Generalnie panuje opinia, że polski naród nie dorósł do tej formy rządzenia państwem – obywatele są niemądrzy i nie potrafią podejmować wiążących decyzji. Nie mają zielonego pojęcia o polityce i zajęci są wyłącznie konsumowaniem dóbr, wywalczonych dla nich przez tzw. władzę.
Ci „na górze” to co innego – oni mają odpowiednie kwalifikacje, doświadczenie, ponoszą odpowiedzialność za kraj i przede wszystkim zostali wybrani po to, aby sprawować władzę. Natomiast szary obywatel i podejmowanie decyzji na szczeblu państwowym? Nijak się to ma do polskiej rzeczywistości. Dlatego perspektywa wdrożenia demokracji bezpośredniej wydaje się być czystą utopią.
Ale czy na pewno? W końcu coraz więcej obywateli postrzega wizję oddolnego kierowania państwem jako szansę dla Polski. Otóż w polityce jest jak w sporcie – nie ma rzeczy niemożliwych. Pamiętamy, że jeszcze w latach 70-tych zeszłego wieku prawie nikt w Polsce nie wierzył, że wyrwiemy się z okowów komunizmu. Komunistyczne rządy, z centralnym planowaniem i szarą codziennością miały trwać już na zawsze. Okazało się jednak, że zmiana systemu, a tym samym sposobu kierowania państwem, była możliwa i stała się faktem.
Jednak w Polsce istnieje nadal problem z pojmowaniem władzy. W powszechnym wyobrażeniu władza to grupa jednostek. Należą tu wybrańcy, celebryci, powołani do decydowania o naszym szczęściu lub… nieszczęściu. A tymczasem władza to nic innego jak proces dominacji jednych nad drugimi. Na tej samej zasadzie społeczeństwo polskie mogłoby – albo nawet powinno – być władzą, bo jest suwerenem.
Dlaczego więc mniejszość ma rządzić większością, a nie na odwrót?
Krytyka aktualnie istniejącej polskiej semidemokracji, a więc połowicznej demokracji jest w Polsce na porządku dziennym, co nie powinno dziwić. Jak dotąd nie zaproponowano jednak modelu, którego wdrożenie pozwoliłoby na odejście od elitarnego i odgórnego rządzenia państwem, z uwzględnieniem roli społeczeństwa jako suwerena w procesie współrządzenia i współdecydowania o kierunku rozwoju polskiego państwa.
Dlaczego demokracja oddolna?
Wprowadzenie elementów oddolnej demokracji w naszym kraju wydaje się bardzo proste – wszystko leży w zasięgu ręki. Przyjrzyjmy się, jakby to mogło – jak i powinno – wyglądać w przyszłości. Punktem wyjścia dla wprowadzenia instrumentów rzeczywistej demokracji oddolnej w Polsce jest słynny art. 4 Konstytucji RP:
Użyte słowo „bezpośrednio” ma tutaj ogromne znaczenie, bowiem sugeruje oddolne współrządzenie państwem – przez obywateli dla obywateli.
Najważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu ważnych decyzji, jest referendum, czyli głosowanie ogólnokrajowe lub lokalne. Wszyscy zgodzą się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władzy, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa.
Konstytucja z 1997 roku przewiduje co prawda przeprowadzenie referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, lecz Sejmu bądź prezydenta za zgodą Senatu. Powstaje więc klasyczne „koło młyńskie”, bowiem tego rodzaju referendum nie ma nic wspólnego z demokracją oddolną, wywodzącą się od obywateli, a więc od faktycznego suwerena polskiego państwa.
Aby mogło dojść do referendum (Art. 125), inicjatywa zmiany winna wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki.
Podkreślam, że referendum jest najważniejszą formą demokracji bezpośredniej, w której społeczeństwo decyduje w ważnych dla państwa sprawach. Aby w ogóle mogło do niego dojść, potrzebne jest zainicjowanie przez społeczeństwo określonych zmian ustawowych bądź konstytucyjnych. Tymi formami inicjującymi są proponowane przeze mnie weto obywatelskie (szczebel ustawy) oraz inicjatywa obywatelska (szczebel konstytucji). Są to instrumenty demokracji bezpośredniej, których następstwem jest i musi być bezprogowe i wiążące referendum.
Taka nowa konstelacja polityczna spowoduje przeniesienie decyzyjnego środka ciężkości z organów partyjno-państwowych w kierunku społeczeństwa obywatelskiego.
Referendum
Paradoksalnie, Konstytucja RP zawiera zapisy na temat referendum, które są niewiele więcej warte niż cała Konstytucja, a więc chaotyczne, niekonsekwentne i niepowiązane z polityczną praktyką.
Otóż, Konstytucja i ustawa o referendum ogólnokrajowym wyróżniają trzy rodzaje referendum ogólnokrajowego:
- referendum w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa (art. 125),
- referendum w sprawie wyrażenia zgody na ratyfikację umowy międzynarodowej, na podstawie której RP przekazuje organizacji narodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach (art. 90),
- referendum w sprawie przyjęcia ustawy zmieniającej Konstytucję RP (art. 235).
Dwa ostatnie mają charakter skonkretyzowany, gdyż dotyczą uchwalonej już przez Sejm i Senat ustawy oraz umowy międzynarodowej zawartej przez Radę Ministrów na ratyfikację, na którą obywatele mają wyrazić zgodę albo nie.
Spore wątpliwości budzi sformułowanie „w sprawach o szczególnym znaczeniu” (art. 125). Przedmiotem tego referendum mogą stać się sprawy jedynie o charakterze ogólnym, które nie zastępują działań właściwych organów państwowych, lecz konkretyzują późniejszą treść rozwiązań podejmowanych przez odpowiednie organy.
Co to znaczy?
Otóż, przedmiotem tego głosowania nie może być jakakolwiek kwestia już wcześniej uregulowana. Krótko mówiąc, nie można w ramach referendum zmienić ustawy – prawo jest „święte i nienaruszalne”, nawet jakby nie miało sensu i było przestarzałe.
Poza tym to referendum, zgodnie z Konstytucją, jest fakultatywne – można je przeprowadzić, ale nie jest to konieczne. Oczywiście, obywatele nie mają na to żadnego wpływu. Wszystko zależy od dobrej woli polityków.
Przyjrzyjmy się jednak dokładniej art. 125 aktualnej Konstytucji RP (z 1997 r.).
Powyższy zapis konstytucyjny nie ma nic wspólnego z ideą demokracji oddolnej – przez obywateli dla obywateli.
Dlaczego?
Po pierwsze, chyba nikt w Polsce nie potrafi jednoznacznie zdefiniować „spraw o szczególnym znaczeniu dla państwa”. Dla jednego jest to wprowadzenie wspólnej waluty euro, dla drugiego zamkniecie granicy z Ukraina, dla trzeciego zakaz afer gospodarczych, a dla czwartego likwidacja korupcji itp.
Po drugie, referendum inicjowane może być tylko przez Sejm albo Prezydenta za zgodą Senatu. Uchwała referendalna jest podejmowana bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Jest to więc bariera praktycznie „nie do przejścia” – dlatego odwołanie się do instrumentu referendum na poziomie ogólnokrajowym pozostaje fikcją. Społeczeństwo może się tylko przyglądać i kibicować politykom.
Po trzecie, referendum jest tylko wówczas wiążące, jeżeli weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania. Ustalanie progu procentowego ogranicza demokratyczne podjęcie decyzji. Wiadomo przecież, że ktoś, kto nie idzie do urny, również głosuje, tylko że pasywnie.
Aby umożliwić suwerenowi, czyli społeczeństwu polskiemu, efektywny udział w sprawowaniu władzy, należałoby zmienić art. 90, 125 i 235 aktualnej konstytucji, które – mówiąc otwarcie – w obecnej formie nie spełniają żadnych norm demokracji bezpośredniej i nie „oddają” władzy społeczeństwu.
Podkreślam, że polska ustawa zasadnicza nie przewiduje instytucji referendum obligatoryjnego/obowiązkowego. I to jest wielki błąd. Wymienione uprzednio artykuły (art. 90 i 235) wymagają zmiany. Nowy artykuł konstytucji powinien dodatkowo zostać uzupełniony zapisem obligującym władze państwowe do przeprowadzenia referendum w sprawach, które są uznane za pilne, a które nie mają podstaw konstytucyjnych (patrz art. 125).
Dodatkowo artykuł ten powinien uwzględnić wolę społeczeństwa wyrażającą się w ramach inicjatywy obywatelskiej w sprawie zmiany konstytucji i weta obywatelskiego w sprawie zmiany ustawy, o czym w dalszej części niniejszego wykładu.
Nowy zapis konstytucyjny dotyczący referendum obowiązkowego powinien brzmieć:
Powyższa propozycja zawiera dwa zasadnicze punkty. Na podstawie punktu 1. nowego artykułu Konstytucji władze państwowe zobligowane są do poddania pod głosowanie zaproponowanej przez nie zmiany Konstytucji RP oraz przystąpienia do organizacji zbiorowego bezpieczeństwa lub wspólnot ponadnarodowych.
Dokładniej wyjaśnić należy punkt 1 c, którym zastąpiłem niejasny zapis w art. 125 aktualnej Konstytucji RP dotyczący „spraw o szczególnym znaczeniu dla państwa”.
„Sprawy uznane za pilne, które nie mają podstaw konstytucyjnych i których czas obowiązywania przekracza jeden rok”. O co tu chodzi? Weźmy konkretny przykład. Rząd polski chce zakupić broń za granicą, co jest olbrzymim przedsięwzięciem, powiązanym z wielkimi wydatkami – oczywiście z kieszeni podatnika. Nie ma tu konkretnego zapisu konstytucyjnego, a okres obowiązywania umowy kupna broni przekracza jeden rok. Broń dostarczana ma być bowiem w okresie paru lub parunastu lat. W tym wypadku Sejm i Prezydent mogą ratyfikować umowę na zakup broni, jednak w ciągu roku od ratyfikacji projekt ten powinien zostać przedstawiony do akceptacji społeczeństwu w ramach referendum.
Pytanie referendalne powinno brzmieć:
Czy jesteś za zakupem broni…..?
Odpowiedzi są jak zwykle dwie: tak albo nie. W ten sposób suweren podejmuje ostateczną i wiążącą decyzję w ogólnokrajowym i bezprogowym głosowaniu. Innym przykładami są budowa rurociągu gazowego czy stacjonowanie obcych wojsk na terenie Polski.
Oczywiście sformułowanie „Sprawy uznane za pilne, które nie mają podstaw konstytucyjnych i których czas obowiązywania przekracza jeden rok”, mimo że lepsze i precyzyjniejsze niż „sprawy o szczególnym znaczeniu dla państwa”, wciąż pozostawia Sejmowi pewne „pole manewru”. Kwestia definicji „spraw pilnych” może bowiem budzić wątpliwości i prowokować debaty sejmowe. Aby tego uniknąć, należałoby konkretniej zdefiniować pojecie „sprawy pilne” wyjątkowo w ustawie, bo w konstytucji nie ma na to miejsca. Jak wiadomo, ustawa zasadnicza to nie kartka na zakupy.
Natomiast zaproponowany punkt 2. nowego artykułu konstytucji odnosi się do udziału obywateli w procesie ustawodawczym. Obywatele inicjują tu działania w postaci albo inicjatywy obywatelskiej, albo weta obywatelskiego. Różnica między inicjatywą a wetem polega na tym, że ta pierwsza odnosi się do zmiany konstytucji, zaś celem weta jest zmiana ustawy. Niemniej jednak obydwa instrumenty generują głosowanie ogólnokrajowe.
Powyższe propozycje zmiany Konstytucji RP są warte przemyślenia i dopracowania i winny być traktowane jako bodziec do przeprowadzenia koniecznych i wręcz nieodzownych zmian dotyczących roli referendum w polskim systemie politycznego.
Należy dodać, że przeprowadzenie referendum nie oznacza każdorazowego udawania się do lokalu wyborczego. W Szwajcarii ponad 90% głosujących oddaje swoje głosy drogą pocztową. Informacje na temat referendum i odpowiednie formularze, na których trzeba napisać z reguły tak lub nie, szwajcarscy obywatele otrzymują do domu. Wypełnienie formularza daje im poczucie spełnienia obywatelskiego obowiązku. Wspomnieć trzeba tez glosowanie elektroniczne (e-voting), które zostanie wprowadzone w Szwajcarii w niedalekiej przyszłości, a które w gminie Sobotka już teraz jest faktem. Poza tym wszelkiego rodzaju progi procentowe nie mają sensu i nie tylko przeczą idei demokracji, ale i zdrowemu rozsądkowi.
Inicjatywa obywatelska
Inicjatywa obywatelska to narzędzie polityczne dające obywatelom oraz ugrupowaniom społecznym i politycznym prawo inicjowania zmiany konstytucji, a tym samym kreowania prawa. W poszczególnych krajach istnieją zasadnicze różnice w praktyce jej stosowania. W Szwajcarii przedmiotem inicjatywy obywatelskiej może być całkowita lub częściowa zmiana konstytucji, zaproponowana przez ustaloną liczbę obywateli uprawnionych do głosowania (100 tys.), którzy w ciągu ustalonego okresu czasu (18 miesięcy) zbiorą wymagane podpisy. Mogą oni wystąpić o wprowadzenie poprawek albo uchylenie zapisów już funkcjonujących aktów prawnych, lub nawet zaproponować nowe rozwiązania. Inicjatywa może dotyczyć zarówno rozwiązań szczegółowych, jak i ogólnych. Warto zaznaczyć, że każda inicjatywa, która uzyska wymaganą liczbę głosów poparcia, musi prowadzić do głosowania na drodze referendum.
W Polsce od lipca 1999 roku obowiązuje ustawa o wykonywaniu inicjatywy ustawodawczej przez obywateli. Niestety zawiera ona cały szereg przepisów, które w praktyce bardzo ograniczają możliwość praktycznego jej zastosowania jako skutecznego instrumentu oddolnego wpływania obywateli na kształt polskiego prawodawstwa.
W odróżnieniu od Szwajcarii, forma inicjatywy obywatelskiej funkcjonuje w Polsce na poziomie zmiany ustawy, a nie konstytucji. Inicjatywa ustawodawcza oznacza prawo wniesienia projektu ustawy, czyli zaproponowania nowego rozwiązania kwestii dotychczas nieporuszanych ustawowo lub tzw. nowelizacji istniejącego aktu prawnego, a tym samym rozpoczęcia procesu legislacyjnego. Ciekawe jest jednak, że zgodnie z Konstytucją RP (art. 118) prawo inicjatywy ustawodawczej przynależy przede wszystkim:
– Prezydentowi RP,
– Radzie Ministrów,
– posłom (grupa 15 posłów lub komisja sejmowa),
– Senatowi (jako cała izba).
Polscy obywatele posiadają również prawo do zgłaszania inicjatywy ustawodawczej. W tym celu należy założyć komitet inicjatywny i zebrać 100 tysięcy podpisów pod projektem ustawy w ciągu 3 miesięcy od powstania komitetu (art. 118, ust. 2 Konstytucji RP). Należy dodać, że podczas wykonywania prawa inicjatywy ustawodawczej, oprócz projektu ustawy, należy dostarczyć również dokument zawierający skutki finansowe jej wykonania.
Warto podkreślić, iż inicjatywa ustawodawcza jest w pewien sposób ograniczona, tj. istnieją takie projekty, które może wnieść wyłącznie ściśle określony podmiot. Najlepszy przykład stanowi tutaj projekt ustawy budżetowej, który może zostać wniesiony tylko przez Radę Ministrów (art. 221 Konstytucji RP). Kolejnym ograniczeniem jest projekt ustawy o zmianie konstytucji; w jej przypadku inicjatywa przysługuje grupie obejmującej co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senatowi oraz Prezydentowi (art. 235 ust. 1 Konstytucji RP). Wynika z tego, że polscy obywatele nie posiadają nawet teoretycznej możliwości doprowadzenia oddolnie do zmiany konstytucji. Nawet jeśli inicjatywa wychodzi od obywateli, to tracą oni kontrolę nad ich własnym pomysłem i przejmują rolę biernego obserwatora. Polska inicjatywa ma więc de facto charakter petycji obywateli do rządzących polityków.
Logicznie rzecz biorąc, każda inicjatywa ustawodawcza powinna zostać przegłosowana w referendum ogólnokrajowym. Dopiero wówczas można by mówić o rzeczywistym i owocnym współdecydowaniu obywateli w polskim procesie polityczno-decyzyjnym. W Polsce decyzje podejmowane są jednak ostatecznie w partyjnym Sejmie.
Inicjatywa obywatelska, jako narzędzie demokracji oddolnej, powinna mieć charakter kreujący i innowacyjny. Jako instrument oddolny winna wyrastać ze społeczeństwa, a jej rezultatem powinno być bezprogowe i wiążące referendum, gdzie społeczeństwo miałoby ostateczny głos decyzyjny.
Za cel inicjatywy uznać trzeba wprowadzenie zmian lub uzupełnienie zapisów w konstytucji. Oznacza to, że proces ten nie może prowadzić bezpośrednio jedynie do zmiany danej ustawy lub rozporządzenia. Tak więc pozytywne przegłosowanie danej inicjatywy w referendum zawsze powinno prowadzić do nowego bądź modyfikacji już istniejącego zapisu w konstytucji.
Należy również na nowo określić ilość zbieranych podpisów w ramach inicjatywy obywatelskiej i czas ich zbierania. Wydaje się, że realistyczna liczba to 500 tys., a okres ich zebrania powinien wynosić – porównywalnie ze Szwajcarią – 18 miesięcy. Jest to potrzebny czas na to, aby przeprowadzić akcję agitacyjną w różnych środowiskach społecznych i politycznych.
Art. 118 Konstytucji powinien więc brzmieć:
Zwróćmy uwagę na to, że w proponowanym zapisie nie ma wzmianki o Sejmie, lecz o Radzie Ministrów. To nie pomyłka, gdyż to właśnie rząd jest organem wykonawczym i do jego obowiązków należy sprawne przeprowadzenie inicjatywy, prowadzącej w efekcie do ogólnokrajowego referendum.
Weto obywatelskie
Weto obywatelskie, znane przede wszystkim w Szwajcarii, jest sposobem społecznej kontroli nad stanowionym przez polityków prawem.
Weto obywatelskie to nic innego jak wyrażenie sprzeciwu wobec rozwiązań istniejących w obowiązującym systemie prawa. Zamiast wychodzić na ulicę, protestować i demonstrować, obywatele mają w swoim ręku narzędzie, które umożliwia im zawetowanie każdej ustawy.
Tak jest przynajmniej w Szwajcarii – inaczej jest natomiast w Polsce. Tu partie polityczne robią wszystko, by zdobyć jak najwięcej tzw. władzy i rządzić, ignorując nie tylko swoich politycznych przeciwników, ale także ogół obywateli. Rządzić w imię swoich oligarchicznych, partyjnych interesów, bez bieżącego udziału społeczeństwa. Rządzić wykorzystując do tego uchwalane przez siebie prawo. Polacy mogą przeciwko temu protestować jedynie na ulicach. Hałaśliwie, ale nieskutecznie. A przecież powinni mieć możliwość zaprotestowania przeciwko uchwalanym przez rządzących ustawom przy urnach wyborczych, wykorzystując do tego polityczne narzędzie, jakim jest weto obywatelskie.
W Polsce, podobnie jak i w innych krajach, w których panuje demokracja pośrednia/parlamentarna, forma weta obywatelskiego jest nieznana. A to wielka szkoda, bo byłoby ono z pewnością nowatorskim i skutecznym instrumentem mającym realny wpływ na polski krajobraz polityczny, zdominowany przez ugrupowania partyjno-elitarne.
Porównując liczbę ludności w Polsce i w Szwajcarii, w naszym kraju weto obywatelskie winno zostać przeprowadzone na żądanie, powiedzmy, 250 tys. obywateli uprawnionych do głosowania. Taki elektorat mógłby zażądać poddania pod głosowanie ogólnokrajowe istniejącą już i obowiązującą ustawę.
Wynik głosowania (za albo przeciw) byłby wówczas decydujący o zmianie danej ustawy. Teoretycznie wydaje się to bardzo proste, a i w praktyce ta procedura nie jest wcale trudna do realizacji. Spójrzmy jednak na opisane zjawisko z innej strony. Weto obywatelskie nie musi być stosowane „na co dzień”. Ale dla rządzących istnieje zawsze zagrożenie użycia tego instrumentu przez obywateli. Sama świadomość tego faktu spowoduje, że głosowania nad ustawami w parlamencie będą ostrożniejsze, bowiem parlamentarzyści i stojące za nimi partie i ugrupowania polityczne będą musiały się liczyć z niezadowoleniem społeczeństwa lub różnych grup interesów i ich ewentualną reakcją w postaci weta obywatelskiego.
Wprowadzenie zapisu o wecie obywatelskim do polskiej konstytucji byłoby z pewnością działaniem nowatorskim i dawałoby społeczeństwu obywatelskiemu ważne narzędzie kontrolne. Ludzie, zamiast narzekać, mogliby wziąć inicjatywę w swoje ręce i zebrać – w razie potrzeby – odpowiednią ilość podpisów w celu zmiany niewygodnej, złej lub chybionej ustawy. Należy podkreślić, że o tym, czy ustawa będzie zatwierdzona lub odrzucona, decydowałaby większość biorących w referendum, a jego wynik byłby prawnie wiążący dla organów decyzyjnych w Polsce.
Należy uspokoić rządzące elity polityczne – zebranie 250 tys. podpisów nie jest łatwe i wymaga organizacji i czasu. Ale sama świadomość, że istnieje taki kontrolny nadzór społeczeństwa, spowoduje, iż ośrodki władcze będą musiały się liczyć z elektoratem.
Odpowiedni zapis w Konstytucji RP dotyczący weta obywatelskiego – analogicznie do zapisu o inicjatywie obywatelskiej – powinien brzmieć:
Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, że weto obywatelskie jest ukonstytuowanym instrumentem demokratycznym w Polsce. Istnieje zatem zapis w ustawie zasadniczej – nawiązujący do art. 4 – że na żądanie ćwierci miliona obywateli możliwe są drogą referendum zmiana danej ustawy lub wprowadzenie nowej.
Weźmy pierwszy lepszy przykład. Wiemy, że w Polsce kolejne ekipy rządowe zmieniają ustawę o systemie oświaty, co wprowadza zaprogramowany chaos w edukacji dzieci i młodzieży, doprowadzając dzieci, rodziców i nauczycieli do rozpaczy.
Najprościej jest więc zaprotestować wobec aktualnej, niezadowalającej nikogo ustawie i wystąpić z własnym projektem ustawy. Kto to może zrobić? Każdy….
Nie, to nie żart – każdy uprawniony do głosowania obywatel może wyjść z propozycją weta obywatelskiego.
Oczywiście, jeśli to robi jakaś organizacja, ugrupowanie społeczne czy polityczne, wówczas rosną szanse na zebranie 250 tys. podpisów i późniejsze pozytywne przegłosowanie sprawy. Przyjmijmy więc, że np. Związek Nauczycielstwa Polskiego, przy ogromnym poparciu rodziców z różnych środowisk: intelektualnych i robotniczych, bogatych i biednych, miejskich i wiejskich, mógłby poprzeć te idee.
Ludzie mają po prostu dość eksperymentów na polskich dzieciach. Dzięki wetu obywatelskiemu, zamiast protestować, pisać skargi i zażalenia (których i tak nikt nie czyta) i nawoływać rządzących do opamiętania się, mają możliwość zebrać ćwierć miliona podpisów w ciągu 180 dni, co jest podstawą do przeprowadzenia referendum.
Ukonstytuowany komitet inicjatywny zgłasza w kancelarii rządu protest/weto przykładowo następującej treści:
Czy jesteś za zmianą ustawy o szkolnictwie i przywróceniem poprzedniego modelu nauczania w Polsce?
Jeśli ktoś trochę zna realia szkolnictwa w Polsce, a są to przede wszystkim właśnie nauczyciele i rodzice, nie może odpowiedzieć na to pytanie negatywnie. W toczącej się debacie przedreferendalnej różne opcje polityczne nawołują do głosowania na tak lub nie. Niektóre partie próbują nawet prowadzić kampanię wyborczą w okresie przed referendum, a więc zideologizować całą sprawę.
Domeną i niezaprzeczalnym prawem rządu jest postulowanie utrzymania status quo, tj. powołanej do życia przez niego nowej ustawy. Tym samym rząd nawołuje do odpowiedzi na nie. Zapewne inne stanowisko zajmie szeroka rzesza Polaków. W ten sposób toczy się kampania przedreferendalna, w ramach której każdy ma prawo do wyrażenia własnej opinii. Próby ideologizowania referendum nie mają wielkich szans powodzenia. Oczywiście, PiS albo PO mogą nawoływać do głosowania na nie, lecz rodzic pozostaje rodzicem, zainteresowany tylko i wyłącznie rozwojem i edukacją własnego dziecka.
Wreszcie nadchodzi dzień referendum. Każdy, kto uważa to za słuszne, idzie do urny i głosuje. Głosowanie jest oczywiście bezprogowe i wiążące. W wypadku negatywnej odpowiedzi większości na zadane w referendum pytanie, wszystko zostaje „po staremu”.
Gdy jednak głosujący opowiedzą się przeciwko aktualnej ustawie (a więc zagłosują na tak), wówczas rząd ma 1 rok czasu na wycofanie istniejącej ustawy i przywrócenie poprzedniej.
Wszystko to wydaje się proste. Ostateczny głos ma suweren i nikt do nikogo nie może mieć pretensji – każdy obywatel głosował albo mógł głosować według własnego uznania.
Należy jednak zastanowić się, czy w ramach dobrze funkcjonującej oddolnej demokracji doszłoby w ogóle do zmiany ustawy oświatowej? Może wcześniej pani minister zastanowiłaby się nad skutkami ewentualnego referendum? Być może – ze względu na szacunek dla społeczeństwa – nie wyszłaby w ogóle z takim pomysłem? Zastanowiłaby się, czy warto w ogóle ryzykować taki kontrowersyjny projekt zmian, bojąc się o „własny stołek”?
Ale wróćmy do szarej rzeczywistości. Mamy w Polsce demokrację pośrednią, odgórną, połowiczną, oligarchiczna i elitarna. Urzędnicy rządowi zachowują się jak niekoronowani królowie, którzy posiedli prawo decydowania o tym, co dobre, a co złe w kraju i dla kraju.
Jakim prawem ludzkim (a może boskim?) może urzędnik rządowy, choćby nawet był ministrem, decydować o szczęściu albo nieszczęściu polskich dzieci? Czy bezduszna i niekompetentna machina administracyjna ma prawo decydować o losach polskich rodzin?
Weto obywatelskie jest instrumentem ochronnym przeciwko takim praktykom polityków, jak ta dotycząca ustawy o polskiej oświacie. Instrument ten można zastosować w ramach demokracji oddolnej w odniesieniu do dowolnej ustawy.
Zmiana układu sił w polskim systemie politycznym
W przedstawionym przeze mnie modelu oddolnej demokracji dla Polski następuje długo oczekiwane przez Polaków przesunięcie środka ciężkości z odgórnego procesu polityczno-decyzyjnego na działania oddolne obywatela, który zaczyna zajmować należną mu funkcję w społeczeństwie – funkcję suwerena i (współ)decydenta.
Co to oznacza konkretnie?
Po pierwsze, dochodzi do osłabienia wszechmocnego i partyjnie wybieranego Sejmu, który musi się liczyć z siłą i potencjałem naturalnej opozycji, jaką staje się społeczeństwo/elektorat.
Społeczeństwo przejmuje po części funkcję decyzyjną, ale wbrew pozorom nie ona jest najważniejsza. Dużo ważniejsza staje się funkcja kontrolna obywateli, którzy z dużą wrażliwością reagują na wszelkie posunięcia i decyzje parlamentu i rządu. Sejm i Senat nie mogą w tych warunkach odgrywać nadal roli „niekoronowanych królów”. Mają świadomość tego, że każda uchwalona przez te organy ustawa może zostać zawetowana przez elektorat. Również rząd staje się ostrożniejszy w swoich posunięciach. Społeczeństwo „nie śpi, lecz czuwa”, kontrolując poczynania najwyższych organów państwa.
Przeciwnicy demokracji bezpośredniej zarzucają często temu systemowi politycznemu osłabienie roli parlamentu. Paradoksem w polskich uwarunkowaniach politycznych jest to, że właśnie o to chodzi – o osłabienie wszechmocnej roli partyjnego parlamentu. Posłowie i senatorowie muszą reprezentować interesy swoich wyborców i konsultować się z nimi – w przeciwnym razie „lud sięgnie po swoją broń”: weto lub inicjatywę. Parlament staje się, bo musi się stać, bardziej obywatelski.
Po drugie, niezadowolenie społeczeństwa lub jego poszczególnych ugrupowań nie musi się przejawiać w demonstracjach ulicznych, marszach i publicznych protestach. Inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie to najskuteczniejsze metody protestu – usankcjonowanego prawnie, pokojowego i umocowanego w systemie politycznym. Społeczeństwo, świadome posiadania tych instrumentów w swoim ręku, staje się bardziej odpowiedzialne za sprawy państwa i narodu i bardziej obywatelskie.
Po trzecie, w demokracji oddolnej dochodzi również do osłabienia roli partii politycznych – obywatele nie muszą „stawiać” na którąś z nich, aby się ponownie rozczarować, bo sami współdecydują. Przynależność partyjna przestaje być atrakcyjna, gdyż pojawiają się inne możliwości wpływu na decyzje instytucji państwowych. Dzięki praktyce weta obywatelskiego, inicjatywy obywatelskiej i referendum następuje zdezawuowanie roli wiodących partii masowych typu wodzowskiego. Krótko mówiąc, przywódcze partie tracą monopol na władzę absolutną, pozwalający im na dominację nad narodem, gdyż władza ta de facto należy do społeczeństwa obywatelskiego, czyli suwerena.
Po czwarte, rządowi w demokracji oddolnej nadaje się taki charakter, jaki powinien mieć, a więc nie władczy, ale wykonawczy. Do jego zadań należy między innymi sprawne i zgodne z obowiązującym prawem przeprowadzanie referendum i wdrażanie w życie publiczne wyników głosowań ogólnokrajowych (ustaw i zmian konstytucji).
Po piąte, świadomość współrządzenia wyzwala w społeczeństwie pozytywną energie, a to dzięki poczuciu współodpowiedzialności nie tylko za przyszłe losy kraju, ale także za bieżąca politykę. Zjawisko to sprawia, że dotąd potulna i skłonna do letargu część narodu czuje się doceniana, potrzebna i zainteresowana polityką. Rozwija się społeczeństwo w pełni obywatelskie i uczestniczące. Proces politycznej socjalizacji społeczeństwa przybiera pozytywny kierunek. Debaty przedreferendalne są rzeczowe, a nie ideologiczne. Nie może być inaczej, bowiem obywatele głosują we własnym interesie, znając najlepiej swoje problemy i bolączki, a nie na rzecz partii politycznej. Funkcjonuje to na zasadzie: „mów mi tam, ja i tak wiem lepiej, czego potrzebuje”.
Po szóste, proces decyzyjny wydłuża się, ale pozwala ograniczyć ilość „produkowanych” ustaw. Co więcej, konstytucja odzyskuje swoje należne i kluczowe znaczenie jako ostoja praw i obowiązków.
Posłowie
Czy wprowadzenie instrumentów demokracji bezpośredniej w Polsce to utopia czy szansa na lepszą przyszłość dla milionów Polek i Polaków?
No cóż, przykra prawda jest taka, że do stracenia mamy niewiele, a do zyskania ustrój prawdziwie demokratyczny, w którym obywatel przestaje być pionkiem na szachownicy, na której swój mecz rozgrywa cała plejada skłóconych, ale przede wszystkim nieudolnych graczy.
Z czasem ukształtowałoby się społeczeństwo obywatelskie, a więc społeczeństwo uczestniczące, zsocjalizowane politycznie, pragmatyczne i zaangażowane. Bez aktywnego społeczeństwa obywatelskiego prawdziwa demokracja nie ma szans na przetrwanie i vice versa – bez rzeczywistej, oddolnej demokracji nie rozwinie się nigdy społeczeństwo obywatelskie.
Przedstawiony w niniejszym wykładzie model demokratycznej zmiany w Polsce związany jest bezpośrednio z nowelizacją Konstytucji. Odpowiednia zmiana ustawy zasadniczej musi zostać zainicjowana poza polityką partyjną – na skutek oddolnej, obywatelskiej woli Narodu, co wiąże się ze zmianą politycznej wyobraźni w polskim społeczeństwie. Nie ma się co łudzić, elity partyjno-państwowe nie dopuszczą nigdy dobrowolnie „głupiego ludu” do współudziału w projekcie „dziel i rządź”. To obywatele powinni sobie uświadomić, że są faktycznym suwerenem w ich państwie i walczyć o to.
Obecna Konstytucja jest natomiast bardzo wygodna dla rządzących. Wydaje się tak niejasna, nieprecyzyjna, sprzeczna i obwarowana tyloma ustawami, że w konsekwencji łatwo ją interpretować na wszystkie możliwe sposoby.
W tym kontekście aż się prosi zmiana ordynacji wyborczej i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.
Ciekawy jest art. 7 Konstytucji, dotyczący zasad działania organów państwa, który mówi, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”.
Czyli krótko mówiąc, racja jest zawsze po stronie prawa… Łatwo jest „produkować” ustawy w partyjnym parlamencie i następnie powołać się na wspomniany art. 7.
Tworzy się przez to „zaklęte koło”, z którego wyjście możliwe jest tylko poprzez przekonanie społeczeństwa, że jest ono rzeczywistym suwerenem, a współrządzenie państwem przez obywateli dla obywateli to jego naturalne i demokratyczne prawo.
Należałoby też skończyć w Polsce z dyskusją na temat dawania, dzielenia i odbierania władzy. Nikt w demokratycznym państwie nie ma przywileju absolutnego posiadania władzy, oprócz suwerena, czyli społeczeństwa obywatelskiego.
Wybrane instrumenty oddolnej demokracji (referendum, inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie) przyniosłyby niewątpliwie szanse na bardziej funkcjonalny proces decyzyjny w Polsce i kontrolę obywateli nad poczynaniami polityków. Wtedy każdemu byłoby łatwiej wypowiedzieć słowa: „to mój kraj”, „to moja decyzja”, „to moja Ojczyzna”. Bez wielkiego patosu, bez nadmiaru patriotyzmu – tak po prostu…
Utopia czy szansa? Ostateczną odpowiedź na to pytanie pozostawiam Państwu.M
LINK do ksiażki pt. POLSKA SEMIDEMOKRACJA: https://www.wgp.com.pl/
Artykuł ukazał się na portalu dzienniknarodowy.pl
▌▌Tekst — widzę — wart przeczytania i głębszej analizy, ale na szybko odnosząc się jedynie do tytułu:
Niewiele jest osób na świecie, które tak dogłębnie by zrozumiały prawdziwą wartość demokracji dla (najszerzej rozumianego) dobrobytu społeczeństwa (i w kontrze: jak bardzo fałszywy i rujnujący jest mit „dobrego cara”, „dobrego tyrana”, „dobrej dyktatury, która nie musi przekupywać głupią większość”, „drania, ale «swojego»”).
A jednak wszystko wskazuje na to, że demokracja bezpośrednia to porażka. FAIL!
Demokracja bezpośrednia w historii ludzkości pojawiała się wielokrotnie — najczęściej wskutek spontanicznego buntu, obalenia dotychczasowego systemu władzy i braku gotowych liderów do jej przejęcia w warunkach chwilowego désintéressement ze strony sąsiadów (zajęcie problemami wewnętrznymi lub wojnami z kimś innym). Historia nie zna jednak chyba ani jednego przypadku, by taka sytuacja przetrwała dłużej.
Demokracja bezpośrednia sprawdza się w małych wspólnotach, gdzie praktykowane są autentyczne więzi osobiste, ale w ostatnich latach nawet z tym jest coraz trudniej. W każdej większej społeczności demokracja bezpośrednia ZAWSZE w końcu zostaje „skradziona” przez jedną z grup wpływów: wojsko, bezpiekę, oligarchiczny establishment, jedno z państw poważnych — sąsiada lub dalekie mocarstwo.
Historia uczy, że demokracja bezpośrednia łatwo przemienia się w jawny, bądź zakamuflowany totalitaryzm. Dlatego tym, o co rzeczywiście jak najbardziej należy walczyć, jest maksymalna demokratyczna kontrola nad władzą — patrz: „System elektorski”.
.
▌▌Tezę można również „udowodnić” metodami ekonomicznymi i teorią gier:
● koszty krańcowe zbiorowego podejmowania dobrych decyzji są wyższe, niż korzyści z nich płynące;
● ogólnokrajowe koszty ciągłego podejmowania niespójnych, sprzecznych ze sobą decyzji;
● wieczna niestabilność, wielka podatność na zewnętrzne oddziaływanie (dziś leżące we władzy mediów społecznościowych);
== demokracja bezpośrednia po cichu, z zachowaniem pozorów lub całkiem jawnie i bez większych oporów zostaje ukradziona przez możnego gracza, który pierwszy po nią sięgnie.
„Porównując liczbę ludności w Polsce i w Szwajcarii, w naszym kraju weto obywatelskie winno zostać przeprowadzone na żądanie, powiedzmy, 250 tys. obywateli uprawnionych do głosowania.”
„Wydaje się, że realistyczna liczba to 500 tys., a okres ich zebrania powinien wynosić – porównywalnie ze Szwajcarią – 18 miesięcy. ( W Szwajcarii 100 tys.)
Nie tylko wielkość kraju powinno się brać pod uwagę, ale zasoby finansowe społeczeństwa, Szwajcarzy są w stanie wydać pieniądze na kampanie informacyjne i zebranie tylu podpisów , w polskim zubożonym społeczeństwie jest to niemożliwe, więc i tak była by to tylko pozorowana demokracja bezpośrednia.
„Należy uspokoić rządzące elity polityczne – zebranie 250 tys. podpisów nie jest łatwe i wymaga organizacji i czasu”
To o co chodzi Panu, o podtrzymywanie fikcji że mamy „wolność” i brak reżimu ? Czy o realną zmianę?
„To obywatele powinni sobie uświadomić, że są faktycznym suwerenem w ich państwie i walczyć o to.”
Jaki sposób „walki” Pan proponuje, skoro w tym artykule przedstawił Pan stan faktyczny, że w Polsce jest reżim i Polacy niczego nie mogą zgodnie z prawem zmienić ( bo nawet wybory to fikcja, jesli nie mozna głosować” przeciw”, na „nie” , ani wybierać rządu a jedynie prezydenta, który jest figurantem) ani szkodliwych dla nich ustaw ani konstytucji ?
Są Polacy, którzy wybrali taką formę „alt woli narodu”, a jak by było ze skutkiem prawnie… nawet gdyby taki akt ) dotyczący jakiejkolwiek ustawy czy konstytucji) podpisała większość obywateli?:
https://www.petycjeonline.com/akt