W ciągu ostatnich kilku lat wzrosło zainteresowanie rolą jaką prywatna dobroczynność odgrywa w ożywianiu społeczeństwa obywatelskiego. Ten renesans zainteresowania jest po części spowodowany wszechogarniającym poczuciem, że większość z nas uważa, niezależnie od zapatrywań politycznych i ideologicznych, iż współczesne państwo opiekuńcze przynosi bardzo mizerne rezultaty.
W analizie tego problemu posunąłbym się jeszcze dalej: państwo opiekuńcze to kompletna katastrofa, która nie tylko pogłębia problemy, z którymi miało walczyć, ale na dodatek stwarza szereg nowych – rozpad rodziny, utratę szacunku dla ludzi starszych, moralny nihilizm młodzieży, zanik umiejętności rozróżniania dobra i zła, oraz upadek poszczególnych grup społecznych we wszystkich warstwach społeczeństwa.
Jednak jeśli naprawdę wkraczamy w wiek, w którym państwo opiekuńcze będzie rozpadać się krok po kroku, to dokąd w takim razie zmierzamy? Dobrym początkiem byłoby budowanie w oparciu o zasobną kieszeń cnót obywatelskich, które trwają pomimo tendencji rządu mających na celu ich zniszczenie bądź zastąpienie czymś innym; budowanie i poszerzanie poczucia odpowiedzialności na bazie świadomości tego, że jednostki i rodziny ciągle muszą tworzyć udaną kulturę obywatelską.
Oczywiście jak zwykle łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Pewne konkretne poczynania, które mogłyby zaprowadzić nas we właściwym kierunku wiążą się bezpośrednio z misją Kościoła, jaką ten odgrywa w praktyce autentycznej pracy społecznej. Nie twierdzę, że nasz Kościół może i powinien być jedynym źródłem dobroczynności, a szczególnie nie upieram się przy tym, że jego społeczna misja jest ograniczona przez jego społeczną użyteczność. Jednak od niepamiętnych czasów działo się tak, że najcięższa praca polegająca na troszczeniu się o najmniejszych wśród nas była inicjowana przez Kościół i pochodziła z zasobów, jakie jego przywódcom i członkom udawało się zgromadzić dzięki niczym nie wymuszonej hojności. Nie wolno tego przeoczyć.
Istnieje jednak niezbędny warunek, który Kościół musi spełnić, by sukces jaki odniesie nie był wyłącznie sukcesem sprawnie działającej instytucji. Mianowicie musi on odzyskać poczucie swojej zbawczej misji, gdyż bez tego teologicznego i soterologicznego zadania nie będzie w stanie zacząć od tego momentu, w którym państwo skończyło. A to jest warunek do tego, by stał się on ważnym instrumentem społecznego i kulturalnego uzdrowienia. Kościół musi rzeczywiście wierzyć w to, że doktryny, które głosi są naprawdę dobre dla innych, zarówno w sensie doczesnym jak i wiecznym. Nie może on wyznawać wiary przy jednoczesnej niechęci do polecania jej innym.
Umiejętność Kościoła w kwestii troszczenia się o biednych jest bezpośrednio związana z jego sposobem pojmowania własnej misji i z pokładanym w nią zaufaniem. Wierzący muszą być pewni tego, że robią coś więcej niż tylko zaspokajanie potrzeb materialnych. Muszą oni wierzyć, że ich misja jest szersza i znacznie ważniejsza. Muszą wierzyć, że zaspokajają potrzeby duchowe, że zbawiają dusze, że przygotowują ludzi do odnalezienia się nie tylko w tym, ale również w tamtym świecie. Dlatego konieczne jest odrodzenia się doktryny wiary. Jeśli Kościół nie wierzy w swoją podstawową misję – zbawianie człowieka – nie będzie w stanie wnieść entuzjazmu i zainteresowania swoją najbliższą bezpośrednią misją – pracą charytatywną. Oznacza to tylko jedno: nasz Kościół musi znowu starać się nawracać dusze.
Wskażcie mi grupę bogobojnych ludzi wiary, odrzucających świecki świat oraz wartości lansowane przez środki masowego przekazu, wierzących w świat ukształtowany przez Pismo Święte i inne dawne teksty, a wówczas pokażę wam ludzi zdolnych nieść najwięcej ubogim.
Ks. Robert A. Sirico
Tłum. Agnieszka Łaska
Artykuł jest streszczeniem wykładu zatytułowanego „Wiara, dobroczynność i odpowiedzialność cywilna”. Pierwotnie opublikowany na nieistniejącej już Stronie Prokapitalistycznej. Data dodania na starej stronie PAFERE w 2011 roku.