Ogromna część Polaków widzi w Europie Zachodniej swoisty wzorzec cywilizacyjny i stara się przenosić do naszego kraju jak najwięcej zachodnich rozwiązań społeczno-gospodarczych. Niestety, wiele koncepcji zastosowanych w krajach Zachodu okazało się pomysłami błędnymi i szkodliwymi. Dlatego Polacy powinni uważnie analizować rezultaty polityki państw Europy Zachodniej, aby nie powielać nad Wisłą błędów, które popełnił Zachód. W szczególny sposób należy przestudiować szkodliwość realizacji postulatów „państwa opiekuńczego”, które niestety cieszą się u nas sporym poparciem.
Idea, która stała się pułapką
Model „państwa opiekuńczego”, zwanego również „państwem bezpieczeństwa socjalnego” (ang. welfare state), powstał pod wpływem tzw. ekonomii dobrobytu i został wprowadzony w wielu rozwiniętych krajach Zachodu między latami 50. a 80. XX wieku. Idea „państwowej opiekuńczości” zakłada, że państwo powinno dbać o najsłabszych obywateli i rozwiązywać ich problemy m.in. poprzez wsparcie za pomocą licznych zasiłków oraz innych świadczeń socjalnych. Środki na te cele pozyskuje się z podwyższania podatków nakładanych na obywateli i przedsiębiorstwa. Twórcom koncepcji „państwowej opiekuńczości” chodziło bowiem o to, aby instytucje publiczne łagodziły skutki ekonomicznych nierówności, jakie powstają w wyniku funkcjonowania gospodarki rynkowej. Doświadczenia związane z kilkoma dekadami działalności „państw dobrobytu” pokazują jednak, że upaństwowiona „opiekuńczość” tylko w niewielkim stopniu rozwiązuje problem biedy, za to w sposób bardzo wydatny przyczynia się do rozwoju różnego rodzaju patologii.
Jednym z państw, które mocno ucierpiały w wyniku realizacji idei „państwa opiekuńczego”, jest Wielka Brytania. Ogromnym szokiem dla tamtejszej opinii publicznej było ogłoszenie w 2008 r. raportu Brytyjskiej Komisji Finansów Publicznych, z którego wynikało, że życie z zasiłków stało się jedynym źródłem dochodu dla 6 mln Brytyjczyków w liczącej wówczas 61,5 mln mieszkańców Wielkiej Brytanii. Utrzymanie takiej rzeszy niepracujących kosztowało brytyjskich podatników ponad 13 mld funtów rocznie. Kolejne wyniki badań ujawniły, że 60% bezrobotnych żyło z zasiłków przez ponad 5 lat, a 80% z nich nie starało się w ogóle znaleźć pracy. Równie szokujące było wyliczenie, z którego można było się dowiedzieć, że 2 mln spośród brytyjskich bezrobotnych to ludzie, którzy w całym swoim życiu nie przepracowali zawodowo ani jednego dnia!
„Nie opłaca się” pracować, kiedy można żyć ze świadczeń socjalnych
Ujawnienie szokujących danych rozpoczęło burzliwą debatę publiczną na temat państwowej „nadopiekuńczości”, trwoniącej przez długie lata budżetowe pieniądze na zasiłki dla milionów ludzi, którzy byli zdrowi i mogli w każdej chwili pójść do uczciwej pracy. Na forach internetowych pojawiły się liczne komentarze w stylu: „Pracuj ciężko, bo ludzie żyjący z zasiłków czekają na twoje pieniądze”, a brytyjskie media zaczęły się przyglądać zachowaniu i postawom ludzi, dla których utrzymywanie się ze świadczeń socjalnych stało się specyficznym sposobem na życie.
Szerokim echem odbił się, wyemitowany w 2013 r., telewizyjny wywiad z 18-letnią Giną i jej „życiowym partnerem” 21-letnim Dannym. Mieszkali oni razem z 4-miesięczną córką w wygodnym 2-pokojowym mieszkaniu w Portsmouth, pobierając zasiłek dla bezrobotnych, dodatek mieszkaniowy oraz świadczenie na dziecko. Para młodych i w pełni zdrowych ludzi z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że nie ma zamiaru szukać pracy, ponieważ nie posiada żadnych kwalifikacji zawodowych i nigdy nie będzie w stanie zarobić z pracy tyle, ile otrzymuje od państwa w formie różnych świadczeń. Gina i Danny, którzy pobierali z publicznego systemu socjalnego 17 680 funtów rocznie, stwierdzili, że zasiłki im się najzwyczajniej należą, a oni sami nie czują, aby cokolwiek wyłudzali lub żerowali na innych ludziach. Jako obronę swojej postawy życiowej użyli argumentu, że przecież rząd nie dałby im tych wszystkich pieniędzy, gdyby nie uważał, że ich potrzebują.
Kilka lat temu na łamy brytyjskiej prasy trafił przypadek 28-letniej samotnej matki o imieniu Kay, która postanowiła, że dzięki otrzymywanym od państwa zasiłkom będzie się realizować jako podróżniczka. Brytyjka, pobierająca różne świadczenia na łączną sumę 8 500 funtów rocznie, wybrała się z 10-miesięczną córeczką na trwającą 5 tygodni wyprawę dookoła świata, odwiedzając Grecję, Turcję, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Sri Lankę, Malezję, Indonezję i Holandię. Całą podróż zorganizowała tak, aby nie spóźnić się na okresową wizytę w urzędzie pracy. Kay przyznała, że nie jest osobą biedną, jednak skoro państwo przyznało jej świadczenia, to „głupio byłoby ich nie brać”. Brytyjka podkreśliła, że odkąd pieniądze wpłynęły na jej prywatne konto, stały się jej własnością i to ona decyduje, na co je przeznacza. Dodała, że różni zazdrośni ludzie, mogą krytykować jej wybór, jednak gdyby nie pieniądze ze świadczeń socjalnych, to nie mogłaby zobaczyć tropikalnych plaż i wieżowców w Dubaju.
Gdybyśmy przejrzeli roczniki brytyjskich gazet z ostatnich kilkunastu lat, to moglibyśmy w nich znaleźć całą masę artykułów poświęconych ludziom utrzymującym się ze świadczeń socjalnych. Badacze tematu zauważają, że „zawodowi bezrobotni” rekrutują się przeważnie spośród ludzi o niskich kwalifikacjach zawodowych, którzy po podjęciu pracy mogliby liczyć na zarobki na poziomie wynagrodzenia minimalnego, ale… jego wysokość jest zbliżona do tego, co można otrzymać „za darmo” w formie zasiłku dla bezrobotnych oraz innych świadczeń. Część „zasiłkowiczów” potrafi nawet osiągać w ten sposób dochody przewyższające wysokością wypłaty pracowników zatrudnionych za niskie stawki. Dlatego wielu ludzi dochodzi do wniosku, że „nie opłaca się pracować”, skoro można korzystać garściami z „opiekuńczości” państwa, które funduje „darmowe” życie na koszt bliźnich.
Oczywiście, gospodarka nie działa w próżni i musi kimś zapełniać kilka milionów niskopłatnych miejsc pracy, których nie chcą zajmować brytyjscy bezrobotni. W tym celu Wielka Brytania otworzyła przed laty rynek pracy dla milionów imigrantów ekonomicznych z innych państw. Okazało się jednak, że spora część zagranicznych robotników po latach pracy na Wyspach Brytyjskich zorientowała się, iż nabyła prawa do różnych świadczeń socjalnych, i zaczęła naśladować sposób życia brytyjskich „zasiłkowiczów”. Można więc śmiało stwierdzić, że model „państwa opiekuńczego” przejawia silną tendencję demotywowania ludzi do pracy. Dzieje się tak, ponieważ człowiek pracujący jest w nim obciążany podatkami za to, że podejmuje wysiłek pracy, a z drugiej strony „nagradza się” pokaźnym zasiłkiem tych, którzy nie pracują, chociaż są w stanie podjąć zatrudnienie.
Programy socjalne uzależniają jak narkotyki
Masowa demoralizacja ludzi za pomocą mechanizmów „państwa opiekuńczego” nadal zbiera ponure żniwo nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w innych demoliberalnych państwach Zachodu. Wielu komentatorów uważa, że główną odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą politycy, którzy wprowadzali w życie kolejne świadczenia i przywileje socjalne. Ludzie ci bardzo często budowali swoją polityczną popularność przez rozdawanie wyborcom „darmowych” pieniędzy z budżetu i nie zastanawiali się, jakie będą tego konsekwencje. Było im obojętne, że prowadzą własnych rodaków do demoralizacji, a finanse publiczne do ruiny. Na pierwszym planie stawiali polityczną „skuteczność”, która umożliwiła im realizację żądzy władzy.
Implementacja „państwowej opiekuńczości” w krajach Europy Zachodniej doprowadziła również do głębokiego uzależnienia milionów obywateli od świadczeń wypłacanych przez instytucje publiczne. Wielu ludzi pobierających zasiłki straciło motywację do pracy lub nie zdobyło kwalifikacji do wykonywania choćby prostych zajęć.
Prezes Fundacji PAFERE – Jan Kubań porównał kiedyś polityków, którzy kuszą wyborców programami rozdawnictwa świadczeń socjalnych, do handlarzy sprzedających narkotyki. Bo socjalizm uzależnia ludzi tak samo jak narkotyk. Człowiek, który dostał od dilera pierwszą porcję, wkrótce przyjdzie po kolejne. Podobnie jest z programami socjalnymi, które mają silną moc masowego zniewalania, demoralizowania i społecznego degenerowania ludzi, o czym na własnej skórze przekonały się liczne kraje Zachodu.
Subsydiarność TAK, socjalizm NIE
Kilka tygodni temu pojawiła się wiadomość o tym, że Rada Społeczna Konferencji Episkopatu Polski pracuje nad dokumentem „Przestrzeń wspólnej nadziei, przestrzeń dobra wspólnego”, w którym znajdą się propozycje konkretnych działań, jakie należałoby podjąć w Polsce na rzecz realizacji zasad wspólnego dobra. Z informacji podanej przez Katolicką Agencję Informacyjną dowiadujemy się, że projekt wspomnianego dokumentu zwraca uwagę m.in. na niebezpieczeństwo ograniczania państwowej polityki społecznej do wymiaru transferów finansowych. Podkreślono również, że realnym zagrożeniem może się stać „pokusa nadmiernego upaństwowienia sfery publicznej i zastępowania społecznej solidarności, odpowiedzialności i podmiotowości modelem tzw. państwa opiekuńczego”.
Inicjatywę Rady Społecznej KEP należy przyjąć z wielką nadzieją. Ponieważ postulat wprowadzenia „państwa opiekuńczego”, rozdającego ludziom przeróżne dobra, usługi oraz świadczenia pieniężne zupełnie za nic, znajduje w naszym kraju całkiem liczną grupę propagatorów oraz sympatyków, dlatego sprawą najwyższej wagi staje się podjęcie energicznej akcji w celu uchronienia Polaków przed błędną polityką społeczną, która doprowadziła do masowej degradacji milionów mieszkańców Europy Zachodniej.
Miejmy nadzieję, że w naszym kraju uda się powrócić do zapominanej zasady subsydiarności, która nie jest socjalistycznym dawaniem „ryby”, ale roztropnym wręczeniem „wędki”. Subsydiarność zakłada bowiem, że człowiekowi społecznie wykluczonemu należy przede wszystkim zapewnić dogodne warunki, aby był w stanie się utrzymać i samodzielnie rozwiązywać życiowe problemy.
Marcin Janowski
Artykuł ukazał się w dodatku miesięcznym “Europa Christi” do tygodnika “Niedziela” z 3 października 2021.