Zawsze intrygowało mnie jak innym jawi się świat oraz na ile mój jego obraz pokrywa się z obrazem ukształtowanym u innych. To że różnimy się wiedzą o faktach jest oczywiste, bo wynika to z różnego doświadczenia. Ale różnice te wykraczają poza wiedzę o faktach. Zapewne szczególny sposób uogólniania, związany jakoś z temperamentem powoduje, że ma on kontekst mniej lub bardziej zachowawczy bądź nowatorski. Nad tym panuje intuicja wypełniona gotowymi głęboko osadzonymi procedurami, z udziałem znaczników emocjonalnych porządkującymi ich ważność.
Ponieważ i nasz mózg dąży do uzyskania maksimum korzyści przy minimum kosztów, a myślenie wymaga dodatkowej energii, to sięgamy po namysł tylko gdy sytuacja nie pasuje do żadnego gotowca, bądź gdy zagrożenie znaczną stratą uzasadnia wysiłek umysłowy. Nie mamy czasu by zastanawiać się nad każdym podejmowanym działaniem, musimy zdać się na automatyzm osądu i zasoby zgromadzonej wiedzy. Ważne jest to co budowało tę intuicję, jak ukształtowano podświadome procesy analityczne. Jeśli nauczanie zamiast wiedzy analitycznej wtłacza informacyjną papkę i stępia naturalnie pojawiający się, przy zdaniach sprzecznych, dysonans poznawczy, to reakcje społeczeństwa utracą spójność i znamiona logicznej konsekwencji. O ile szczegółowa wiedza faktograficzna niezbędna jest specjalistom, to niespecjaliści muszą umieć wybierać, z natłoku niekiedy sprzecznych informacji, te które są bliższe prawdy tym bardziej że dociekliwi mają (póki co) do dyspozycji ogromne, dobrze udokumentowane, zasoby wiedzy w internecie.
Człowiek współczesny, przytłoczony ogromem informacji, by móc sobie z tym radzić musi oprzeć się o wiarę. Większość z nas frustruje świadomość, że im więcej wie tym mniej rozumie. Nauka odpowiadając na pytanie „jak?”, nie jest w stanie ustalić po co ten szalenie skomplikowany świat powstał. Każde ludzkie działanie powodowane jest przez mniej lub bardziej odległe cele, więc trudno się dziwić, że uchwycenie naszej aktywności, z odległej perspektywy, jako nic nieznaczącą gorączkową krzątaninę, ulegającą zatarciu przez czas, prowadzi do apatii.
Efektem mody na bezstresowe wychowanie latorośli, są osobnicy pozbawieni charakteru, bez ustalonych poglądów, kierujący się w życiu interesem własnym i bez oporów akceptujący wszelkie wynaturzenia. Internalizacja norm moralnych w młodości pojawia się w życiu dorosłym jako sumienie, tworząc trwały dyskomfort powstrzymujący przed zachowaniami nieetycznymi. Jedynie w stosunku do psychopatów, z powodu niezdolności do empatii (Andrzej Łobaczewski nazywa to trafnie daltonizmem uczuć), zabiegi wychowawcze są nieskuteczne. Oczywiście w społeczeństwie znajdziemy pełne spektrum, ale ustrój, który premiuje postawy charakterystyczne dla psychopatów (cynizm, kariera po „trupach”, efekciarstwo i szokowanie poglądami), powoduje ich nadreprezentację we władzach, przyczyniając się do degeneracji relacji społecznych. W wyborach politycznych odbijają się wzorce jakim hołdują wyborcy. Brak utrwalonych zasad moralnych powoduje, że postawy kształtowane są przez obiegową wiedzę o drogach awansu ludzi sukcesu. Bliskie relacje z decydentami, dyskretna usłużność i solidarność z sitwą, nawet wbrew własnym przekonaniom, to klucz do sukcesu. W ten sposób stopniowo dochodzi do głosu mentalność kołchoźnika; pracą niczego się nie osiągnie, tylko spryt i brak skrupułów w przywłaszczaniu wszystkiego, co wpadnie w ręce, pozwoli ulżyć sobie w bezsensownej harówce.
Jeśli utrwali się przekonanie, że zdolności, pracowitość i uczciwość nie pomagają, a wręcz przeszkadzają w karierze, to inni muszą być uznani za potencjalnych konkurentów w dostępie do ograniczonych zasobów oferowanych wyłącznie przez omnipotentne państwo (to Benito Mussolini głosił: wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu). Choć nasz rząd dopiero testuje biurokratyczne rozwiązania, niemniej rozbudowywana, od 1989 roku na potrzeby UE, struktura urzędnicza jest gotowym do użycia narzędziem, które zapewne będzie użyte do całkowitego zniewolenia, jeśli społeczeństwo nie wyłoni prawdziwie narodowej i świadomej ekonomicznych praw, elity. Nakreślony wyżej obraz relacji społecznych sprzyja tolerancji dla kumoterstwa i nieuczciwości. Utrwala się w społeczeństwie przekonanie, że oficjalnie składane deklaracje to zasłona dymna, a obnoszenie się ze swoją uczciwością świadczy tylko o braku okazji.
Takie to myśli przychodziły mi do głowy po przeczytaniu przygnębiającej relacji prof. Jacka Bartyzela na temat wyborów:
– To, co mnie naprawdę porusza i przygnębia, to aż nazbyt liczne dowody tego, co Anglicy nazywają moral insanity, u wyborców. Bo jeśli w moim rodzinnym mieście (mieście wyjątkowej kumulacji kretynów, trzeba to powiedzieć bez ogródek) zwycięża przez nokaut osoba, na której ciąży sądowa kondemnatka za oszustwo; jeśli w Olsztynie zwycięża – i to głosami kobiet – kandydat z poważnym zarzutem o gwałt; jeśli w Poznaniu wygrywa ostentacyjny protektor dewiantów; jeśli w Gdańsku najlepszy i prawdopodobnie biorący rezultat osiąga lokalny kacyk, który ma 36 kont bankowych, więc nic dziwnego, że o nich „zapomina”; jeśli wreszcie w stolicy wygrywa w pierwszej turze nie tylko kompletne zero umysłowe, ale środowiskowy i polityczny dziedzic gigantycznego złodziejstwa w Ratuszu, to znaczy, że żadne normy moralne nie mają dla Jaśnie Nieoświeconego Demosu żadnego znaczenia, że wolno najbezczelniej kraść, gwałcić i naruszać wszystkie inne przykazania Dekalogu – stwierdza.
– Protagoras mówił, że tym, co wyróżnia człowieka spośród innych istot jest Wstyd i Poczucie Prawa, ale najwyraźniej to już jest nieaktualne w naszym społeczeństwie, które ma po prostu chorą duszę. Co zresztą było już wiadome, skoro 3 mln ludzi z entuzjazmem zanurzyło głowy w gnojówce, waląc drzwiami i oknami na „Kler” – podsumował profesor. [Źródło; salon24.pl]
A na koniec ciekawostka: Niespotykana sytuacja w stolicy! Wyborcy w trzech obwodach w Warszawie poszli zagłosować wszyscy. I to dosłownie! Frekwencja wyniosła równe 100 procent, co chociażby ze statystycznego punktu widzenia wydaje się praktycznie niemożliwe. Oczywiście we wszystkich tych komisjach wygrał zdecydowanie Rafał Trzaskowski.
Wszyscy wyborcy obwodów nr 610 (mieszkańcy ul. Lasek Brzozowy, komisja w SP nr 330 na Ursynowie), nr 390 (mieszkańcy ulic Białostockiej, Radzymińskiej, Wołomińskiej, komisja w ZSS nr 79 na Pradze-Północ) oraz nr 675 (mieszkańcy ul. 1 sierpnia, komisja przy przedszkolu nr 314 w dzielnicy Włochy) poszli na wybory. Uprawnionych do głosowania w nich było odpowiednio 1355 osób, 706 i 918.
Symptomem dającym pewną nadzieję jest fakt że w wyborach na prezydentów miast, mimo intensywnej propagandy partyjnej pro i anty, wygrywali kandydaci deklarujący bezpartyjność.