Z Pawłem Skuteckim – dziennikarzem, politykiem, działaczem m.in. w UPR, KNP, a obecnie posłem z ramienia Kukiz’15 – rozmawia Agnieszka Piwar.
W ostatnim czasie Pana nazwisko pojawia się często przy inicjatywach Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach „STOP NOP”. Czym dokładnie zajmuje się ta organizacja? Jaki przyświeca jej cel? I dlaczego zaangażował się Pan po ich stronie?
Nie jestem członkiem Stop NOP, a tym bardziej ich adwokatem. Na początku kadencji zgłosiło się do mnie kilka osób, które za odmowę szczepień dostały grzywny. Wtedy uważałem, że to zwyczajnie sprzeczne z prawami człowieka, żeby przymuszać do prewencyjnej procedury medycznej. O ile rozumiałbym procedury ratujące życie, to przy prewencji państwo – moim zdaniem – radykalnie narusza wolność zmuszając do szczepień. Ale to był tylko początek. Potem zaczęli się zgłaszać rodzice, których dzieci zostały koszmarnie okaleczone wskutek szczepień i państwo zostawiło ich samych. Producenci szczepionek oficjalnie, w ulotkach mówią o tym, że zdarzają się niepożądane odczyny poszczepienne oznaczające trwałe kalectwo. Nie są one tak rzadkie jak stara się to wmówić Polakom. Nie są też powszechne – nie dajmy się zwariować, ale są. Uważam, że skoro jest ryzyko, to musi być wybór. Państwo nie ma moralnego prawa zmuszać do profilaktycznych zabiegów niosących ryzyko trwałego kalectwa. To musi być świadomy wybór rodziców. A oczywiście same szczepienia to tylko wierzchołek, cała polska służba zdrowia to kolos na glinianych nogach. Można tylko robić zakłady, co pierwsze padnie na pysk: ZUS czy NFZ…
Niektóre media przedstawiają Pana jako „antyszczepionkowca”. Podobne zarzuty padają pod adresem „STOP NOP”. Niedawno zapowiedział Pan, że będzie pozywał do sądu za użycie tego określenia. Faktycznie, jest różnica między zwolennikiem wolności wyboru (i to świadomego wyboru), a przeciwnikiem szczepionek. Jak Pan przypuszcza, dlaczego przypisano Panu taką właśnie łatkę? Wynika to z niechlujnego posługiwania się językiem polskim, czy może kryje się za tym jakieś celowe działanie?
Niestety jestem nieco lepszym językoznawcą niż Józef Stalin. Antyszczepionkowiec to ktoś, kto jest przeciwny szczepionkom. W dodatku jest to określenie nacechowane pejoratywnie. Będę za to pozywał do sądu, bo ma to wpływ na postrzeganie mnie jako osoby publicznej także w zakresach działalności, które nie mają nic wspólnego z ochroną zdrowia. Dlaczego niektórzy to robią? Tak jest łatwiej. To prosty mechanizm: jeśli czegoś nie rozumiemy, to się boimy, a strach najłatwiej oswoić śmiechem lub obelgą.
Ile obecnie jest w Polsce obowiązkowych szczepień dla dzieci?
Nie ma to znaczenia. Powojenne procesy norymberskie przyjęły jako fundament współczesnej medycyny pojęcie świadomej zgody pacjenta na każdą procedurę medyczną. Każdą, więc tym bardziej profilaktyczną.
Jakie kraje oprócz Polski przyjęły taką ilość przymusowych szczepionek?
W większości krajów europejskich nie ma obowiązkowych szczepień, w żadnym nie ma przymusowych – oczywiście oprócz sytuacji zagrożenia epidemiologicznego, ale to zakłada także obywatelski projekt ustawy o szczepieniach. Nie chcę mówić za całe środowisko, tym bardziej, że czasem mamy zupełnie odmienne zdanie, ale dla mnie podstawą jest trzymanie się zaleceń samych producentów szczepionek. Jeśli przykładowo w ulotce do szczepienia przeciw gruźlicy czytamy, że przeciwwskazaniami są niedobory których zwyczajnie nie da się wykluczyć u kilkugodzinnego noworodka, to szczepienie go jest ruletką. A obowiązkowe szczepienie jest rażącym nadużyciem kompetencji ustawodawcy. Jeśli do tego dodać brak funduszu odszkodowań dla ofiar niepożądanych odczynów poszczepiennych – które funkcjonują w większości europejskich krajów – to po prostu skandal.
Czy poza kłamliwymi określeniami w mediach, wasze środowisko spotykają jeszcze jakieś nieprzyjemności za swoją aktywność?
Powtórzę: nie czuję się rzecznikiem „środowiska”. Jestem po prostu człowiekiem, którego mierzi głupota, naiwność i ryzykowanie zdrowiem i życiem dzieci. Oczywiście stoją za tym ogromne pieniądze, co nie jest bez znaczenia. Jestem chłopakiem ze Szwederowa, bydgoskiego blokowiska. To mnie impregnowało na płytki hejt.
Kogo macie po swojej stronie?
Rodziców, część lekarzy, duchownych, którzy dowiadując się, że część szczepionek jest produkowanych na komórkach aborcyjnych otwierają szeroko oczy. Przemysł szczepionkowy naprawdę ma sporo na sumieniu… I na serio nie chodzi mi o żadne palenie czarownic, tylko o to, żeby rodzice sami podejmowali świadome decyzje, żeby mieli dostęp do rzetelnej informacji. Nic więcej.
Wyczytałam, że jako poseł angażuje się Pan w wiele spraw związanych z ochroną praw rodzin. Przygotowując się do tego wywiadu zauważyłam jednak, że prasa lubi opisywać Pana działalność w stylu taniej sensacji. Dla przykładu, „Fakt” napisał o Panu krytyczny artykuł z niepokojącym tytułem: „Poseł od Kukiza wspiera porywaczy dzieci!”. Z kolei „Super Express”, przy zupełnie innej sprawie, obwieścił szumnie: „Poseł Kukiza POMOŻE rodzicom, którzy wykradli noworodka ze szpitala”. Wszyscy wiemy jakie potrafią być tabloidy, dlatego chcę poznać Pana wersję. O co dokładnie chodziło w tych sprawach?
Większość spraw jakie prowadzi mój zespół, to kwestie dzieci. Nie zawsze mogę otwarcie mówić o tych sprawach, bo zaufanie to podstawa, inaczej rodzice będą mieli obawy żeby się zgłosić po pomoc. Pierwsza sprawa o którą Pani pyta, to temat alienacji rodzicielskiej, jak na razie zupełnie bezkarnej w Polsce, choć trzy lata pracy nie idą na marne. Niebawem możemy się spodziewać rządowego projektu w tej sprawie. Jestem gorącym orędownikiem priorytetowej opieki naprzemiennej w sytuacji rozstania się rodziców, bo sam taką mam, zresztą to był chyba pierwszy taki wyrok w Polsce. To się po prostu sprawdza, nie ze względu na ambicje rodziców, ale z uwagi na dobro dziecka. Tyle że opieka naprzemienna oznacza brak alimentów, co niestety „dziennikarzy” z „Faktu” sprowokowało do histerii… Drugi temat to chyba Białogard. Faktycznie pomogłem rodzicom, którzy „uciekli” z własnym nowonarodzonym dzieckiem ze szpitala. Odmówili m.in. szczepień i sąd po kilku godzinach ograniczył im prawa rodzicielskie. Szukała ich policja w całym kraju. Na kolejnej rozprawie oczywiście wygrali, sędzia przyznała im rację, niedawno ich sprawa ostatecznie została umorzona, ale tego stresu nie zapomną do końca życia…
To pierwsza Pana kadencja w Sejmie. Z jakimi jeszcze problemami zgłaszają się do Pana ludzie? Co wydaje się być obecnie największą bolączką Polaków?
Wolność. Wszystko z czym przychodzą do mnie ludzie można sprowadzić do wolności, osobistej i wolności rodziny. Wszystkie bez wyjątku problemy są powodowane przez państwo, czasem przez złe prawo (jak Kodeks rodzinny pochodzący z czasów stalinowskich), a czasem przez bezprawie urzędników państwowych, sędziów, biegłych itp. Jesteśmy po prostu pionkami, wystarczy spojrzeć na ordynację wyborczą, gdzie Polacy są potrzebni wyłącznie do głosowania, bo posłów i senatorów wybierają tak naprawdę liderzy partyjni.
A jak to wygląda (chodzi o problemy Polaków) na szczeblu lokalnym i wojewódzkim? Miał Pan przecież dobre okazje, by bliżej się temu przyjżeć. W przeszłości kierował Pan działem miejskim redakcji „Ilustrowanego Kuriera Polskiego”, w latach 2003-2006 był zatrudniony w biurze prasowym Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie, a w latach 2006-2008 zajmował stanowisko rzecznika prasowego wojewody kujawsko-pomorskiego.
Nie ma to znaczenia, dramaty są wszędzie takie same. Jeśli chodzi o alienację rodzicielską to dotyka ona w takim samym stopniu robotników z małych miast, jak i najbardziej znanych reżyserów i sędziów. Nie ma świętych krów, podobnie jak NOPy – to może trafić na każdego.
W przeszłości próbował też Pan swoich sił jako prywatny przedsiębiorca. Co poszło nie tak, że Pan zbankrutował?
Miałem niewielką działalność, zatrudniałem kilka-kilkanaście osób, z rocznym obrotem poniżej miliona złotych. Przyszły złe czasy, kryzys, w pierwszej kolejności moi klienci – a pracowałem głównie na dużych firm – cięli wydatki na reklamę i public relations. Oczywiście sam też popełniłem kilka błędów, biję się w pierś. Historia jakich wiele.
Powiedział Pan, że największe problemy Polaków zakotwiczone są wokół niedostatku wolności. W jakim stopniu dotyczy to także wolności gospodarczej? Dlaczego Pana zdaniem wielu ludzi pozytywnie patrzy na programy socjalne, które przecież finansują sami, lub które – w postaci długu – sfinansują ich dzieci?
Wolność w Polsce, w całej Europie jest albo fetyszem prowadzącym do wykoślawienia tego pojęcia, albo po prostu mglistym wspomnieniem. Nie ma wolności – rozumianej po chrześcijańsku – na naszym kontynencie. Dotyczy to oczywiście także sfery gospodarki, aktywności gospodarczej pojedynczego człowieka lub podmiotu prawa handlowego. Dzisiaj otwarcie budki z kebabem albo zakładu fryzjerskiego wygląda tak, jak kilkadziesiąt lat temu w Europie wyglądało uruchomienie fabryki leków. Wpadliśmy w spiralę absurdu, który doprowadził do tego, że olbrzymia część ludzi dostaje pieniądze z budżetu, druga część wpłaca tam większość swoich zarobków, a resztę pokrywa się z zadłużenia. Gdyby rząd część budżetu przeznaczał na wyścigi konne albo skup zdrapek w bogatych krajach, byłaby szansa, że ten wariacki młynek się kiedyś zrównoważy. Ale tak się nie stanie. To wszystko padnie na pysk z hukiem i ludzie zostaną bez wypłat, bez oszczędności, bez emerytur, niektórzy będą mieli papierowe „stówki” na rozpałkę w kominku. Zbudowaliśmy fasadę systemu gospodarczego opierając się na nieistniejącym pieniądzu.
Mimo wszystko innym tematem są słynne 500+ i inne tego typu programy. Co do zasady jestem przeciwko – zresztą tak głosowałem, ale to w sferze ideologicznej, etycznej itp. W praktyce jeśli cały system jest koślawy, oszukańczy, bandycki, to przynajmniej część ukradzionych przez państwo pieniędzy wraca do ludzi. Gdyby był promil szans, że nie wprowadzając lub likwidując 500+ państwo obniży choć o złotówkę obciążenia podatkowe, mówiłbym inaczej. Gdyby zamiast rozdawać rząd zdecydował nadwyżką spłacić dług publiczny, mówiłbym inaczej. Fakty są jednak takie, że jeśli nie 500+, to byłyby Ośmiorniczki+ albo Wycieczki+, a nie obniżka podatków. System trzeba zmienić, albo czekać aż sam upadnie.
Niedawno obchodziliśmy 30-lecie tzw. „Ustawy Wilczka”, która pozwoliła bez skrępowania działać przedsiębiorczym Polakom. Paradoksem jest, że ta wolnościowa ustawa została wprowadzona przez ostatni rząd PRL. Psuta kolejnymi regulacjami była już w wolnej Polsce. Co musi wydarzyć się teraz, aby rząd znów zdecydował się na deregulację gospodarki, radykalne uproszczenie prawa, przywrócenie filarów „Ustawy Wilczka”: „co nie jest zakazane, jest dozwolone” i „pozwólcie działać”. A może nie jest to już możliwe?
To jest wyobrażalne, ale w obecnych realiach niemożliwe. Cudem jest samo to, że wciąż mamy własną walutę. Gdybyśmy dzisiaj przywrócili „Ustawę Wilczka”, po dwóch latach zamiast Ukraińców przyjeżdżaliby do nas do roboty Niemcy, Szwedzi i Brytyjczycy. Oczywiście pod warunkiem równoczesnego zaorania systemu ubezpieczeń społecznych. Może światowy kryzys, którego zapowiedzi niektórzy już widzą na horyzoncie, zmusi kolejny rząd do takich działań… Bo jedną rzecz chcę powiedzieć wprost i dosadnie: ludzie w rządzie nie są idiotami, oni naprawdę wiedzą co i jak zrobić, żeby aktywność gospodarcza Polaków eksplodowała. Są jednak zakładnikami ideologii „schładzania” i – nie ma co ukrywać – obcych wpływów.
W jaki sposób można – w obecnych warunkach politycznych – próbować ulżyć przedsiębiorczym Polakom?
System się tak zapętlił, że momentami przewraca się o własne nogi. Trzeba wspierać ludzi, którym się chce walczyć – takim jak bydgoski tartacznik, Krzysztof Pietrzak, który od lat „blokuje” budowę drogi w centrum miasta. Robi to, bo rzeczoznawca wycenił działający tartak, dom, działkę i koszty przeniesienia biznesu w inne miejsce na 700 tysięcy. Za tyle, to można ewentualnie poszukać nieuzbrojoną działkę tej wielkości, w dobrej lokalizacji. Pan Pietrzak nie robi nic niezgodnego z prawem, wykorzystuje KPA i inne regulacje prawne, które zna o niebo lepiej niż urzędnicy państwowi. Kibicujmy tym, którzy nie dali się rzucić na kolana. I zachęcajmy wszystkich, żeby poszli na wybory. Urzędnicy chodzą…
Pana klubowy kolega – p. Stanisław Tyszka – sugerował, że obecna konstytucja jako „postbolszewicka” i wymaga zmiany na „proobywatelską”. Co doradziłby Pan Prezydentowi, który deklarował objęcie patronatem prac nad nową Ustawą Zasadniczą?
Nie będę oryginalny, Kukiz’15 mówi o tym od poczatku: jednomandatowe okręgi wyborcze, referenda bezprogowe i obligatoryjne. Dodałbym jeszcze zrównoważone budżety (państwa i samorzadów), czyli bez możliwości zadłużania kolejnych pokoleń i można już coś budować. Ale my tu o Konstytucji, a w tle działa Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy z czasów stalinowskich… Nie wiem kiedy dojdziemy do momentu, że nie da się już nic zmienić. Że będzie trzeba po prostu całe prawo wywalić do pieca i napisać od nowa.
Jako PAFERE wydaliśmy dwie książeczki promujące demokrację bezpośrednią w stylu szwajcarskim. Jednym z filarów systemu politycznego tego bogatego i względnie wolnościowego kraju jest zasada subsydiarności czyli decentralizacji. Można ją wyrazić tak: władza powinna być scentralizowana tylko na tyle, na ile to konieczne, i zdecentralizowana na tyle, na ile to tylko możliwe. W Szwajcarii np. kwestie opieki socjalnej, medycznej i edukacji leżą w gestii kantonów, które można uznać za odpowiedniki naszych województw. Centralnie zarządza się obronnością i dyplomacją. Czy takie rozwiązanie ma szansę zakotwiczyć się w Polsce? Czy dostrzega Pan jakieś praktyczne, wolnościowe rozwiązania, które działają w innych krajach – zwłaszcza u naszych sąsiadów, które warto zaszczepić w naszej Ojczyźnie?
Jak mowa o zaszczepieniach to właśnie wprowadziłbym wzorem większości krajów Unii dobrowolność szczepień 🙂 A serio: nie jestem fanem takiego rozwiązania. O ile w wielu państwach europejskich województwa, kantony, landy – zwał jak zwał – stanowią historyczne całości, to w Polsce mamy właśnie rekord jeśli chodzi o długotrwałość podziału administracyjnego. Nasze województwa to efekt politycznych decyzji, które prędzej czy później będą się zmieniały, a prawo wymaga pewnej stabilności (tak, wiem jak to zabawnie brzmi w kontekście polskiego systemu prawnego, ale mówię o zasadzie). Regularnie dochodzą do głosu zwolennicy województwa bydgoskiego, staropolskiego, środkowopomorskiego, ale i zwolennicy jeszcze mniejszej liczby województw niż dzisiaj funkcjonuje. Oczywiście są obszary, w których decyzyjność powinna być w gminie albo i sołectwie, ale na pewno nie takiej wagi jak opieka medyczna czy edukacja, przynajmniej dopóki są one jeszcze państwowe w głównej mierze…
Jan Michał Małek, fundator PAFERE, lubi podkreślać chrześcijańskie korzenie Polski. Zwraca uwagę, że to właśnie nieprzestrzeganie przykazań Dekalogu „Nie pożądaj cudzego!” i „Nie kradnij!” jest „źródłem bądź istotą poważnych problemów i kryzysów gospodarczych”. Mimo to wielu duchownych i wręcz całe środowiska ludzi wierzących z sympatią spoglądają na idee socjalistyczne, popierają wysokie podatki dla bogatych itp. Czy Kościół – w jakimś stopniu – może być sojusznikiem w łagodzeniu skutków wszechwładnej państwa?
Mi nie przeszkadza udział Kościoła w życiu publicznym. Katolicy, muzułmanie, protestanci są też członkami społeczeństwa obywatelskiego, biorą udział w polityce i za tę politykę płacą w podatkach – powinni mieć większą możliwość wysłuchania stanowiska swoich autorytetów. Nie widzę w tym nic zdrożnego. Czy Kościół Katolicki może być sprzymierzeńcem wolnościowców? Powinien. Może niekoniecznie tych ultrasów, którzy chcieliby de facto anarchokapitalizmu. Trudno sobie wyobrazić rozkwit Drugiej Rzeczpospolitej bez udziału polskiego duchowieństwa. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wrócić do takiego modelu Rzeczpospolitej.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.