne życie społeczności niższego rzędu, pozbawiając tę drugą jej funkcji”.
Jakie obowiązki względem ubogich wynikają dla nas z przestrzegania zasady pomocniczości? „Zdawałoby się – pisze Papież – że potrzeby ubogich są najlepiej zrozumiane i zaspokajane przez ludzi, którzy są im najbliżsi i którzy zachowują się jak bliźni w stosunku do tych w potrzebie”.
Pokazuje to także nasze rodzinne doświadczenie. Jeżeli członek rodziny ma problemy, wówczas rodzina, jako pierwsza, ma obowiązek mu pomóc. To samo odnosi się do problemów związanych ze społeczeństwem czy danym rejonem. Ludzie najpełniej oddają się tym projektom, które realizowane są najbliżej nich. Wówczas mogą nadzorować sposób w jaki spożytkowywane są środki oraz bezpośrednio śledzić wyniki podejmowanych działań.
Wiadomo, że biurokraci w stolicy nie mają bodźców ani wiedzy potrzebnej do tego, by zajmować się problemem ubóstwa w całym kraju. Absurdem jest, że władza centralna w ogóle ośmiela się podjąć tego zadania. Jest to nie do przyjęcia, podobnie jak socjalizm w którym rząd określa 5-letni plan produkcyjny i ustala wszystkie ceny.
Nauka płynąca z historii socjalizmu jest podobna do tej, którą dostarcza nam obecnie państwo opiekuńcze. Żadna grupa zajmująca się planowaniem, bez względu na to, jak mądra i wrażliwa na potrzeby ludzkie, nie jest w stanie dostrzec najgłębszych potrzeb duszy ludzkiej, które tak często leżą u źródeł problemów ekonomicznych.
Centralne planowanie, nieważne czy w wydaniu sowieckim, czy innym, rzadko dobrze wpływa na społeczeństwo, a zazwyczaj przeszkadza w zdobyciu odpowiedniej wiedzy dotyczącej lokalnych problemów, tak, aby opinia publiczna mogła się nimi skutecznie zająć. Gdyby centralnych planistów znacząco pozbawić władzy i funduszy na administrowanie programami walki z ubóstwem, znaczące kapitały i zasoby zostałyby uwolnione, tak, by lokalne problemy można było rozwiązywać na miejscu.
Nadszedł czas, by przywódcy religijni porzucili wiarę w państwową opiekuńczość polegającą na coraz większej ilości programów socjalnych. Zamiast wspierać wzrost biurokracji, powinni oni przejąć od państwa swoje prawowite zadanie niesienia pomocy ubogim.
Ks. Robert A. Sirico
Źródło „Religion and Liberty”. Tekst stanowi część naszej Biblioteki Wolnorynkowej Online. Pierwotna publikacja polskiego tłumaczenia – Strona Prokapitalistyczna.