… oraz obniżamy poziom życia osób o najniższych dochodach.
Być może zaskoczy was to, że Stany Zjednoczone od dawna utrzymują program pomocy społecznej polegający na zabieraniu pieniędzy biednym i dawaniu ich bogatym.
Inflacja jako narzędzie polityczne
Każdy student ekonomii lub odbiorca współczesnej literatury ekonomicznej zetknął się z pojęciem „efektu mnożnika” w kontekście zagadnień takich, jak stymulacja monetarna lub fiskalna. Otóż gdy dochodzi do załamania gospodarczego, rząd podejmuje działania polegające na zasileniu gospodarki pieniędzmi (co nazywa się polityką monetarną) lub zwiększeniu wydatków publicznych (określanych mianem polityki fiskalnej) w celu ograniczenia wzrostu bezrobocia i spadku produkcji – zupełnie jakby miał do czynienia z maszyną, którą wystarczy odpowiednio naoliwić.
Jednak w odniesieniu do takiego podejścia, jak wyjaśniał Milton Friedman, oprócz skupienia się na bezrobociu i produkcji jako jedynych „realistycznych” wskaźnikach stanu gospodarki należy też uwzględnić fakt „neutralności” pieniądza. Innymi słowy: próby wpłynięcia na względny poziom cen poprzez zwiększenie podaży pieniądza w gospodarce tak naprawdę niczego na dłuższą metę nie zmienią. Kiedy ludzie zorientują się, że ich pieniądze straciły na wartości, po prostu dostosują się do nowej sytuacji i zażądają wyższych płac w reakcji na wzrost cen. Po tych zmianach zaś bezrobocie i produkcja wrócą do poprzedniego poziomu.
Mimo iż argumentacja Friedmana pozwala zrozumieć przyczyny licznych porażek polityki gospodarczej, nie wyjaśnia ona, w jaki sposób (w wyniku polityki proinflacyjnej) wzrasta poziom cen, kiedy nowo wykreowany pieniądz przepływa przez kolejne sektory gospodarki.
Zrozumieć efekt Cantillona
W swoim dziele z 1755 Ogólne rozważania nad naturalnymi prawami handlu Richard Cantillon zauważył, że pieniądz nie jest neutralny dla gospodarki. Stwierdził w nim, że chociaż rządowy zastrzyk pieniężny, tj. wszelkiego rodzaju polityka proinflacyjna, w dłuższej perspektywie wcale nie musi przełożyć się na poziom produkcji, to proces dostosowywania się do nowej podaży pieniądza ma konkretny wpływ na poszczególne branże. Dostrzeżenie tego zjawiska, znanego właśnie jako efekt Cantillona, leży u podstaw wszelkich teorii monetarnych odrzucających przekonanie o neutralności pieniądza.
Analiza Cantillona unaocznia nam, w jaki sposób rosnące ceny wpływają na różne sektory gospodarki w różnym czasie, oraz pokazuje, że owa różnica czasu w rzeczywistości działa niczym opodatkowanie. Mówiąc inaczej: te sektory, które jako pierwsze otrzymają nowo wykreowany pieniądz, odnotują wyższe zyski ze względu na wzrost płac oraz pozostające na jeszcze względnie niskim poziomie koszty ogólne. Z kolei branże, w których wzrost cen nastąpi na końcu (tj. te, które wolniej dostosowują się do warunków rynkowych), zmagać się będą z już wyższymi kosztami, nadal oferując produkty po niższych cenach. Z racji tego, że – jak wyjaśniał Friedman – realne zmienne ekonomiczne w dłuższej perspektywie pozostają bez zmian, koszt inflacji poniosą owe wolniej dostosowujące się sektory w formie „podatku” uiszczanego na rzecz tych, które szybciej reagują na zmiany. W naszej współczesnej gospodarce socjoekonomiczny wpływ efektu Cantillona jest rozwarstwiony w taki sposób, że przynosi korzyść inwestorom kosztem pracowników najemnych.
Przykład
Załóżmy, że bank centralny USA postanawia obniżyć stopy procentowe (poprzez zwiększenie podaży pieniądza w gospodarce). Tuż po wydaniu stosownego oświadczenia przez FED inwestorzy spodziewają się zwiększenia poziomu inwestycji, a więc i nowych zysków. W rzeczywistości wystarczy nawet garstka osób znających zamiary FEDu, aby rozbudzić oczekiwania inwestorów, którzy polegają na algorytmach lub plotkach jako źródłach informacji. Następnie bardzo szybko tłumnie kierują się ku rynkom finansowym z nadzieją, że wykorzystają sytuację jako pierwsi; jeżeli uda im się kupić akcje, kiedy są jeszcze tanie, będą mogli sprzedać je z ogromnym zyskiem, gdy podniesie się poziom cen.
Jednakże już sam nagły wzrost popytu na akcje powoduje szybki wzrost cen aktywów. W ten sposób w ciągu minut, a nawet sekund, oczekiwany wzrost poziomu cen urzeczywistnia się na rynkach finansowych. To właśnie one są pierwszym miejscem, w którym odczuwa się „inflację”.
Oznacza to, że korzyść z inflacji odniosą, jako pierwsze, osoby utrzymujące się z inwestowania na rynkach. Jako że dzieje się to dopiero w kilka sekund po tym, jak staje się jasne, że FED zwiększa podaż pieniądza, ich aktywa drożeją, podczas gdy ceny w pozostałych sektorach gospodarki są jeszcze niskie.
Tym samym z jednej strony firmy i inwestorzy skupujący akcje dostrzegają napływ nowej gotówki, a z drugiej – nowe okazje do inwestycji wynikające z inflacyjnego obniżenia stóp procentowych. Wskutek działania obu tych czynników inwestorzy cieszą się wyższymi zyskami oraz rozszerzają swoją działalność (poprzez skupowanie dóbr pośrednich). Pierwsze przedsiębiorstwa, które przeznaczą nowe zyski na zwiększenie produkcji, odniosą korzyść dzięki wciąż jeszcze niskim cenom, jednak gdy tylko inne spółki zgłoszą popyt na dobra pośrednie, te ostatnie zaczną drożeć. W ten sposób sektor dóbr pośrednich, na który składają się surowce oraz technologia ułatwiająca prowadzenie działalności, odczuje wzrost poziomu cen jako następny. Spółki zajmujące się głównie sprzedażą owych dóbr odnotują w tej sytuacji wyższe zyski, natomiast ceny w pozostałych sektorach gospodarki nadal utrzymają się na względnie niskim poziomie.
Wraz z upływem czasu, gdy wyższe ceny dóbr pośrednich podniosą koszty prowadzenia działalności biznesowej i produkcji, drożeć zaczną również dobra finalne (konsumpcyjne). W związku z tym spółki, które będą w stanie przenieść swoje inwestycje do sektora dóbr konsumpcyjnych w jak najkrótszym czasie, skorzystają najbardziej.
To jednak nie wszystko. Kiedy ceny wzrosną w całej gospodarce, ostatnią korzystającą na tym grupą będą pracownicy, którzy nowe, wyższe koszty życia uwzględnią po prostu w swoich żądaniach płacowych. Podobnie jest w przypadku pracowników najemnych, jednak ich położenie w warunkach inflacji jest najgorsze. W ten właśnie sposób proinflacyjna polityka państwa wywołuje wzrost cen w całej gospodarce, a w perspektywie długookresowej, jak wyjaśniał Friedman, nie zwalcza bezrobocia ani nie wspiera produkcji.
Podatek regresywny?
Oddziaływanie efektu Cantillona we współczesnym systemie finansowym przypomina podatek regresywny. Podmiotami, które korzystają na nim jako pierwsze, są najczęściej korporacje gromadzące wielu inwestorów – zarówno te finansowane publicznie, jak i te finansowane w ramach private equity. Następny w kolejce jest korzystający na wzroście cen sektor surowców, obejmujący również hojnie dotowane branże stali i aluminium. Do grona tego należy doliczyć również sektor technologii, którego produkty wykorzystywane są przez wiele spółek jako dobra pośrednie. Nawet w samym sektorze surowców i technologii te korporacje, które jako pierwsze przekują inwestycje w produkcję – tj. większe podmioty, jak Amazon czy Microsoft, dysponujące infrastrukturą pozwalającą na dalsze rozszerzanie działalności – zyskają w sposób nieproporcjonalnie wysoki.
Jeśli chodzi o konsumentów, to osoby, które większość swoich oszczędności inwestują na giełdzie, korzystają na wzroście cen ofert inwestycyjnych. Natomiast żyjący od wypłaty do wypłaty, a nawet ci, którzy po prostu gromadzą środki na rachunkach oszczędnościowych, tracą pieniądze z powodu rosnących cen.
Mimo tego rządzący, podejmując coraz to kolejne próby kontrolowania gospodarki, lekceważą te skutki i w ogóle nie myślą o konsekwencjach swoich działań. Często usprawiedliwiają nagły wzrost inflacji twierdząc, że „pomoże ubogim”. W rzeczywistości jednak każda proinflacyjna polityka pieniężna wywoła skutki opisane w efekcie Cantillona.
Nawet w warunkach gospodarki o stabilnych cenach dokonuje się zastrzyków pieniężnych w celu przeciwdziałania deflacyjnym efektom rozwoju gospodarczego. Taki zastrzyk może co prawda utrzymać ceny realnych dóbr na stałym poziomie, ale nie wpłynie na ceny aktywów, które nadal będą rosnąć. Prawdą jest, że większość ekonomistów dopuszcza niski poziom inflacji jako coś normalnego, a nawet korzystnego. Niestety czas na poważną analizę problemu nadejdzie zapewne dopiero, kiedy nasz obecny ekspansyjny system – wbrew wszelkim szczytnym intencjom, na których się opiera – doprowadzi, pod pretekstem walki o egalitarną stabilność, do dalszego pogłębienia nierówności ekonomicznych.
Jessica Schultz
Tłum. Dawid Świonder
Autorka studiuje ekonomię i statystykę na Duke University, pełni też funkcję ambasadora Foundation of Economic Education na kampusie swojej uczelni.