Publicysta Rafał Ziemkiewicz, obserwując przed laty na własne oczy toczącą się kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych, zauważył, iż kandydatami są tam przeważnie wysocy przystojni mężczyźni, którzy swą nienaganną prezencją i elokwencją zjednują sympatię szerokich rzesz wyborców. Tacy wyselekcjonowani i przeszkoleni polityczni celebryci jeżdżą z wystąpieniami z miasta do miasta w ramach kampanii wyborczych. Jednak faktycznie owi polityczni aktorzy są kierowani zza kulis przez łysawych, otyłych, jąkających się lecz mądrych i doświadczonych decydentów, którzy ze względu na niedostatki w prezencji nie są w stanie wygrać wyborów czyli ludowego plebiscytu popularności. Wielu ludzi powie, iż taki „polityczny teatr” jest oszustwem. Jednak osobiście uważam, iż jest to skuteczna obrona przed niekompetencją większości elektoratu, który zbyt często ulega emocjom i nie rozumie skomplikowanych zagadnień związanych ze sztuką kierowania państwem.
Warto przypomnieć, iż w demokracji ateńskiej prawo głosu mieli tylko ci, którzy legitymowali się obywatelstwem, skończyli kurs rządzenia państwem i udzielali się w życiu społecznym. Dla ojców demokracji było nie do pomyślenia, że obywatel, który nie uczestniczy aktywnie w pracy społecznej, bierze później udział w głosowaniu. Ktoś taki był zwany „idiotą” (gr. idiotes) a jeśli przyszedł na głosowanie, to go stamtąd przepędzano i dla hańby malowano go farbą, aby wszyscy z daleka widzieli, iż mają do czynienia z jednostką aspołeczną! Jednak obecnie, w wyniku przemian zapoczątkowanych przez rewolucję oświeceniową, wprowadzono powszechne rządy ludu, przekazując decyzję o losach państwa w ręce ogółu dorosłych obywateli biorących udział w powszechnym głosowaniu. W czasach starożytnych taki ustrój był nazywany ochlokracją czyli „rządami motłochu”. Pradawni myśliciele uznawali ochlokrację za zdegenerowaną formę demokracji, bo do głowy by im nie przyszło, aby los kraju oddawać w ręce niekompetentnych mas ludzkich.
Współczesna zochlokratyzowana demokracja daje prawo głosu nawet jednostkom zdemoralizowanym, takim jak alkoholicy, narkomani i przestępcy odbywający wyroki w zakładach karnych. Natomiast ludzie, którzy obecnie sprawują władzę pochodzącą z wyborów, nie muszą legitymować się jakimkolwiek wykształceniem lub doświadczeniem. W ten sposób na naszych oczach spełniły się obietnice Lenina głoszącego, że nawet kucharka może zostać ministrem. Oczywiście ludowe rządy kucharek byłyby dla państwa katastrofą, dlatego elity poważnych krajów stworzyły swoisty system obronny, który chroni państwo przed złymi decyzjami ludu. Dlatego w „dojrzałej zachodniej demokracji” lud może wybierać „kucharki”, ale są one sprawnie podsuwane demosowi do wyboru przez elitę propaństwowych technokratów.
„Dojrzała zachodnia demokracja” sprowadza więc rolę polityka do pełnienia funkcji prezentera, który efektownie przedstawia ludowym masom program swojej partii i buduje popularność ugrupowania przed zbliżającymi się wyborami. Oczywiście programy wyborcze piszą specjaliści, których nazwisk nikt nie zna. Zupełnie anonimowi pozostają również ludzie, którzy przygotowują wystąpienia polityka oraz mapę miejsc, jakie ma on odwiedzić podczas prowadzenia kampanii. Podobnie dzieje się, kiedy polityk sprawuje wysoki urząd, bo większość decyzji w państwie podejmowana jest również przez ludzi, których stanowiska nie pochodzą z wyborów. Oczywiście większość demokratycznego ludu nie zastanawia się nad takimi szczegółami, ponieważ w dość prymitywny sposób „personalizuje” politykę, odnosząc ją do postaci człowieka, którego zna z plakatu wyborczego lub z ekranu telewizora.
Dobry kandydat w ludowym plebiscycie popularności, zwanym „demokratycznymi wyborami”, powinien mieć elegancki wygląd, miłą żonę, być absolwentem dobrej uczelni, piastować wcześniej jakąś eksponowaną funkcję, znać języki obce, uprzejmie odnosić się do ludzi, wzbudzać sympatię i zaufanie. Większość takich współczesnych polityków-prezenterów ma tylko ogólne pojęcie o działaniu państwa, bo ich rolą nie jest rządzenie. Ich główne zadania koncentrują się bowiem na robieniu dobrego wrażenia i tłumaczeniu ludowi, dlaczego powinien poprzeć przedstawiany przez nich program lub politykę rządu. Tacy polityczni prezenterzy są trenowani na specjalnych kursach, gdzie rozwija się ich charyzmę, uczy się sztuk retoryki i perswazji oraz takiego mówienia, aby ludzie chcieli ich słuchać. Natomiast prawdziwym sprawowaniem władzy zajmuje się zaplecze złożone z profesjonalistów, którzy posiadają kwalifikacje do zarządzania powierzonymi im resortami. Współczesna polityka jest więc pracą zespołową, gdzie dobiera się ludzi według kompetencji a każdy wykonuje zadania zbieżne z jego kwalifikacjami. W takich realiach partia jest czymś w rodzaju korporacji specjalizującej się w zdobywaniu władzy i kierowaniu państwem.
Niestety
ludzie tworzący świat polskiej polityki, najczęściej nie
rozumieją, iż ktoś posiadający naturalną charyzmę i potrafiący
porywać tłumy, może nie mieć zdolności zarządzania ludźmi i
kierowania organizacją. Bo wrodzona charyzma i umiejętność
zdobywania poparcia mogą nie wystarczyć do kierowania partią lub
państwem. Niestety w polskiej
polityce mamy sporo „samczyków alfa”, którzy może i
potrafią dobrze przemawiać i zdobywać popularność, ale zupełnie
nie odnajdują się w pracy organizacyjnej, że o kierowaniu państwem
nie wspomnę. Ludzie ci, nie chcą przyjąć do wiadomości, że nie
są „specjalistami od wszystkiego” a współczesna polityka to
rodzaj pracy zespołowej, gdzie każdy wypełnia swoje zadania a
ostateczny sukces należy do całej organizacji… nie tylko do mówcy
stojącego na scenie w blasku fleszy.
PS:
Dziękuję Sebastianowi Pitoniowi, który zainspirował mnie do
napisania tego tekstu