Mówi się, że 40 milionów Amerykanów nie posiada żadnego ubezpieczenia zdrowotnego. Natomiast ci, którzy je mają są sfrustrowani ciągle wzrastającą składką ubezpieczeniową i stale malejącą jakością usług medycznych. Rozum podpowiada nam, że mamy do czynienia z „kryzysem ubezpieczeń zdrowotnych”. Ważne jest by wiedzieć, że to co nazywamy „ubezpieczeniem zdrowotnym” ma niewiele wspólnego ze zdrowiem i kompletnie nic wspólnego z ubezpieczeniem. Nie jest to „kryzys ubezpieczeń zdrowotnych”. Jest to konsekwencja szeregu gospodarczych i społecznych problemów wynikłych z daremnych wysiłków mających na celu uczynienie dystrybucji opieki zdrowotnej – w przeciwieństwie do dystrybucji prawie każdego innego towaru czy usługi w naszym społeczeństwie – egalitarną, tj. jednakową dla wszystkich.
Typową stroną umowy przy ubezpieczeniu domu jest sam jego właściciel. Wykupuje on ubezpieczenie po to, aby uchronić się przed kosztowną stratą spowodowaną wydarzeniami pozostającymi poza jego kontrolą, np. pożarem, a nie po to, by pokrywać regularnie stałe koszty utrzymania tej polisy. Idealna sytuacja dla obu stron czyli kupującego i sprzedającego ubezpieczenie mieszkania czy pojazdu to taka, w której właściciel tej polisy nigdy nie musiałby robić z niej użytku.
Typową stroną umowy w ubezpieczeniu zdrowotnym nie jest osoba ubezpieczona, lecz jej pracodawca. Żadna ze stron nie może dowolnie negocjować warunków polisy. Pracownik nie może wynegocjować niższej składki wybierając polisę nie obejmującą ubezpieczenia na wypadek alkoholizmu czy schizofrenii. Pracodawca nie może zaprzestać wnoszenia opłat za obowiązkowe usługi medyczne. Np. w Stanie Nowy York the Women’s Wellness Act wprowadza plany ubezpieczenia grupowego, mające na celu pokrycie kosztów środków antykoncepcyjnych, włączając środki poronne, a the Infertility Coverage Act umożliwia pokrycie kosztów zabiegów związanych z bezpłodnością, włączając wybrane zabiegi aborcyjne (aborcja w przypadku mnogiego płodu na skutek sztucznego zapłodnienia). Przetrwanie firmy ubezpieczeniowej zależy w dużej mierze od tego, że więcej zbiera ona w postaci składek niż wypłaca roszczeń. By osiągnąć ten cel ubezpieczyciel wykorzystuje kilka metod – niektóre z nich są skomplikowane, inne bardzo proste. Choć to żenująco oczywiste, należy wspomnieć o niektórych z tych metod. Na przykład osoba nie może wykupić polisy chroniącej ją na wypadek straty spowodowanej jej własnym działaniem, takim np. jak spalenie swojego domu. Jednak tak zwane ubezpieczenie zdrowotne chroni ją przed zdrowotnymi konsekwencjami własnych czynów np. zostanie rannym w wypadku samochodowym, którego jest ona sprawcą w stanie nietrzeźwym. Nie dziwi więc, że wszyscy uczestnicy tego skomplikowanego systemu, który nazywamy „ubezpieczeniem zdrowotnym” są niezadowoleni z takiego skutku.
W przypadku prawdziwego ubezpieczenia istnieje bezpośredni związek między dolarową wartością zakupionego ubezpieczenia i jego kosztem dla ubezpieczonego. Składka polisy na życie, której wartość nominalna wynosi 100 tysięcy dolarów jest mniejsza w stosunku do polisy o pomnożonej wartości nominalnej. W ubezpieczeniu zdrowotnym nie istnieje związek między opłacaną składką a otrzymywaną rekompensatą. Co więcej, firmy ubezpieczeniowe działając we własnym imieniu mogą spisywać umowy zastrzegając sobie maksymalną kwotę wypłacanego roszczenia, bez względu na to jakie koszty leczenia poniesie ubezpieczony. Osoba ubezpieczona, która zwykle nie występuje w swoim imieniu, lecz „otrzymuje” ubezpieczenie jako część zysków za swoją pracę nie ma takich możliwości.
Jedynym racjonalnym celem prawdziwego ubezpieczenia jest ochrona ubezpieczonego przed nieoczekiwaną stratą, tak dużą, że byłaby w stanie zagrozić jego materialnej egzystencji. Nikt nie sprzedaje i nie kupuje ubezpieczeń po to, by pokryć koszty utrzymania swojej własności. Ubezpieczenie domu nie pokrywa kosztów napraw hydraulicznych, ubezpieczenie samochodu nie zwraca pieniędzy za wymianę zużytych wycieraczek. Jednak ludzie domagają się dokładnie takiego rodzaju zwrotu poniesionych kosztów z tak zwanego ubezpieczenia zdrowotnego.
„Ubezpieczenie zdrowotne” – iluzja równości
Jeśli ubezpieczenie zdrowotne nie jest tak naprawdę ubezpieczeniem zdrowotnym to czym właściwie jest? Otóż jest to współczesna wersja iluzji, że wszyscy są równi – czy też w sytuacji choroby powinni być traktowani jak równi. Gdy religia była dominującą ideologią, śmierć miała być czynnikiem równającym: w chwili śmierci książę i żebrak byli równi. Dziś kiedy dominującą ideologią jest medycyna, opieka zdrowotna ma być czynnikiem wyrównującym: życie każdego człowieka jest „bezcenne”, zatem zasługuje na taką samą ochronę przed chorobą. Oczywiście książę i żebrak nie zasługują na taki sam pochówek a bogaci i biedni na takie same usługi medyczne. Jednak ludzie wolą preferować iluzję równości, aniżeli uznać nierówność.
Właściwie poddani zawsze pragnęli „powszechnej opieki zdrowotnej” a rządzący uprawiali politykę, którą masy traktowały jako taką usługę. W średniowieczu powszechna opieka zdrowotna nazywana była katolicyzmem. W XXI wieku nazywana jest Powszechnym Ubezpieczeniem Zdrowotnym. To co wolimy nazywać „ubezpieczeniem zdrowotnym” to w gruncie rzeczy system przerzucania kosztów, ukryty pod nazwą systemu ubezpieczeń. Traktujemy publiczny państwowy system opieki zdrowotnej jakby był systemem prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych wykupywanych w celu uzyskania prywatnej opieki medycznej.
Wszyscy wiedzą jednak nikt nie przyznaje, że ubezpieczenie zdrowotne nie jest naprawdę ubezpieczeniem. W rzeczywistości Amerykanie postrzegają teraz ubezpieczenie zdrowotne jako luźne prawo do zwrotu poniesionych kosztów za – właściwie – jakiekolwiek wydatki, które można ująć w kategorii „opieka zdrowotna”, takie jak koszt pigułek antykoncepcyjnych czy Viagry. Koszt tych usług jest pokrywany w takim samym stopniu jak koszt tragedii zdrowotnych, takich jak np. leczenie skutków guza mózgu. Takie skrzywione pobudki skutkują wypaczeniem, które wszyscy aż nadto znamy.
Z punktu widzenia stanu zdrowia społeczeństwa, stan naszego zdrowia jest częściowo, a często całkowicie w naszych rękach i jesteśmy za niego odpowiedzialni, nawet jeśli chorujemy na przewlekłą chorobę taką jak artretyzm czy cukrzyca. To niemoralne i niepraktyczne próbować obciążać tym innych.
Thomas Szasz
Artykuł ukazał się pierwotnie na Stronie Prokapitalistycznaj. Data dodania na stronę PAFERE: 30 VIII 2009r.