W każdym okresie zapaści gospodarczej pojawia się na nowo poszukiwanie rozwiązań politycznych dotyczących bezrobocia. Wydaje się rzeczą niby to oczywistą, że miejsca pracy należy chronić, a rząd ma być do tego kluczem. W ten sposób rodzi się kolejna seria rządowych interwencji: pakiety stymulacji gospodarczej, szukanie kozła ofiarnego, subwencje i protekcjonizm.
Jednym z problemów związanych z wysiłkami mającymi na celu utrzymanie bezrobocia na niskim poziomie jest założenie, że podstawowym problemem gospodarczym jest brak miejsc pracy. Założenie to wydaje się dość rozsądne – no bo przecież trudnościom finansowym towarzyszą zazwyczaj zwolnienia. Ja jednak mimo to twierdzę, że miejsca pracy jako takie, nie są ostatecznym celem gospodarki. Są one środkiem do osiągnięcia celu. Chociaż paru z nas może lubić swoją pracę tak bardzo, że byliby chętni wykonywać ją za darmo, generalnie pracujemy po to, byśmy mogli nabywać towary bądź oferować je innym za dochód, którego dostarcza praca. W rzeczywistości większość ludzi niecierpliwie oczekuje momentu – około 65 roku życia, kiedy to ich finansowa sytuacja pozwoli im rzucić obecną pracę i oddać się innym interesującym zajęciom.
Miejsca pracy same w sobie są bezużyteczne jeśli nie są produktywne. Ludzie mogą wydawać się pracowici nie produkując niczego wartościowego – nazywamy to „busy work” – czyli zajęcie, którego głównym celem jest zajęcie czasu. Ktoś, kto gorliwie produkuje babki z błota prawdopodobnie nie wpłynie znacznie na naszą jakość życia bowiem zwykle uważa się, że babki z błota nie mają żadnej wartości. System cen, który obejmuje zarobki jest najpewniejszym wskaźnikiem tego czego chcą konsumenci.
Z powodu trudności związanych ze zmianą rodzaju wykonywanej pracy, dochodzi zazwyczaj do krótkiego okresu bezrobocia. Spec od komputerów, kiedy okazuje się, że firmy internetowe nie prosperują już tak dobrze jak kiedyś, uświadamia to sobie w bolesny sposób, po pojawieniu się w jego skrzynce wymówienia. Może on odkryć po kilku tygodniach, że najbardziej wartościową pracą jaką może teraz wykonywać jest taka, która zupełnie nie jest związana z komputerami. W czasie tych paru tygodni może mówić coś w stylu „Po prostu nie ma pracy” lub „Nikt nie zatrudnia”.
To co spec ów ma na myśli to dokładniej mówiąc: „Nikt nie zechce mnie zatrudnić w moim zawodzie za płacę do jakiej przywykłem”. Nazywanie tego problemu brakiem miejsc pracy nie jest tak dokładne jak stwierdzenie, że:
– wartość usług firm internetowych spadła a co za tym idzie
– dla właścicieli firm internetowych wartość usług świadczonych przez ich pracowników zmalała.
Trudności związane ze stratą pracy często powodują, że szuka się winnego. Często jest nim konkurent rynkowy. Prawdą jest, że konkurencja powoduje utratę miejsc pracy na poziomie jednostki. Jeśli moja firma produkująca pułapki na myszy nie jest tak skuteczna jak twoja, moi pracownicy i ja możemy stracić pracę, ponieważ konsumenci wybiorą twoje tańsze pułapki. Jednak jest to całkiem inny problem niż utrata miejsc poprzez grupowe zwolnienia czy na skutek bezrobocia. Ponieważ kiedy moja firma zwalnia pracowników twoja ich zatrudnia. Alternatywą dla tego „konfliktowego” bezrobocia jest zniesienie wszelkiej konkurencji rynkowej między firmami – „lekarstwo”, które byłoby o wiele gorsze od samej choroby.
Jeśli cały przemysł pułapek na myszy zwalnia pracowników, jedną z potencjalnych przyczyn takiego stanu jest to, że konsumenci zdecydowali, że wolą mniej pułapek lub więcej czegoś innego. W takim przypadku przemysł, który wytwarza „coś innego” prawdopodobnie zatrudni pracowników. Jest również możliwe, że redukcja zatrudnienia w danym przemyśle bierze się ze zmiany procesu produkcyjnego, który wymaga mniejszego nakładu siły roboczej. Wykorzystywanie robotów, by zastąpiły niektórych pracowników, może oznaczać zmniejszenie ilości miejsc pracy w tym przemyśle, ale tym samym oznacza też, że firmy produkujące roboty prawdopodobnie zwiększają zatrudnienie.
W obu przypadkach zwolnieni pracownicy prawdopodobnie nie mają kwalifikacji by przenieść się do innego przemysłu. Gdy zostaje zamknięty zakład włókienniczy, jego pracownicy mogą mieć trudności w odnalezieniu się na miejscach pracy oferowanych w przemyśle samochodowym. Wielu z nich preferuje działania polityczne mające na celu ograniczenie konkurencji. By służyć takim interesom może powstać niby-przemysł zachowujący miejsca pracy składający się z aktywistów społecznych, polityków oraz właścicieli i pracowników zagrożonych biznesów, którzy atakują kłopotliwych konkurentów rynkowych.
Ulubione cele
Duże sklepy są ulubionym celem ataków „specjalistów” od ochrony miejsc pracy. Sklepy takie jak Wal-Mart czy Home Depot zazwyczaj oferują niższe ceny za produkty w sprzedaży detalicznej za sprawą sprzedaży na dużą skalę. Budowa budynku jest tańsza w przeliczeniu na m2 niż w małych miejskich sklepach, a i zapotrzebowanie na siłę roboczą niższe – sklep 10 razy większy nie potrzebuje 10 kierowników. Właściciele małych lokalnych biznesów przyznają, że wielu konsumentów wybierze duże sklepy na obwodnicy zamiast tych w zatłoczonych centrach miast. Ich utrzymanie jest zagrożone wraz z miejscami pracy ich pracowników. Z obawy przed konkurencją naciskają na rząd by odrzucił propozycje ponownego podziału urbanistycznego terenu, nałożył ograniczenia na wielkość nowo wznoszonych budynków, czy też zapobiegł wejściu na rynek ogólnokrajowej sieci handlowej.
Niektóre odmiany tego procesu zostały wdrożone w życie w wielu miastach Stanów. W Clemson w Południowej Karolinie, mała lecz głośno wyrażająca swe opinie grupa, łącząc swoją retorykę „ochrony miejsc pracy” z polityczną manipulacją położyła kres działalności pewnego lokalnego właściciela ziemskiego, który wykorzystywał swoją własność na rzecz Wal-Mart (czytaj mój artykuł pt. „Stopping Government Sprawl” opublikowany w Ideas on Liberty luty 2001, str. 17-19) Grupa ta przytoczyła wyniki badań, z których wynikało, że na każde nowe miejsce pracy stworzone przez Wal-Mart przypada 1,5 miejsc pracy straconych w innych lokalnych biznesach (inne badania wykazały nieistotny wpływ na poziom bezrobocia). Jeśli badanie owo jest dokładne, zasadniczo oznacza to, że Wal-Mart jest w stanie wykorzystać mniejszą ilość roboczogodzin by dostarczyć produkty, które ludzie potrzebują kupić. To, że oszczędne podejście Wal-Mart do pracy jest bardziej skuteczne znajduje odzwierciedlenie w popularności sklepu. Nawet gdyby gospodarka Clemson została odizolowana od otaczających je terenów utrata dochodu zostałaby zrównoważona niższymi cenami. Innymi słowy można zarobić mniej, ale można za to kupić więcej.
Ponieważ Clemson nie jest odizolowane od sąsiadujących z nim gospodarek, Wal-Mart może właściwie zwiększyć lokalne dochody, jako że mieszkańcy okolicznych miejscowości wolą wydać pieniądze w przyjaznym konsumentom Clemson.
W gospodarce można uniemożliwić na szerszą skalę dostęp bardziej skutecznej konkurencji poprzez nałożenie barier handlowych w postaci ceł i kontyngentu. Podobno cła są w stanie oszczędzić miejsca pracy poprzez ochronę przemysłu, który nie radzi sobie tak dobrze jak firmy zagraniczne. Z pewnością cła są w stanie zachować miejsca pracy i podnieść dochody w tym przemyśle. Mimo to, cała rzecz nie wygląda tak kolorowo po narzuceniu barier handlowych. Kiedy nakładamy cło, powiedzmy na stal, zagraniczni sprzedawcy stali nie są w stanie pozyskać naszych dolarów. Jedynym sposobem nabywania amerykańskich wyrobów eksportowych (powiedzmy pszenicy) jest posiadanie dolarów w celach handlowych. Zatem eksport załamuje się.
Przecież dolary są zaledwie środkiem wymiany. Pozwalają obcokrajowcowi kupować pszenicę i stal tak jak mi, profesorowi koledżu umożliwiają wymianę wykładów z ekonomii na zakwaterowanie. Jeśli producentom stali uda się uzyskać wprowadzenie cła na import stali, ich miejsca pracy ocaleją kosztem miejsc pracy w przemysłach eksportujących swoje produkty. Ponieważ Stany produkują pszenicę po względnie niskiej cenie, a koszty produkcji stali są wysokie, cło to w niewłaściwy sposób przydziela pracę zniechęcającą ludzi do tego, co „powinni” (w sensie wydajności) robić czyli przerzucić się z produkcji stali na produkcję pszenicy. Sugeruje to, że skutkiem działania cła jest niższy standard życia na całym świecie. Producenci pszenicy ciągle produkują pszenicę, producenci stali stal, jednak całkowita ilość wyprodukowanej pszenicy i stali jest niższa niż byłaby bez działania cła.
Pomimo oczywistych szkodliwych efektów tego typu „ochrony miejsc pracy”, politycy ciągle kłaniają się grupom partykularnych interesów, które są w stanie zebrać znaczną ilość głosów. Bardzo rozczarował Prezydent Bush nakładając cło na import stali, sięgające 30%, bo przecież jest związany z anty-cłową Partią Republikańską. Choć Bush ostatnio wprowadził liczne zwolnienia od cła na pewne produkty ze stali, skutki tamtej decyzji są wciąż widoczne w ograniczonym eksporcie, nie biorąc pod uwagę odwetowych barier handlowych narzuconych przez UE i Japonię. Producenci stali w Ohio, Pensylwanii i Zachodniej Wirginii wygrywają, podczas gdy eksporterzy produktów rolnych, komputerów, samochodów i innych towarów ponoszą porażkę. Ponieważ działania zagranicznej konkurencji zostaną wyciszone Amerykanie nie będą nakłaniani do odejścia z przemysłu stalowego do takich gałęzi, w których są stosunkowo bardziej produktywni. Protekcjonizm w przemyśle stalowym mógł się przyczynić do ograniczenia całkowitego dochodu w gospodarce amerykańskiej – niefortunny cios delikatnie mówiąc.
Potrzeba jest zmiany przedmiotu zainteresowania. Zamiast koncentrować się na utrzymywaniu miejsc pracy w danej branży przemysłu czy na określonym terenie miejskim powinniśmy kierować się zaspokajaniem ludzkich potrzeb. Utrzymywanie miejsc pracy samo w sobie to temat zastępczy. Zbyt często media i politycy wykorzystują to pojęcie w sposób zwodniczy bowiem zyski beneficjentów są bardzo widoczne natomiast strata mocno skrywana. Związek między importem stali z zagranicy a utratą miejsc pracy w krajowych hutach stali jest łatwy do dostrzeżenia przez większość, jednak powiązanie importu stali z zagranicy z miejscami pracy zyskanymi w produkcji maszyn rolniczych jest rzeczą prawie niemożliwą do zauważenia przez opinię publiczną. Prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy naklejki na zderzaku z napisem: „Ocalmy amerykańskich rolników; kupujmy towary zagraniczne”. Jednak może by należało.
Timothy Terrell
Tekst pochodzi z”Ideas on Liberty”. Przedruk za zgodą redakcji.
„Wolny handel” w globalizacji wygląda tak: https://www.youtube.com/watch?v=7gm4_xtlmBg&ab_channel=BookProX ___ Jak z Chińczykami mogli konkurować Amerykanie w przemyśle, kiedy w Chinach za godzinę pracy płacono w swoim czasie
$ 0,5/hr ? Towary wyprodukowane w Chinach były tańsze, owszem, ale czy to Chiny będą wypłacać emerytury Amerykanom ? Czy brak 10-15 mln miejsc pracy to nie mniej pieniędzy na emerytury ? Jakie było bezrobocie w Ameryce przed prezydenturą D. Trumpa ? Nie wynosiło ponad 20 % ? Chciałbym panie Małek, aby pan wytłumaczył, jakim cudem mimo nałożenia ceł przez D.Trumpa m.in na Chiny, bezrobocie w USA spadło poniżej 4 % ? Osobiście winię globalizację i brak ceł ochraniających miejsca pracy (wyrównanie szans w konkurencji poprzez zrównania kosztów pracy) za brak perspektyw dla młodzieży w Ameryce i Europie. Pandemia pokazała, do czego doprowadziła globalizacja. Proszę zastanowić się nad polityką Abrahama Lincolna, czy nałożenie ceł przez jego administrację na towary z Europy nie spowodowały rozwoju amerykańskiego przemysłu i nie uczyniły z USA potęgi gospodarczej.
Brak ceł może przynieść niższe ceny dla masowego konsumenta, ale każdy kij ma dwa końce. Artykuł jest tendencyjny, skupia się tylko na jego jednym końcu. Jako taki, pokazuje tylko część prawdy o cłach, opisuje część rzeczywistości a nie całość.
Masowym konsumentem jest dosłownie każdy człowiek przez prawie całe życie – pracownikiem nie każdy i tylko przez część czasu. Na obu końcach kija są ci sami ludzie.