12 stycznia br. Radio Zet wyemitowało wywiad redaktor Beaty Lubeckiej z Sebastianem Pitoniem, przywódcą „Góralskiego Veta” – protestu przedsiębiorców z Podhala.
Społeczny zryw przeciwko bezprawnemu i bezsensownemu blokowaniu ludzkiej przedsiębiorczości – ludzie domagają się zdrowego rozsądku w rządzeniu! Zasiadłem więc z zaciekawieniem by posłuchać, ale zakończyłem niestety z negatywnymi emocjami. Podziwiam opanowanie i erudycję zaproszonego gościa, natomiast nie do zaakceptowania dla mnie jest „silenie się” na – modny ostatnio – styl agresywnego prowadzenia wywiadów przez gospodarzy programów. Styl, w którym zamiast dążenia do uzyskania obiektywnego przekazu dla swoich odbiorców, prowadzący za wszelką cenę stara się pokazać swoją wyższość nad bodaj każdym rozmówcą. Dobrze, jeśli faktycznie by ją posiadał, ale przy ewidentnych brakach merytorycznych i warsztatowych wygląda to żałośnie.
Moje zniesmaczenie sięgnęło zenitu zwłaszcza przy pytaniu – wcale niewyglądającym na prowokacyjne – „Ale pan ma jakieś dowody, że rząd drukuje pieniądze czy to jest pana domniemanie?…”
Do tego momentu trwałem w przekonaniu, że taki rodzaj niewiedzy może cechować jakąś część tzw. prostych ludzi z ulicy, ale nie przedstawicieli mediów, którym powierzono przecież odpowiedzialną misję rzetelnego informowania opinii publicznej. Śpieszę zatem uwiadomić, zarówno panią redaktor Lubecką jak też podobne jej dziennikarskie koleżeństwo, że państwo polskie – wzorem wielu innych na świecie – jak najbardziej drukuje pieniądze i to na potęgę. Na potęgę – czyli w tempie znacznie szybszym niż przyrost krajowej produkcji. Nie potrzeba na to szczególnych „dowodów”, bo wystarczy zajrzeć do statystyki monetarnej i finansowej na stronie internetowej Narodowego Banku Polskiego i zechcieć przeczytać ze zrozumieniem opublikowane tam dane.
Poniżej zamieszczam wycinek zaczerpniętego stamtąd zestawienia o podaży „bazy monetarnej” (banknotów, monet) za okres ostatnich 6-ciu lat.
Zmiany gotówki, w ujęciu rok do roku, przedstawiłem w tabeli także procentowo oraz na tle zmian Produktu Krajowego Brutto w poszczególnych okresach.
Nadmieniam, że zaprezentowany fragment to zaledwie niewielki ułamek całości, sięgającej aż do roku 1996. Wynika z niej, że przez cały czas, do końca 2013r. dodruk wynosił przeciętnie po ok. 5 mld zł rocznie. Natomiast później sytuacja stawała się coraz bardziej dynamiczna. O ile w grudniu 2011r. „krążąca” gotówka osiągnęła 101 mld zł, a jej podwojenie zajęło aż 7 następnych lat, o tyle na dodanie „trzeciej setki” (dokładnie kolejnych 105 mld zł) wystarczyły już zaledwie dwa ostatnie lata. Widać, że w samym 2020r. włączono do obiegu banknoty i bilon aż za 82 miliardy zł łącznie – tym razem nawet przy spadku PKB o 2,8%.
Jeśli w jakimś okresie odsetek zwiększenia gotówki górował nad odsetkiem wzrostu PKB, oznacza to, że nadwyżka nie pracowała na rzecz gospodarki, a jedynie wpłynęła na wzrost cen. Ale za proces inflacji nie odpowiada sam dodruk gotówki. To zaledwie czubek góry lodowej (i to niekonieczny). O wiele większą rolę w całej tej machinie pełni pieniądz bezgotówkowy, automatycznie replikowany z pieniądza rzeczywistego w cyfrowych zapisach operacji banków komercyjnych. Tę kreację umożliwia system tzw. rezerwy cząstkowej. Gdy stopa rezerwy obowiązkowej w NBP (od 31.10 2003r. do 30.04 2020r.) wynosiła 3,5% – z każdej wpuszczonej do obiegu rzeczywistej złotówki banki mogły stworzyć dodatkowo nawet 27 wirtualnych – funkcjonujących przecież na równi z gotówką. I tak np. w roku 2015, kiedy wartość całej gotówki oszacowano na 162 mld zł – środki bezgotówkowe stanowiły przeszło 900 mld. Po obniżeniu stopy do 0,5% z końcem kwietnia 2020r. – możliwości kreacyjne zwiększyły się ze stosunku 1:27 na 1 : 199.
Inflacja nie jest żadnym „zjawiskiem” gospodarczym, ani bynajmniej „naturalną słabością” gospodarki rynkowej, którą – jak możemy usłyszeć w oficjalnych przekazach – rządy i banki centralne próbują opanować. Inflacja jest celowym i dobrze zorganizowanym procederem, którym rządzący ułatwiają sobie sprawowanie władzy. Milton Friedman – laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii (1976) – nazwał ją ukrytą formą podatku, jaką można nałożyć bez ustawy. Istotnie – daje ona możliwość utajonego uzupełniania wpływów do państwowej kasy, gdy podnoszenie oficjalnych danin podatnikom staje się politycznie zbyt ryzykowne. Osłabianie pieniądza, przy ograniczeniu wzrostu wynagrodzeń i świadczeń, pozwala stopniowo uszczuplać udział przypadający społeczeństwu przy podziale zbiorowo wytwarzanego bogactwa, a tym samym pozwala taniej eksploatować ludzką aktywność zawodową (utajony „podatek inflacyjny”). Osłabianie pieniądza, przy jednoczesnym zaniżaniu oficjalnych danych na ten temat, umożliwia ponadto ukryte obniżanie rzeczywistej wartości wykupu obligacji skarbowych, emitowanych przez rządy na pokrycie deficytów budżetowych (oszukiwanie swoich wierzycieli).
Jesteśmy otumaniani fałszywym przekazem o tym, czym faktycznie jest zwiększanie podaży pieniądza, o rzekomych korzyściach z niego płynących. Nie jest prawdą, że powodowana nim umiarkowana inflacja na poziomie tzw. celu inflacyjnego (2-3%) jest nieszkodliwa. W każdym jej wymiarze możemy mówić jedynie o większej lub mniejszej kradzieży, która zawsze odbija się na naszych portfelach. Nie jest prawdą, że umiarkowany nadmiar pieniądza, kierowanego do gospodarki, działa na nią pobudzająco.
Co wszakże może do niej wnosić „pusty” środek płatniczy, czyli taki, za którym nie stoi ani dodatkowe aktywo rzeczowe, ani dodatkowe dobro konsumpcyjne?! – Jedynie złudzenie, że stajemy się bogatsi, że rząd za coś płaci, że wspiera, że jest hojny lub że w ogóle jeszcze jest wydolny. Zaniżanie oprocentowania kredytów inwestycyjnych przez banki, chcące wypchnąć na rynek środki z centralnego dodruku – zwiększa ilość chybionych projektów gospodarczych. Zbytnia łatwość pozyskiwania pieniędzy nie idziew parze z rzetelnością analiz rynkowych, ani z realizmem rachunków ekonomicznych.
Nawet wiele rozpoczętych, skądinąd realnych i pożytecznych zamiarów biznesowych okaże się bez szans na ukończenie, gdy wyjdzie na jaw, że kapitału rzeczowego do wykorzystania nie ma aż tyle, na ile wskazywał wcześniej przyrost pieniądza.
Analiza kryzysów XX. i XXI. wieku wykazuje na ogół te same ich przyczyny – manipulowanie podażą pieniądza w połączeniu z rządowym interwencjonizmem w gospodarce, burzącym jej naturalną harmonię. Najpierw – lata obniżania stopy rezerwy obowiązkowej i ekspansja kredytowa – co rzekomo ma ożywić koniunkturę, a w istocie pompuje „bańki” spekulacyjne (giełda, nieruchomości). Następnie – raptowne wycofanie się z obniżki stóp, co zamiast opanowania narosłych „baniek” przyśpiesza ich pęknięcie i ogólny chaos. Potem przychodzi już tylko faza panicznych działań „ratunkowych” rządu, które w efekcie czynią zaistniałą sytuację jeszcze trudniejszą. Jakże pasują tu słowa naszego wybitnego felietonisty – Stefana Kisielewskiego: To nie kryzys – to rezultat!
Z kolei tak o inflacji pisał Mikołaj Kopernik, tak ten, który wstrzymał Słońce i ruszył Ziemię: Choć niezliczone są klęski, wskutek których królestwa, księstwa i rzeczypospolite upadać zwykły, to jednak według mego mniemania cztery są najsilniejsze: niezgoda, śmiertelność, niepłodność ziemi i spodlenie monety. Pierwsze trzy są tak oczywiste, iż nikt im nie przeczy, jednak czwarta, dotycząca monety, uznawaną jest tylko przez nielicznych i to głębiej zastanawiających się wskutek tego, że oddziaływa na upadek państwa nie od razu i gwałtownie, lecz powoli i skrycie.
Płacimy ogromną cenę za zachłanność finansistów i ignorancję władzy – wspomagające się inflacyjnym procederem. Ponoszona przez nas ofiara ma nie tylko wymiar ekonomiczny, ale też moralny – destrukcji społeczeństwa, w którym dewaluują się wartości takie, jak gospodarność, pracowitość, oszczędność, a w cenie jest finansowy hazard, cwaniactwo i korupcja. Gdyby dziś więcej ludzi mogło zrozumieć mechanizm i skalę toczącej się zalegalizowanej grabieży – już jutro mielibyśmy zbiorową rebelię o wiele większą i groźniejszą niż obecne strajki kobiet, strajki przedsiębiorców, black lives matter i wszystkie inne razem wzięte.
„Zarządzanie przez inflację” – to przykład ekonomicznej patologii, która w XX wieku została awansowana do rangi standardu sprawowania władzy. Jeżeli nie zaistnieje oddolna zbiorowa wola jej skutecznego wykluczenia – „wolność osobista”,„społeczeństwo obywatelskie” pozostaną wyłącznie pustymi hasłami obok jeszcze innych, o wiele gorszych konsekwencji. Dokonanie tego jest możliwe poprzez wdrożenie takich rozwiązań jak: oparcie emisji pieniądza na parytecie złota (klasyczny standard złota, który sprawdził się w drugiej połowie XIX. wieku) lub chociaż cenowy system waluty złotej (proponowany swego czasu przez amerykańskiego kongresmena Teda Poe’go), odejście od rezerwy cząstkowej, zakaz uchwalania budżetu państwa z deficytem i tworzenia długu publicznego, powrót do wolnej bankowości bez centralnego ustanawiania stóp procentowych.
Aby powyższe zmiany przeprowadzić, potrzeba odpowiednio liczebnej, silnej i zdeterminowanej organizacji z masowym poparciem. Ale pierwszym krokiem jest niewątpliwie uświadomienie jak największej liczby obywateli. Bez sprawnych i – co najważniejsze – rzetelnych mediów, będzie to bardzo trudne.
Tomasz J. Ulatowski
- Link do cytowanego na wstępie fragmentu rozmowy red. B. Lubeckiej z S. Pitoniem:
https://youtu.be/SSuknBWE0EU - Książka Tomasza J. Ulatowskiego „Ukryta nikczemność. Kto zyskuje, a kto traci na
inflacji?”, która w przystępny i wyczerpujący sposób wyjaśnia czym jest inflacja dostępna
jest w wielu księgarniach w tym internetowych.
[…] A także na stronie Polk0-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE 8.02 2021r. https://www.pafere.org/2021/02/08/artykuly/dziennikarze-inflacja-my/ […]