Religia chrześcijańska mówi o człowieku, że ma on wolną wolę. Ta wolność jest tak szeroka, że pozwala wręcz wzgardzić samym Stwórcą i skazać się na potępienie. Tym bardziej władza publiczna nie powinna w pewne dziedziny wkraczać.
Ustawodawca powinien się kierować zasadą znaną od czasów starożytnych: „volenti non fit iniuria” (łac. chcącemu nie dzieje się krzywda). Jeśli ktoś w warunkach swobody – tzn. nie doznając przymusu – na coś się zgodził, to można domniemywać, że tego właśnie chciał. Ta prawnicza paremia stanowi podstawę wolnorynkowego systemu prawnego. Są w niego oczywiście wpisane pewne obostrzenia. Kluczowy jest zwłaszcza zakaz ustanawiania monopoli.
Prawną gwarancję ustroju wolnorynkowego, przede wszystkim w sferze gospodarczej, warto wpisać do konstytucji. W ustawie zasadniczej mogłaby ona mieć np. formę: „nikt nie może, wbrew stronom, podważyć umowy, ani zmienić jej treści, chyba, że stanowi ona czyn zabroniony pod groźbą kary, wynika z takiego czynu, albo ma go na celu”. Taka sformułowana norma stanowi realizację zasady, że dozwolone jest wszystko, co nie jest zakazane, a zakazane może być tylko przestępstwo lub wykroczenie.