Hayek: Zabrakło wizji gospodarczego rozwoju Polski (tekst z 1989 roku)

Tzw. socjalistyczny rynek to – trawestując powiedzenie pewnego kpiarza – kupa wdzięku (rynku) z przewagą kupy (socjalizmu). Nasz cel to wolny a nie socjalistyczny rynek, nie „duch” rynku ale rynek

Fryderyk August von Hayek (Foto.: Adam Smith Institute)
PAFERE WIDEO

Zapraszamy do przeczytania obszernych fragmentów artykułu Fryderyka Augusta von Hayka, stanowiącego swoisty komentarz do tego, co przed 30 laty rozegrało się w Polsce przy „okrągłym stole”, gdzie część opozycji solidarnościowej porozumiała się z władzą komunistyczną. Porozumienie to – w powszechnej opinii – zapoczątkować miało okres tzw. transformacji ustrojowej i zarazem koniec PRL-u. Swoją przenikliwą analizą Hayek bezbłędnie rozbraja wszelkie „ochy” i „achy” na tamtym kompromisem, stwierdzając, że prawdziwa zmiana nie jest możliwa bez „restytucji własności prywatnej”. A tego – jego zdaniem – zabrakło w tym porozumieniu. Zabrakło wizji rozwoju Polski po upadku komunizmu, wizji, w której własność prywatna odgrywałaby rolę kluczową.

Zapraszamy do lektury…

* * *

W tzw. „realistycznej” części solidarnościowej opozycji, z Wałęsą na czele, rządzi myślenie w kategoriach gry politycznej – nie ma tu moralnej odmowy współuczestnictwa w sprawowaniu władzy, zostaje tu także uhonorowana podstawowa zasada działania politycznego: etapowość dążenie do wytkniętego celu ostatecznego. Inaczej bowiem – argumentowali „realiści” – fundamentalizm staje się podstawą jałowego trwania z bronią (strajkową) u nogi (też przecież nie wiadomo czy nie zużytą).

Jakkolwiek uważam argumentację „realistów” za słuszną, to nie zgadzam się z realizacją słusznej w zasadzie drogi politycznej. I odwrotnie – pomimo iż postawę „frontu odmowy” uważam za błędną w swej istocie, to sądzę, że zachowując metody walki i nie godząc się na „tajną dyplomację” przy „okrągłym stole”, ta część opozycji może odegrać jeszcze pozytywną rolę.

Obie frakcje ruchu solidarnościowego gubi jednak – moim zdaniem – brak sensownego programu, czyli strategii walki o demokratyczną Polskę, przy czym jakakolwiek taktyka może być oceniana jako słuszna lub nie.

(…) Brak programu wyjścia z kryzysu sprawił, że negocjatorzy z poręczenia Wałęsy przyjęli wariant gry narzucony i dokładnie przemyślany przez ekipę rządową: wojnę pozycyjną „na całej szerokości frontu”, której efektem mają być drobne korekty granic. Rozmawiano w Pałacu Namiestnikowskim o wszystkim, tylko że o niczym istotnym (pomijając prawo górników dołowych do spożywania na przodku … piwa). Miast zastosować przerwanie szyków obronnych na newralgicznym odcinku frontu – zgodnie z pomysłem nieprzyjaciela – zabrano się do szykowania okopów na następne półwiecze rządów komunistycznych! Gdzie jednak – zdaniem wygłaszającego te pretensje – ów newralgiczny fragment linii obrony leży?

Gordyjski węzeł sytuacji Polski „rozplątywano” przy „okrągłym stole” szarpiąc nim na wszystkie strony i … jeszcze bardziej go splątując. Zamiast szukać końca owej nitki, motano kłębek jeszcze bardziej. Wbrew bowiem szczerym demokratom zza „okrągłego stołu” owa próżnia społeczna, nieistnienie społeczeństwa obywatelskiego, jest skutkiem, a nie przyczyną zanegowania zasady sankcjonującej prawdziwą demokrację, a mianowicie zasady własności.

Próba stworzenia demokracji bez restytucji fundamentów własnościowych, które zniósł akt nacjonalizacji, musi skończyć się niepowodzeniem.

(…) Publicyści rządowi i solidarnościowi na jedną nutę wyśpiewują peany na cześć „urynkowienia”. Chodzi w tym przypadku o próby wyanimowania konkurencji (zachowań proefektywnościowych) bez konieczności parcelacji monopolu państwa na środki produkcji i świadczenia usług (wszelkie „zielone światła” dla inicjatywy prywatnej mogą zwieść jedynie daltonistów: zawsze będą miały charakter enklawy i będą próbą stabilizacji monopolu własności państwowej).

Kto poszukuje przepisu na konkurencję odrzucając shmitowski rynek jako nieskrępowaną grę w pełni uwłaszczonych podmiotów gospodarujących, w czym zawiera się nieusuwalna przesłanka konkurencji, próbuje znaleźć coś wspólnego między stołem okrągłym a kwadratowym. Tzw. socjalistyczny rynek to – trawestując powiedzenie pewnego kpiarza – kupa wdzięku (rynku) z przewagą kupy (socjalizmu). Nasz cel to wolny a nie socjalistyczny rynek, nie „duch” rynku ale rynek.

(…) Program reprywatyzacji jest szeroko zakrojoną akcją upodmiotowienia społeczeństwa. W systemie bezwłasnościowym wytwarza się próżnia (nie tylko zresztą w realnym komunizmie), w którą – czy chce czy nie – musi wpychać się biurokracja państwowa, by wypełniać zastępczo, opuszczone przez prywatnych obywateli i ich interakcje – funkcje. Śmieszne są – doprawdy – te programy opozycyjne, które deklarują likwidację nomenklatury bez restytucji własności (likwidując bowiem nomenklaturę komunistów musielibyśmy powołać do życia solidarnościową).

Brak własności, jako fundamentu cywilizacji, jest ową końcówką węzła zaplątanego aktem nacjonalizacji, za którą trzeba uchwycić, by znieść ów system, w którym państwo jest substytutem życia społecznego. Bez tego wszelkie wolności, demokracje, senaty i ordynacje pozostaną fikcją, a gigantyczny lewiatan nadal będzie górował nad nami.

Jak to się dzieje, że skądinąd światli ludzie, nie pozbawieni – jak się zdaje – dobrej woli, nie mogą pojąć tej najoczywistszej prawdy? Wydaje się, że jedynym rozsądnym wytłumaczenie tego paradoksu jest fakt, że ich ideologie zostały sfastrygowane w czasach myślenia konstrukcjami marksistowsko-leninowskimi. Od marksizmu odeszli, ale nie od wyobrażenia, że ich własne konstrukcje można realizować z powodzeniem w życiu społecznym. Ich wspólnym mianownikiem jest miraż „niekapitalistycznej drogi rozwoju”. Chcą jeszcze raz przechytrzyć naturę ludzką sądząc, że bezwłasnościowy system gospodarczy w demokratycznym milieu, podlany sosem solidaryzmu sprawdzi się tym razem – tym samym dają dowód, że naiwnie wierzą, iż komunizm jest splugawieniem – przez złych komunistów – dobrej idei socjalizmu.

Sytuacja Polski końca lat 80-tych przypomina dramat okrętu dryfującego z niewiarygodna szybkością, wprost w objęcia katastrofy. Trwają na nim dziwne – zważywszy na powagę chwili – spory. Na mostku kapitańskim tkwi niekompetentna ekipa oficerska (władza), a zbuntowani marynarze (naród) domagają się, by do steru dopuścić wyłoniona przez nich elitę (opozycję). Rzecz w tym, że prawie nikt z zaokrętowanych nie zdaje sobie dostatecznie jasno sprawy z tego, że ów niebezpieczny dryf ku katastrofie ekonomiczno-cywilizacyjnej nie wynika jedynie z niekompetencji, złej woli kadry oficerskiej (władzy), jej błędów i wypaczeń w nawigacji i sterowaniu, ale przede wszystkim z faktu, iż każdy nowoczesny „statek” gospodarczy musi być wyposażony w samostery (mechanizmy rynkowe), które zadziałają tylko po całkowitej likwidacji ręcznego sterowania, a więc po odblokowaniu sprzężeń wolnej konkurencji i – summa summarum – parcelacji dotychczasowego spięcia wszystkich podzespołów gospodarujących, w jeden zamknięty, jałowy obwód monopolu państwa”.

Pozwoliłem sobie zacytować fragment tekstu, który napisałem w 1988 roku. Sytuacja się zmieniła, ale na gorsze: wprawdzie na mostku kapitańskim krzątają się przedstawiciele załogi (narodu), ale statek nadal dryfuje, a zbuntowana załoga (naród) pogrążyła się w apatii lub poddała się panice rzucając się do ucieczki.

Friedrich August von Hayek

Tekst ukazał się w piśmie organizacji „Solidarność Walcząca” – „Biuletyn Dolnośląski” z maja 1989 roku

Poprzedni artykułMali Szwajcarzy z wolnego wybiegu
Następny artykułPlatońskie cienie w jaskini

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj