Jeżeli konsument uważa, że korzystniej lub uczciwiej jest płacić wyższą cenę za zboże krajowe niż importowane lub za towary wytwarzane przez małe przedsiębiorstwa albo przedsiębiorstwa zatrudniające robotników zrzeszonych w związkach zawodowych niż za produkty innych zakładów, to może postąpić zgodnie z tym przekonaniem. Będzie musiało go zadowolić to, że towar przeznaczony na sprzedaż spełnia warunki, od których uzależnia on swoją zgodę na zapłacenie wyższej ceny. Rolę ceł, przepisów pracowniczych (prolabor legislation) oraz przywilejów dla małych firm zaczęłyby wtedy odgrywać przepisy zabraniające fałszowania etykiet z informacją o pochodzeniu produktu oraz podrabiania znaków towarowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że konsumenci tak nie postąpią. To, że towar jest oznaczony jako importowany, nie zmniejsza jego możliwości zbytu, jeśli jest przy tym tańszy bądź lepszy albo tańszy i lepszy zarazem. Klienci z reguły chcą kupić towar jak najtaniej, bez względu na kraj pochodzenia danego artykułu lub cechy szczególne jego producenta.
Psychologicznego podłoża polityki chronienia producentów, którą stosuje się dziś na całym świecie, należy upatrywać w fałszywych teoriach ekonomicznych. Otwarcie zaprzeczają one temu, że przywileje dla mniej wydajnych producentów obciążają konsumenta. Ich zwolennicy utrzymują, że uderzają one jedynie w tych, których dyskryminują. Kiedy przyciśnięci do muru muszą przyznać, że konsumenci również na tym tracą, wysuwają argument, iż straty konsumentów są z nawiązką rekompensowane przez wzrost ich dochodów pieniężnych, który jest konsekwencją zastosowania takich środków.
W uprzemysłowionych krajach europejskich protekcjoniści głosili najpierw, że cło na artykuły rolne dotyka wyłącznie farmerów z krajów rolniczych oraz handlarzy zbożem. Niewątpliwie na cłach tracą też eksporterzy. Równie oczywiste jest to, że tracą konsumenci w tym kraju, który wprowadził cła. Muszą więcej płacić za żywność. Protekcjonista odpowie oczywiście, że to ich nie obciąża, ponieważ dodatkowa kwota, którą musi zapłacić konsument, zwiększa dochód rolnika oraz jego siłę nabywczą. Rolnicy za wszystkie dodatkowo zarobione pieniądze kupią więcej towarów wyprodukowanych przez warstwy społeczeństwa pracujące poza rolnictwem. Łatwo wykazać fałszywość tego rozumowania. Przywołajmy więc w tym celu anegdotę o żebraku, który poprosił właściciela hotelu, żeby podarował mu 10 dolarów. Przekonywał hotelarza, że wcale nie będzie to dla niego wydatek, gdyż ma on zamiar wydać całą tę kwotę w jego hotelu. Mimo to błąd protekcjonizmu zawładnął opinią publiczną, co samo przez się wyjaśnia popularność środków stosowanych z pobudek protekcjonistycznych. Ludzie często nie rozumieją, że jedynym skutkiem protekcjonizmu jest przeniesienie produkcji z obszarów, w których produkt przypadający na jednostkę zainwestowanego kapitału i pracy byłby wyższy, w rejony, w których produkt ten będzie mniejszy. Protekcjonizm sprawia, że ludzie nie bogacą się, lecz biednieją.
Fundamentem współczesnego protekcjonizmu oraz dążenia do autarkii poszczególnych państw jest błędne przekonanie o tym, że są to najlepsze środki, dzięki którym każdy obywatel, a przynajmniej zdecydowana większość społeczeństwa, wzbogaci się. „Wzbogacenie się” oznacza tu wzrost realnego dochodu jednostki oraz poprawę jej poziomu życia. To prawda, że polityka gospodarczej izolacji państwa jest nieuchronnym następstwem prób ingerowania w gospodarkę wewnętrzną i wynika ze strategii prowojennej, a także stanowi jeden z czynników, które uzasadniają przyjęcie takiej strategii. Jednak z pewnością wyborcy nie poparliby idei protekcjonizmu, gdyby nie udało się ich przekonać, że protekcjonizm prowadzi do znacznej poprawy warunków życia, a nie do ich pogorszenia. Trzeba to podkreślić, ponieważ prawda ta całkowicie podważa mit powielany w wielu poczytnych dziełach. Zgodnie z tym mitem w dzisiejszych czasach człowiek nie czerpie motywacji do działania z chęci poprawienia swojej sytuacji materialnej i podwyższenia poziomu życia. Jeśli ekonomiści twierdzą inaczej, to są w błędzie.