Konstytucja RP z 1997 r. zawiera zapis na temat ogólnokrajowego referendum, a wiec namiastki demokracji oddolnej w Polsce. Chodzi mi dokładnie o artykuł 125, który umożliwia przeprowadzenie referendum w sprawach istotnych dla państwa polskiego. W domyśle zakładam, że art. 125 opiera się na art. 4 tejże konstytucji, w którym jest wyraźnie napisane, że „naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Bezpośrednio czyli oddolnie, z aktywnym udziałem obywateli, którzy są, albo powinni być niepodważalnym suwerenem państwa. A więc także ja jestem suwerenem polskiego państwa. Przyjrzyjmy się jednak bliżej zapisowi w art. 125 w polskiej ustawie zasadniczej, zanim się przekonamy, że jest on tyle wart, co kartka papieru, na której został zapisany.
Punkt 1 wspomnianego artykułu stwierdza, że „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe”. Każdy po przeczytaniu tego punktu zapyta, jakie są te ważne sprawy dla państwa polskiego? I kto i w jaki sposób decyduje o wadze problemu?
Społeczeństwo, jak wiadomo, jak bardzo zróżnicowane – to co dla mnie ważne, dla mojego sąsiada jest bez znaczenia i na odwrót. Niemniej jednak po przeczytaniu tego zdania zakładam, że to ja współdecyduję w tych ważnych sprawach państwowych. To mobilizuje mnie do odpowiedzialności za losy kraju i daje mi poczucie, że mój głos jeszcze coś znaczy w procesie decyzyjnym państwa polskiego. Ciągle jednak zastanawiam się, jak mogę doprowadzić do referendum w sprawach dla mnie ważnych, np. w zakresie służby zdrowia. Wiem bowiem, że starszych osób nie stać na lekarstwa. Doskwierają mi też ciągłe zmiany w polskim szkolnictwie – raz taki system, potem znowu inny. Również jakość komunikacji kolejowej budzi moje wątpliwości. Chciałbym coś zmienić na lepsze w państwie – jakby nie było przecież jestem jego suwerenem.
W takim razie w jaki sposób mogę doprowadzić – jako suweren – do referendum, w którym moje problemy zostałyby przegłosowane?
Czytam punkt drugi artykułu 125 i teraz już wiem, że to Sejm decyduje o tym, co dla mnie ważne i oczywiście też, co ważne dla mojego sąsiada: „Referendum ogólnokrajowe ma prawo zarządzić Sejm bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów…”
Sejm składa się – jakby nie było – z przedstawicieli, których wybrał elektorat, albo dumnie mówiąc naród. Ale czy oni „tam na górze” znają problemy zwykłych szarych obywateli, a więc i moje problemy, które mają dla tych obywateli szczególne znaczenie? Poważnie w to wątpię… Poza tym zastanawiam się, na ile mi pomoże Sejm, w którym dominuje jedna partia polityczna, a jak nie dominuje to całe to gremium jest z reguły ze sobą skłócone i nie ma czasu na rozwiązywanie moich problemów o szczególnym znaczeniu.
Ale czytam dalej, że „Prezydent Rzeczypospolitej za zgodą Senatu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów” może również zadecydować o przeprowadzeniu referendum. Czy to jest dla mnie bardziej optymistyczne? Najpierw Prezydent, potem bezwzględna większość w Senacie – pomijając fakt, kto w tym Senacie zasiada i obraduje. Wygląda to na długą i skomplikowaną procedurę. Poza tym, jak ja mam dotrzeć do Prezydenta z moimi wizjami uzdrawiania Rzeczypospolitej, skoro biuro prezydenckie jeszcze nigdy nie odpowiedziało ani na moje maile, ani na petycje składane przez mojego sąsiada?
Jednym słowem są to przeszkody nie do przejścia dla mnie. Ale to jeszcze nie koniec! Według punktu 3 tegoż artykułu musi zostać przeprowadzone referendum i w tym glosowaniu ogólnokrajowym ma wziąć udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania. Nie wiem, po co komu do szczęścia ten próg procentowy, bo jeśli kogoś nie interesują moje sprawy, to nie głosuje i tym samym biernie akceptuje podjętą w referendum decyzję.
Zakładam, że referendum ogólnopaństwowe podejmie decyzję, która będzie po mojej myśli, i od razu nasuwa się kolejne pytanie: czy owa decyzja będzie wiążąca?
Nie chce mi się wierzyć, ale to ciągłe jeszcze nie koniec tej skomplikowanej procedury. Bowiem według punktu 4 (ciągle tego samego art. 125) ważność referendum ogólnokrajowego winna być zatwierdzona przez Sąd Najwyższy. Czytam jeszcze raz cały artykuł 125 Konstytucji RP – to w sumie tylko cztery zdania. Zadowolony jestem, że czytam ten tekst na ekranie komputera. Szkoda papieru na wydruk… Ten zapis konstytucyjny to nic innego jak „zabawa w kotka i myszkę”. Nie muszę przy tym nikogo uświadamiać, kto w tej zabawie jest rozbawionym tłustym kotem, a kto zaszczutą, wystraszoną i zmanipulowaną myszą.
Czy mam uważać dalej, że jestem suwerenem? Czy według artykułów 4 i 125 polskiej ustawy zasadniczej jestem w stanie de facto współdecydować w ważnych i istotnych sprawach w mojej ojczyźnie? Po tej lekturze zaczynam w to wątpić. No dobrze – więc nie jestem suwerenem. Ale jeśli ja jako obywatel Rzeczypospolitej nim nie jestem, to kto nim jest?