W Polsce istnieje szerokie przyzwolenie społeczne na zadłużanie państwa oraz samorządów. Większość wyborców lekceważy problem rosnącego długu publicznego i wybiera polityków, którzy oferują ludziom życie ponad stan. Korzeni tej patologii należy szukać w nieodpowiedzialności obywateli wychowanych w systemie socjalistycznym oraz w modelu państwa pozwalającym na kupowanie przychylności wyborców za ich własne pieniądze.
Hanna Zdanowska z wyborczym poparciem przekraczającym 70% głosów zapewniła sobie już w pierwszej turze reelekcję na stanowisko prezydenta Łodzi. Dyżurni moraliści, którzy przemawiają do Polaków z telewizyjnych ekranów, nie mogli się nadziwić, skąd wzięło się tak wielkie dla niej poparcie mimo skazania jej przed wyborami prawomocnym wyrokiem sądu. Tak się składa, że spędzam w Łodzi sporo czasu, więc słyszę opinie mieszkańców na temat działań miejscowej władzy. Lokalna wieść niesie, że za rządów prezydent Zdanowskiej nareszcie w Łodzi „coś się dzieje”. I faktycznie „dzieje się”. W ostatnich latach miasto zdecydowanie wypiękniało, odnowiono fasady wielu kamienic przy ul. Piotrkowskiej, wymieniono nawierzchnie dróg i chodników, powstały efektowne budynki, eleganckie skwery i deptaki. Widok cieszy oko i podoba się mieszkańcom, którzy mogą z dumą oprowadzać po mieście gości z kraju i ze świata.
Jednak fundowany łodzianom „skok cywilizacyjny” odbił się ujemnie na kondycji finansowej miasta, którego długi oszacowano na 2 mld 685 mln zł. Kiedy Hanna Zdanowska rozpoczynała kierowanie miastem w 2010 r., lokalne zadłużenie wynosiło 1,8 tys. zł. na głowę mieszkańca, by w 8. roku prezydentury wzrosnąć o ponad 100% do 4,4 tys. zł. Jednak sądząc po wynikach wyborów samorządowych, łodzianie nie obawiają się konsekwencji związanych ze wzrostem lokalnych długów.
W samym centrum Łodzi postawiono wielki nowoczesny budynek, którego linia architektoniczna przywodzi na myśl gotycki kościół – to duży przesiadkowy przystanek obsługujący wiele linii tramwajowych. Monumentalna budowla, przypominająca wyglądem scenografię z ekranizacji powieści Tolkiena, zyskała wśród miejscowego ludu nazwę „stajni dla jednorożców”. Tuż obok przebiega gruntownie przebudowana trasa W-Z z nowym tunelem. Wszystko zrobiono z wielkim rozmachem, który pochłonął setki milionów złotych z lokalnego budżetu.
Największe wrażenie robi jednak gigantyczny dworzec kolejowy, który postawiono w miejscu wyburzonego kilka lat temu historycznego dworca XIX-wiecznej Drogi Żelaznej Fabryczno-Łódzkiej. Ogromny obiekt zbudowany z betonu, szkła i metalu powstał kosztem 1,75 mld zł., z czego 460 milionów pochodziło z miejskiego budżetu. Pod względem wielkości nowy dworzec można porównać do dużej galerii handlowej. Niestety jego rozległe powierzchnie najczęściej świecą pustkami. Wśród mieszkańców pojawiają się głosy zarzucające rządzącym nadmierny rozmach budowlany i brak umiaru w wydawaniu publicznych pieniędzy, jednak zdecydowanie więcej słyszy się pochwał za dworzec zbudowany na „światowym poziomie”. Tuż za budynkami kolejowymi wyrasta równie monumentalny kompleks EC1 z Centrum Nauki i Techniki – można tam m.in. obejrzeć pokaz w najnowocześniejszym w kraju planetarium.
Myślę, że taka gigantomania odwołuje się do polskiego poczucia niższości – twierdzi publicysta Rafał Ziemkiewicz, którego zdaniem ogromna część naszych rodaków nadal żywi kompleksy wobec bogatego Zachodu i marzy, aby Polska nie prezentowała się gorzej od innych krajów rozwiniętych.
Wyborcom podoba się, kiedy władza buduje nowe obiekty, nawet jeżeli powstają one na kredyt i nie są w stanie na siebie zarobić. Przeciętni ludzie czują satysfakcję, bo mogą przebywać w pięknym otoczeniu i korzystać z nowoczesnej infrastruktury. Również politycy odczuwają spełnienie, bo przecież to oni podjęli decyzję o wybudowaniu obiektu, który wpisze się w lokalny krajobraz – mówi dr Agnieszka Kowarska antropolog organizacji i wykładowca akademicki na kierunku zarządzanie.
Rozbudzone ambicje wielu lokalnych włodarzy powodują, że pragną oni upamiętnić własne rządy i zostawić po sobie swoisty „pomnik” w postaci efektownej inwestycji. Często możemy zauważyć, iż samorządowcy starają się rywalizować z sąsiednimi gminami pod względem budowy kolejnych obiektów. Dawniej szczytem marzeń był gminny basen, później pojawiła się moda na hale sportowe i stadiony. Obecnie największym marzeniem wielu lokalnych polityków stała się budowa lotniska.
Niewiele polskich miast posiada porty lotnicze, więc budowa takiego obiektu jest uważana za przejaw prestiżu i luksusu oraz powód do lokalnej dumy. Prawdopodobnie takimi pobudkami kierowały się władze Radomia, które uruchomiły w mieście komunalne lotnisko pasażerskie. Port Lotniczy Radom od samego początku borykał się z problemami. Ciężko było znaleźć linie lotnicze gotowe na uruchomienie lotów do Radomia, a gdy samoloty latały, okazało się, że oferowane trasy nie budziły szczególnego zainteresowania klientów. Niewielka liczba lotów sprawiała, że lotnisko najczęściej świeciło pustkami. Przedsiębiorstwo musiało jednak z czegoś utrzymać swoją infrastrukturę i liczną załogę, więc występowało do władz miasta o dofinansowanie działalności. Lotniczy interes, a w zasadzie proceder, generował wielomilionowe straty. Sen o podboju nieba przez gminę Radom skończył się w połowie 2018 r., kiedy port lotniczy ogłosił upadłość. Kilka miesięcy później lotnisko, którego budowa kosztowała radomskich podatników 120 mln zł, zostało sprzedane za 12,7 mln zł państwowej spółce Polskie Porty Lotnicze.
Obecny system ma w sobie dodatnie sprzężenie zwrotne w kierunku katastrofy, bo im bardziej władza zadłuża, tym większym cieszy się poparciem społecznym – zauważa europoseł KNP Michał Marusik, wskazując, że wybory częściej wygrywają ci samorządowcy, którzy szastają publicznymi pieniędzmi i doprowadzają lokalny budżet do ruiny, a nie tacy, którzy rządzą oszczędnie i „niewidowiskowo”.
W wielu przypadkach ludzie sprawujący władzę mogliby pohamować budżetową rozrzutność i np. obniżyć lokalne podatki, jednak wieloletnie doświadczenie podpowiada im, że większość wyborców nie ceni takich gestów. Za to nie ma bardziej skutecznej metody zjednania sobie poparcia ludu od sypania mu publicznego grosza. Politycy stają się więc w pewnym sensie zakładnikami społecznych oczekiwań. Tym bardziej, że polityczni konkurenci nie próżnują i podbijają stawkę wyborczych obietnic. A w program wyborczy można wpisać bardzo wiele, od budowy basenu w każdej dzielnicy po darmową komunikację miejską lub nowe zapomogi socjalne. Trzeba tylko celnie odczytać potrzeby i oczekiwania mieszkańców.
Współczesne wybory to coś na wzór handlowych promocji. Politycy zachowują się jak wytrenowani sprzedawcy i oferują nam różne gratisowe prezenty jeśli zawrzemy z nimi umowę. Niestety nie ma nic za darmo, więc za te „prezenty” obywatele na pewno zapłacą w podwyższonych podatkach i opłatach za usługi komunalne – ocenia dr Agnieszka Kowarska.
Politycy wydają publiczne i pożyczone pieniądze z wielkim rozmachem, ponieważ wiedzą, że wyborcy oczekują od nich poprawy poziomu życia. Jednak kolejne obiekty budowane przez lokalne władze, to najczęściej tylko kosztowne atrapy imitujące dobrobyt. Wodny park rozrywki, nowoczesne przystanki autobusowe i zadbane klomby w parku niewiele dadzą, jeśli w gminie brakuje dobrej pracy i możliwości rozwoju. Ponadto nadmiernie rozbudowana lokalna infrastruktura nie jest kołem zamachowym gospodarki lecz balastem, którego utrzymanie zubaża gminę.
Nieostrożna polityka inwestycyjna może skończyć się bankructwem gminy, o czym przekonano się w Ostrowicach. Tamtejszy wójt rozbudowywał infrastrukturę posiłkując się kredytami. Kiedy w kasie brakło pieniędzy na spłatę rat, lokalna władza zaczęła pożyczać w parabankach. Wójt pisał nawet do miliardera Billa Gates’a o pomoc w wyciągnięciu Ostrowic z pętli zadłużenia, lecz apel pozostał bez odpowiedzi. Pod koniec 2017 r. gminne zadłużenie osiągnęło ponad 437% planowanych dochodów. Nie widząc możliwości naprawy sytuacji, centralne władze państwowe podjęły decyzję o likwidacji gminy z dniem 1 stycznia 2019 r.
Ze sprawozdania Ministerstwa Finansów wynika, że Ostrowice osiągnęły rekordowe zadłużenia w przeliczeniu na jednego mieszkańca gminy. Każdemu z tamtejszych obywateli przypadła kwota 18,6 tys. zł długu. Drugie miejsce na liście zajął Rewal z zadłużeniem 14,3 tys. na mieszkańca. Natomiast na trzeciej pozycji znalazła się gmina Byczyna z zobowiązaniami wysokości 12 tys. zł na mieszkańca. Z raportu możemy wyczytać, że z końcem 2017 r. tylko 79 ze wszystkich 2478 gmin nie posiadało żadnego zadłużenia.
Za proces potwornego zadłużania państwa i samorządów odpowiadają nie tylko politycy ale także wyborcy. Przecież tych wszystkich utracjuszów nie wybrały krasnoludki. Do wyborców nie trafia również ostrzeżenie, że obecne długi będą musiały spłacać jeszcze następne pokolenia. Liczy się tylko to, co tu i teraz! – zauważa teolog dr Jan Przybył, którego zdaniem powszechna akceptacja szastania pieniędzmi publicznymi dowodzi ogromnej demoralizacji, jakiej ulegli nasi rodacy.
Rozważanie problemu rosnącego długu publicznego podsumować należy stwierdzeniem, iż w Polsce istnieje szerokie przyzwolenie społeczne na zadłużanie państwa oraz samorządów. A wyborcy powszechnie głosują w sposób nieodpowiedzialny i wybierają tych polityków, którzy widowiskowo rozbudowują infrastrukturę i oferują szeroką paletę „darmowych” usług dla obywateli. Ponadto dużej części oddawanych obiektów nie należy zaliczać do inwestycji, ale do konsumpcji. Wiele nowych budowli powstaje po to, aby cieszyć oko, a ich utrzymanie generuje koszty zamiast przynosić korzyści dla budżetu. Dzieje się tak, ponieważ politycy od wielu kadencji obserwują reakcje wyborców i dostrzegli, że ludziom imponują kolejne efektowne gmachy publiczne. Z tego samego powodu rządzący wolą postawić widowiskowy amfiteatr niż np. rozbudować gminną kanalizację, która znajduje się pod ziemią i na co dzień jej nie widać.
Sytuacja ta jest trudna do przezwyciężenia, ponieważ między rządzącymi, a rządzonymi istnieje silna symbioza przechodząca we wzajemne uzależnienie. Politycy chcąc wygrać wybory są uzależnieni od realizacji oczekiwań wyborców liczących na poprawę warunków życia, natomiast wyborcy uzależniają się od ludzi władzy, którzy im tę poprawę zapewniają. Konkurencja między ugrupowaniami tylko zaostrza licytację na następne obietnice wyborcze, których spełnienie przewyższa możliwości budżetu. Rezultatem funkcjonowania tych patologicznych relacji jest marnotrawstwo pieniędzy pochodzących z podatków oraz rosnące zadłużenie sfery publicznej.
Sprawującym władzę trudno jest powstrzymać się od zadłużania, ponieważ znajdują się pod presją oczekiwań wyborców oraz licytacją obietnic politycznych konkurentów. Dlatego jedynym skutecznym wyjściem z zaistniałej sytuacji może okazać się jedynie reforma ustrojowa, która ograniczy do niezbędnego minimum możliwość zaciągania długów przez państwo oraz samorządy.
Marcin Janowski – autor jest współpracownikiem Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego
Był na to sposób ustawowy i jednocześnie straszak na rozrzutne samorządy (zarząd komisaryczny przy określonym zadłużeniu), ale niestety prezydent zawetował ustawę. Szkoda!