Jair Bolsonaro, prezydent Brazylii, nie kryje swojego podziwu dla Donalda Trumpa. Atrakcyjność największego kraju Ameryki Południowej dla administracji Trumpa będzie zależeć przede wszystkim od zdolności prezydenta do reformowania kulejącej gospodarki.
Jeszcze przed wyborami prezydenckimi Jair Bolsonaro wzbudzał wiele kontrowersji. Wytykano mu skrajny konserwatyzm, jego wojskowe pochodzenie, a także wypowiedzi ocierające się o ksenofobię. Bolsonaro się tym nie przejmował i śmiało dążył do celu. Pomógł mu zapewne także zamach na jego osobę – po ataku nożownika zyskał nawet sympatię wyborców.
Osiągnięcie ostatecznego celu w postaci najwyższego urzędu w państwie, Bolsonaro zawdzięcza jednak przede wszystkim niezadowoleniu społecznemu z długiej i bolesnej recesji lat 2015-2016 oraz skandalom politycznym, jakie wstrząsnęły największą demokracją Ameryki Łacińskiej.
Na uroczystość objęcia urzędu przez nowo wybranego prezydenta przyjechało niewielu przedstawicieli świata zachodniego. Bolsonaro nie przejął się tym faktem. Dla niego najważniejsza była obecność wysokiej rangi przedstawiciela USA. W końcu chodziło o samego Sekretarza Stanu Mike’a Pompeo, wysłannika Donalda Trumpa.
Zmierzch socjalizmu nad Amazonią?
Bolsonaro nigdy nie krył swojej fascynacji osobą prezydenta USA. Przez przeciwników jest nawet określany Trumpem Ameryki Łacińskiej albo Trumpem tropiku. Zacieśnienie więzi między Brazylią i USA jest na pewno wydarzeniem wartym odnotowania. Bolsonaro postanowił odejść od tradycji, która zakładała, że nowy prezydent składa swoją pierwszą wizytę zagraniczną w sąsiedniej Argentynie – on sam z pierwszą wizytą wybrał się do stolicy USA.
W marcu świat obiegły zdjęcia Bolsonaro wręczającego prezydentowi USA koszulkę reprezentacji brazylijskiej z nazwiskiem Trump. Sam Bolsonaro promieniował ze szczęścia, kiedy jego mentor orzekł, że na zachodniej półkuli nastąpił właśnie zmierzch socjalizmu.
Zaraz po wizycie Bolsonaro w USA analitycy zaczęli analizować trwałość ewentualnego sojuszu między tymi dwoma amerykańskimi krajami. Już 25 lat temu świadomi ogromnego potencjału do zacieśniania współpracy byli Henrique Cardoso oraz Bill Clinton. Skończyło się na deklaracjach.
Nowe otwarcie zaczęło się od deklaracji udostępnienia USA kosmodromu Alcantara. W Brazylii miałyby się też pojawić amerykańskie bazy wojskowe (na północy kraju, w pobliżu Wenezueli). Bolsonaro z pewnością jednak jest świadom, że jak długo Nicolas Maduro będzie cieszyć się wsparciem Chin oraz Rosji, tak długo ewentualna interwencja w Wenezueli będzie odległą perspektywą. Nawet jednak gdyby do niej doszło, to USA wcale nie musiałyby korzystać z terenów Bolsonaro – mają już bazy w Kolumbii, z której przeprowadzenie takiej interwencji wydaje się być dużo łatwiejsze.
Zwiększyć otwartość gospodarki
Atrakcyjność Brazylii dla administracji Trumpa będzie zależeć przede wszystkim od zdolności prezydenta Bolsonaro do reformowania gospodarki. Jest to wprawdzie ósma największa gospodarka świata, ale także – na co zwracają uwagę eksperci – jedna z najbardziej zamkniętych na świecie. Wymiana handlowa Brazylii z USA stanowi zaledwie jedną szóstą wymiany z Meksykiem. Prezydent Trump, zapytany przez Bolsonaro o kwestię ewentualnego wsparcia USA dla koncepcji przyjęcia Brazylii do OECD, udzielił bardzo wykrętnej odpowiedzi.
Bolsonaro będzie więc musiał zmierzyć się z ogromnym wyzwaniem, jakim jest zwiększenie konkurencyjności rodzimej gospodarki poprzez zwiększenie jej otwartości. Finanse publiczne Brazylii są naprawdę w kiepskiej kondycji. Dług publicznym może w tym roku sięgnąć poziomu bliskiego nawet 80 proc. PKB. Pogorszenie kondycji finansów publicznych to pokłosie recesji z połowy kończącej się dekady.
Nie bez znaczenia jednak są czynniki demograficzne, dlatego drugim wyzwaniem niecierpiącym zwłoki jest przeprowadzenie reformy emerytalnej. Problem starzenia się społeczeństwa mocno dotknie Brazylię. Obecnie odsetek osób powyżej 65 roku życia wynosi niespełna 10 procent. Do roku 2060 wzrośnie natomiast do ponad 25 procent. Na tle pozostałych krajów G20 Brazylia już teraz wydaje znacznie więcej na system ubezpieczeń społecznych – 13 proc. w porównaniu do średnio 8 proc. w innych krajach. Projekt reformy emerytalnej został przedstawiony w lutym i w swoim pierwotnym założeniu miał pozwolić budżetowi zaoszczędzić ponad bilion reali w ciągu najbliższej dekady.
Już dziś wiadomo, że to się nie uda. Bolsonaro postanowił świadomie zignorować polityków innych partii. Zamiast zabiegać o ich poparcie, wzorem swojego idola z USA starał się w mediach społecznościowych obrócić przeciwko nim opinię publiczną.
Przyniosło to dość żałosne rezultaty. Rodrigo Maia, przewodniczący niższej izby parlamentu i zwolennik postulowanych zmian emerytalnych, postanowił zaniechać dalszych negocjacji w imieniu rządu. „Proszę poświęcać więcej czasu reformie emerytalnej, a trochę mniej Twitterowi”, skomentował działania prezydenta. Bez zaangażowania Mai będzie zaś bardzo trudno dokończyć dalszy proces legislacyjny.
Obstawa prezydenta
Do konfliktu w sprawie reform włączyli się synowie urzędującego prezydenta, których rola na brazylijskiej scenie politycznej jest trudna do zdefiniowania. Niektórzy określają ich mianem szarych eminencji pociągających za sznurki w polityce. Ich aktywna rola z pewnością rzuca cień na wiarygodność ekipy rządzącej.
Co gorsza, rodzina Bolsonaro popada w coraz większe kłopoty za sprawą śledztwa w sprawie zabójstwa Marielli Franco, wschodzącej gwiazdy brazylijskiej sceny politycznej. Nic więc dziwnego, że po upływie niespełna stu dni od zaprzysiężenia notowania popularności urzędującego prezydenta doznały poważnego uszczerbku. Brazylijczycy byli zmęczeni rządami poprzednich ekip, dlatego oddali losy swojego państwa w ręce Bolsonaro. Już teraz nie brakuje jednak takich, którzy żałują swojej decyzji.
Pogorszyło się postrzeganie Brazylii przez zagranicznych inwestorów. Rynek początkowo wiązał z jego ekipą nadzieje, głównie dzięki wejściu do rządu znanego w kręgach zagranicznych, wykształconego na uniwersytecie w Chicago, Paulo Guedesowi.
Reakcją na jego nominację na stanowisko ministra gospodarki była aprecjacja reala. Inwestorom nie spodobało się jednak zachowanie Guedesa, któremu nie dość, że nie chciało się przybyć do parlamentu na przesłuchanie w sprawie arcyważnej reformy emerytalnej, to w dodatku, zamiast wyrazić skruchę, zaczął straszyć swoją dymisją. Na osłabienie się kursu reala nie trzeba było długo czekać.
Balsonaro tak bardzo jest wpatrzony w prezydenta USA, że zaczął go naśladować na niemal każdym froncie działań. Nie uwzględnił jednak różnic w kondycji obu gospodarek.
Donald Trump mógł sobie pozwolić na obniżenie podatków, co zawsze pozwala liczyć na większą wyrozumiałość wyborców. Bolsonaro nie ma jednak takiej możliwości. Reforma systemu emerytalnego będzie oznaczać wyrzeczenia dla wielu Brazylijczyków, a to nie jedyna zmiana, jaką trzeba będzie wprowadzić. Jeśli dojdzie do zacieśniania współpracy między USA a Brazylią, to chyba jednak tylko wtedy, gdy Waszyngton dostrzeże w tym korzyści. Niekoniecznie obustronne.
Paweł Kowalewski