Przemówienie byłego prezydenta Czech, Vaclava Klausa, wygłoszone podczas konferencji „1989-2009, 20 lat po upadku gospodarki socjalistycznej”, która odbyła się 5 czerwiec 2009 w Warszawie.
Dziękuję za zaproszenie i za możliwość wypowiedzi na tym ważnym zebraniu, które odbywa się w chwili, kiedy Polska – wraz z jej przyjaciółmi z zagranicy – świętuje 20. rocznicę swych pierwszych wolnych wyborów po ponad czterdziestu latach komunizmu. Historyczny rok 1989 będzie obchodzony we wszystkich krajach Europy Środkowej i Wschodniej, ale w różnych momentach. W moim kraju w listopadzie. Pamiętam, że byłem tu także 10 lat temu na podobnej konferencji zorganizowanej z okazji 10. rocznicy upadku Muru Berlińskiego. Dobrze jest przekonać się, że niektórzy z dzisiejszych uczestników tak samo byli tu 10 lat temu. To znaczy, że my którzy pamiętamy – wciąż żyjemy.
Wiele ciekawych i pobudzających myśli, częściowo odzwierciedlających ukrytą konkurencję między znanymi reformatorami, zostało już tutaj wyrażonych, nigdy jednak nie zapomnę jednej z nich, wyrażonej przez naszego przyjaciela, byłego premiera Rosji, Jegora Gaidara. Gdy zaatakowany został – w dość nieprzyjazny sposób przez jednego pewnego siebie eksperta, będącego tylko z dystansu obserwatorem transformacji post-komunistycznej – za to, że poza kolejnością – w Rosji – zaaranżował szybkie organizowanie instytucji i natychmiastowe tworzenie doskonałego systemu prawnego, zareagował doskonałą odpowiedzią: „Byłem tylko premierem Rosji, a nie Carem Rosji.” Do dziś to często cytuję.
Jego uwagi są w pełni zbieżne z moim głębokim przekonaniem – zarówno ówczesnym, jak i obecnym – że cały proces transformacji od komunizmu do wolnego społeczeństwa był bardzo ułomną mieszaniną (lub melanżem) pewnego nieuchronnie niedoskonałego i fragmentarycznego konstruktywizmu w zakresie prawa i instytucji, po stronie polityków, oraz spontanicznie powstających rynków, które były – na szczęście – nieorganizowanym, nieplanowanym, niekoordynowanym rezultatem działalności milionów wolnych wreszcie ludzi w naszych krajach. To jest coś, czego nadal musimy się domagać i tylko na tej podstawie można racjonalnie oceniać cały ten proces i rolę polityków.
Niektórzy z nas wiedzieli, że tragicznym błędem i całkowitym niezrozumieniem znaczenia i natury gospodarki rynkowej byłoby dążenie do budowy rynków, jak chciało wielu z naszych „współczesnych” – zarówno przyjaciół jak i wrogów. Rynki nie mogą być konstruowane, one muszą ewoluować.
Na początku, podczas pierwszych lat po upadku komunizmu, spór – między tymi, którzy chcieli więcej konstruktywizmu i mniej spontaniczności, a tymi, którzy wiedzieli, że te ambicje są niczym więcej, jak próbą usankcjonowania kontynuacji lekko zreformowanego status quo z lat pieriestrojki – był niewłaściwie interpretowany i opisywany jako spór między „stopniowaniem” a „terapią wstrząsową”. Te określenia zostały już prawie zapomniane, ale za każdym razem przygnębia mnie, kiedy widzę, że ponownie powracają, wciąż na nowo.
Niektórzy ludzie wciąż nie wiedzą, że proces transformacji – nieuchronnie skomplikowany i dla wielu bardzo nieprzyjemny i bolesny – nie był ćwiczeniem laboratoryjnym z ekonomii stosowanej. Wszystko to było bardzo „naprawdę” i obywatele naszych krajów musieli ponieść tego nie-zerowe koszty (mierzone spadkiem dochodów realnych i zatrudnienia). Nie byliśmy w stanie przeprowadzić żadnych eksperymentów i nie zamierzaliśmy, ponieważ już żyliśmy w bardzo demokratycznych warunkach politycznych. Nie byliśmy carami, królami ani autorytarnymi władcami jakiegokolwiek typu. Naszym zadaniem było zminimalizować te koszty. Wiele razy podkreślałem, że nie tylko nie ma darmowych obiadów, ale nie ma też żadnych darmowych zmian systemowych.
Większość polityków, którzy byli odpowiedzialni za reformy krajów w tym właśnie momencie, bardzo dobrze o tym wiedziała. Mieli jednakże mandat mieszany. Oni czuli bardzo silne poparcie na rzecz odrzucenia, porzucenia i demontażu tego opresywnego, komunistycznego reżimu politycznego, wraz z jego irracjonalnym i bezproduktywnym systemem gospodarczym, brak było jednak jakiegoś wyraźnego pomysłu (lub wizji), dokąd iść. W większości ludzie bali się otwarcie powiedzieć, że chcą kapitalizmu i wolnego rynku. Było nas niewielu, którzy gotowi byli powiedzieć to wprost. Teraz już to prawie zapomniano, ale w tamtym czasie opór przed tym był ogromny.
Nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło mi się w tym kraju. Po raz pierwszy przyjechałem do Polski jako polityk (jako minister finansów) na początku stycznia 1990, trzy tygodnie po powstaniu pierwszego czechosłowackiego niekomunistycznego rządu. Zaszokowałem kilku moich polskich kolegów, gdy – podczas konferencji prasowej – dość niespodziewanie zasugerowałem rozwiązanie RWPG. Teraz wygląda to na raczej nieistotny problem, po części dlatego, że wielu ludzi nawet nie wie, co ten skrót oznacza, ale w tamtym czasie to było ważna sprawa i radykalne oświadczenie.
Drugą kwestia było jak tam dotrzeć. Natychmiast po upadku komunizmu należało koniecznie otworzyć rynki – zarówno wewnętrzne jak zewnętrzne, by je zliberalizować i zderegulować, znieść subsydiowanie gospodarki w celu ujawnienia prawdziwych kosztów oraz cen wszelkiego rodzaju działalności gospodarczej, zdenacjonalizować i sprywatyzować całą gospodarkę. Szybki zanik instytucji starego systemu prowadził jednak do próżni instytucjonalnej, którą należało wypełnić instytucjami alternatywnymi możliwie jak najszybciej – aby uniknąć ogromnych kosztów anarchii lub pół-anarchii.
Czekanie na Godota, czekanie na zaistnienie doskonale przygotowanego zestawu zasad i instytucji gospodarki rynkowej przed rozpoczęciem całego procesu liberalizacji i deregulacji byłoby tragicznym błędem. Scholastyczna dysputa nad tym, co powinno przyjść pierwsze – rynki, czy instytucje wspierające rynki – przypomina mi odwieczne pytanie 'jajko czy kura’. Musieliśmy iść naprzód i równocześnie pracować nad kurami i jajkami.
Większość z nas argumentowała za tym już 10 lat temu. Gdzie jesteśmy teraz? Z jednej strony gospodarki w krajach postkomunistycznych są silniejsze, dojrzalsze, bardziej stabilne, zdrowsze, obecnie mniej wrażliwe. Instytucje i zasady są bardziej stałe i wszechstronne, uczenie się przez działanie przyniosło pozytywne wyniki, przewodnictwo przejmują nowe generacje z innym podejściem do życia i społeczeństwa.
Jestem przekonany, że pierwszą dekadę post-komunistyczną można scharakteryzować jako ruch „pod górę” – więcej wolności, więcej demokracji, więcej gospodarki rynkowej, mniej interwencji państwa, mniej regulacji. W bilansie obywatel-państwo, posuwaliśmy się w kierunku wolnego obywatela, oddalając się od państwa i nadzorowania przez nie społeczeństwa. Socjalizm (czy socjal-demokratyzm) był w odwrocie, nowe kolektywistyczne „izmy”, takie jak ekologizm , stopniowo – bez wątpienia – zyskiwała na sile i niektórzy z nas byli tego świadomi, ale ich rola do tamtej pory nie stała się dominująca.
Nastąpiła jednak dramatyczna zmiana. Druga post-komunistyczna dekada jest całkiem inna od pierwszej. Poruszamy się w kierunku przeciwnym: z górki. Doświadczamy mniej swobody, więcej regulacji, więcej manipulacji ludźmi w imię wszelkiego rodzaju politycznie poprawnych ambicji, post-demokracji zamiast demokracji, rosnącej niewiary w rynek. Socjal-demokratyzm i ekologizm są po stronie wygrywającej. „Gospodarka rynkowa” zniknęła, zamiast niej mamy „socjalną i ekologiczną gospodarkę rynkową”.
Zmiana ta była widoczna podczas całej drugiej dekady epoki post-komunistycznej, ale obecny kryzys finansowy i gospodarczy pogłębił ją jeszcze bardziej. Znacznie bardziej osłabił osiągnięcia z epoki radykalnego demontażu komunizmu przed 20 laty.
Nie przybyliśmy tutaj, aby dyskutować o obecnym kryzysie. Wiemy, że on prędzej czy później przeminie. Faktyczne szkody spowodowane przez kryzys pozostaną z nami, obawiam się, znacznie dłużej. Wrogowie rynku ponownie zdołali zasiać daleko idącą niewiarę w istniejący system gospodarczy, ale tym razem nie jest to niewiara w kapitalizm wolnorynkowy, w system laissez-faire, w kapitalizm Adama Smitha, Friedricha von Hayeka i Miltona Friedmana, jak to było w przypadku sprzed 70-80 lat. Teraz jest to niewiara w wysoce regulowany kapitalizm z ostatnich dziesięcioleci. Nie jestem pewien, czy kapitalizm może przetrwać tak zmasowany atak. Rynek albo jest, albo go nie ma. Nie ma żadnych trzecich dróg.
Powinniśmy zastanowić się nad naszym obowiązkiem walki przeciw odkrytej na nowo wierze w państwo, przeciw keynesizmowi „drugiej generacji” jaki obecnie wokół nas widzimy. Nie wolno nam dopuścić do powtórki z lat 1930 i kolejnych dekad.
Jak powiedziałem, ten kryzys jest nieuniknioną konsekwencją długotrwałego igrania z rynkiem przez polityków (i z nimi związanych). Ich próby obwiniania rynku, zamiast obwiniania siebie, należy zdecydowanie odrzucić. Coraz bardziej obawiam się reform wprowadzających więcej przepisów i zwiększających regulacje międzynarodowe, niż samego kryzysu.
Obecny kryzys nie został spowodowany przez kapitalizm i stanowczo nie przez nadmiar kapitalizmu. Został spowodowany przez brak kapitalizmu, przez krępowanie jego normalnego funkcjonowania, przez wprowadzanie polityk, które nie są zgodne z kapitalizmem, polityk, które go niszczą. Według standardowej terminologii ekonomicznej, jesteśmy świadkami błędu rządu, a nie błędu funkcjonowaniu rynku, jak wmawiają nam niektórzy politycy i ich 'towarzysze podróży’ w środowisku medialnym i akademickim.
Demokraci i liberałowie (w znaczeniu europejskim) w latach 1930 zawiedli zarówno intelektualnie jak politycznie, gdy należało zapobiec rosnącej nieufności wobec rynku. Dzisiaj chodzi o to, aby nie skończyło się to jeszcze gorzej.
Vaclav Klaus