Jak się zdobywa rynki nie do zdobycia…

Kiedy pod koniec lat 90. XX w. Mo Ibrahim, brytyjsko-sudański biznesmen, wpadł na pomysł budowy sieci telefonii komórkowej w Afryce, prawie wszyscy, którym opowiadał o swojej idei, śmiali się z niego

Foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

Stworzenie sieci telefonii komórkowej najnowszej generacji w kraju, w którym nie ma prądu i dróg może być doskonałym sposobem na zbicie prywatnej fortuny i na szybki awans cywilizacyjny tego kraju – piszą Clayton M Christensen, Efosa Ojomo i Karen Dillon w książce „The Prosperity Paradox: How Innovation Can Lift Nations Out of Poverty”.

Kiedy pod koniec lat 90. XX w. Mo Ibrahim, brytyjsko-sudański biznesmen, wpadł na pomysł budowy sieci telefonii komórkowej w Afryce, prawie wszyscy, którym opowiadał o swojej idei, śmiali się z niego. „Podawali wszystkie możliwe powody dlaczego ten projekt nie ma szans się powieźć, ale ja myślałem: wiem, że są przeszkody, ale dlaczego oni nie widzą możliwości?” – opowiadał później.

Determinacja Ibrahima

Jak wynika z publikacji (jej polski tytuł to „Paradoks dobrobytu: Jak innowacje mogą wydobyć narody z ubóstwa”) Ibrahim pracował wcześniej jako dyrektor ds. technicznych w British Telecom, prowadził także własną firmę konsultingową doradzającą w sprawach związanych z telefonią komórkową. Tak więc miał wiedzę jak zorganizować taką sieć.

Problem, który tak bardzo zniechęcał innych polegał na tym, że w subsaharyjskiej Afryce większość ludzi wówczas nie tylko nie miała telefonu, ale nigdy go nie używała. Do tego na terytorium 54 państw Czarnego Lądu, trzy razy większym niż USA, mieszka miliard obywateli. Zdecydowana większość tego terenu nie miała infrastruktury koniecznej do stworzenia sieci komórkowej. Telefony komórkowe postrzegano jako drogą zabawkę dla bogatych osób, na którą biednych nie stać i której biedni nie potrzebują.

Ale Ibrahim patrzył na to w ten sposób. Jedynym sposobem by porozmawiać z krewnym było wówczas i to dość często pójście do niego pieszo, co trwało nawet kilka dni w jedną stronę. Jaką wartość dla takiej osoby miałaby możliwość zadzwonienia do rodziny z telefonu komórkowego? Ale banki odmawiały pożyczenia pieniędzy na projekt stworzenia sieci telefonii komórkowej w miejscu, w którym – ich zdaniem – nie było rynku na takie usługi.

Ostatecznie środki wyłożyli inwestorzy. Kiedy na miejscu nie było prądu Ibrahim zapewniał własne źródło zasilania, gdy brakowało dróg to je budował, albo dostarczał sprzęt helikopterami. Pracownikom nie tylko zapewnił wszelkie szkolenia, ale także firmową opiekę zdrowotną, gdy nie mogli liczyć na państwo. Ostatecznie, po sześciu latach, Cetel – bo tak nazwał firmę – stworzył sieć telefonii komórkowej w trzynastu afrykańskich państwach, m.in. w takich jak Sierra Leone, Uganda, Malawi i Gabon.

Pozyskał 5,2 mln klientów. W 2004 r. firma miała 614 mln dol. przychodów i zyski netto w wysokości 147 mln dol. W 2005 r. biznesmen sprzedał spółkę, otrzymując za nią 3,4 mld dol. Wystarczyło zatem kilka lat by w jednych z najbiedniejszych krajów świata stworzyć firmę wartą miliardy dolarów. Ale zasługi Ibrahima są znacznie większe, ponieważ za Cetelem przyszły inne spółki (m.in. Globacom, Maroc Telecom, Safaricom, MTN, Vodacom czy Telkom) i dziś w Afryce działa wielu operatorów telefonii komórkowej, którzy zarządzają 965 mln mobilnymi numerami.

Według szacunków w 2020 r. branża telefonii komórkowej w Afryce będzie odpowiedzialna za 4,5 mln miejsc pracy, 20,5 mld dol. podatków i wytworzenie PKB o wartość 214 mld dol. Autor podaje ten przykład jako dowód na to, jak bardzo innowacje, które tworzą nowe rynki potrafią zmienić sytuację biednych krajów.

Innowacje tworzące rynek

W jego opinii to jest właśnie najlepszy sposób na walkę z biedą, a nie często promowana pomoc zagraniczna. Pokazuje to, że kraje które dzisiaj są uważane za wzór jeżeli chodzi o tempo bogacenia się i doganiania zamożnych państw, także wykorzystywały innowacje tworzące rynek. I tak na przykład chińska firma „Galanz” sprzedaje dzisiaj prawie połowę kuchenek mikrofalowych na świecie. Ale kiedy założyciel firmy Liang Zhaoxian tworzył spółkę w 1992 r. w Chinach prawie nie było rynku na te produkty. Sprzedawało się ich zaledwie 200 tys. rocznie, większość w dużych miastach.

Średnia cena takiego urządzenia wynosiła wówczas ok. 500 dol., co było poza zasięgiem przeciętnego obywatela kraju. Większość Chińczyków uważała kuchenkę mikrofalową za luksusowy zbytek, a producenci sądzili, że w Chinach nie ma rynku na te produkty, bo Chińczyków na nie po prostu nie stać. Ale Zaoxian zauważył, że w szybko rozwijającej się gospodarce wiele osób mieszkało w małych lokalach w blokach, gdzie często brakowało kuchenek gazowych. A nawet jak były, to gotowanie w mikro mieszkaniach, w których nie było klimatyzacji było udręką.

Zaoxian postanowił więc stworzyć rynek na urządzenia, które zamierzał produkować. Płacił za artykuły w gazetach, w których edukowano Chińczyków o tym, jak korzystać z kuchenki mikrofalowej i jakie mogą z niej odnieść korzyść (w tym czasie większość konkurentów „Galanza” stawiała na tradycyjne promowanie marek w telewizji).

W 1993 r. „Galanz” produkował ok. 400 sztuk kuchenek dziennie. Dekadę później było to już 100 tys. szt. W 2013 r. firma miała 4,5 mld dol. przychodów, zatrudniała 40 tys. ludzi, a Liang Zaoxian trafił na listę najbogatszych obywateli świata magazynu „Forbes” z majątkiem szacowanym na 1,01 mld dol.

Prosperity Paradox

Głównym autorem książki jest Clayton Christiansen, profesor z Harvard Business School, ekspert ds. innowacji i autor dwunastu książek, z których o jednej („Innovator`s Dilemma” – „Dylemat innowatora”) sam twórca „Apple” Steve Jobs powiedział, że „głęboko wpłynęła na niego”. Bez wątpienia Christiansen jest ekspertem w swojej dziedzinie i teza „Prosperity Paradox” oraz przytoczone przez niego przykłady są interesujące.

Problem polega na tym, że materiał ściśle związany z tematem wyczerpuje się już po mniej więcej jednej trzeciej książki. Akademik omawia następnie znane i wielokrotnie analizowane w innych publikacjach przypadki np. z Korei Południowej z XX w. czy z USA z XIX w. Zresztą we wstępie przyznaje, iż do zajęcia się kwestią innowacji i bogacenia się państw zainspirowała go wizyta w latach 70. XX w. w Korei Południowej, która wówczas była jeszcze jednym z najbiedniejszych krajów świata.

Christiansen powołuje się w swojej publikacji także na książki Ha-Joon Changa, koreańskiego profesora wykładającego na Uniwersytecie Cambridge w Wielkiej Brytanii. Odnoszę jednak wrażenie, iż wpływ Changa na Christiansena jest znacznie większy, niżby wynikało to tylko z pojedynczego powołania się w książce. „The Prosperity Paradox”, przypomina bowiem, pod wieloma względami, książkę Ha-Joon changa „Źli Samarytanie” i odnoszę wrażenie, iż była ona dużą inspiracją dla harwardzkiego profesora.

Mówiąc krótko: po „Prosperity Paradox” warto zatem sięgnąć tylko dla pierwszej części książki.

Aleksander Piński

https://www.obserwatorfinansowy.pl/
https://www.obserwatorfinansowy.pl/

Poprzedni artykułCzy złoto wróci do łask?
Następny artykułSpotkanie z Janem M. Małkiem w Warszawie. O chrześcijańskiej myśli ekonomicznej

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj