Dzisiaj, zalewani nadmiarem informacji o rzeczach błahych wymieszanych z doniesieniami z dziedzin, o których niewiele wiemy, ale które zdaniem informującego mają kolosalne znaczenie dla nas, próbujemy jakoś zaktualizować zarejestrowany w pamięci obraz rzeczywistości, posiłkując się wikipedią albo przystępnie napisanym przez specjalistę artykułem.
Gdy głoszone ex cathedra prognozy rozmijają się z rzeczywistością spada zaufanie do rzetelności, a niekiedy i wiedzy reprezentantów tych dziedzin. Niewątpliwie dziedziną wiedzy o nadszarpniętej reputacji jest ekonomia. Często ten stan rzeczy wykorzystują polityczni demagodzy, karmiąc ludność teoriami sprzecznymi nawet ze zdrowym rozsądkiem. Popularna sentencja mówi, że z faktami się nie dyskutuje.
Na gruncie czystej logiki z dwóch zdań sprzecznych tylko jedno może być prawdziwe. Ale by manipulować opinią publiczną nie musi się przeczyć faktom. Jeśli jeden obserwator wyścigu twierdzi: (x) był drugi, a inny że widział, iż był ostatni, to jedynym wnioskiem, co do faktów, będzie stwierdzenie, że w wyścigu brało udział dwóch zawodników. Ale dalszą konsekwencją tego wniosku będzie domniemanie rozbieżnych intencji obu obserwatorów, które mają wywołać u słuchaczy skojarzenia, ale już ewidentnie sprzeczne. Tak też często przebiegają oceny faktów w ekonomii, które pozbawione opisu szerszego kontekstu w jakim występują, wydają się oczywiste i niepodważalne. Często nazywamy je wbrew logice, półprawdami –mimo że nie istnieje połowiczna prawda – ze względu na to, że ujawnia się jedynie część okoliczności lub skutków.
Słusznie wymaga się od kongresmenów w USA, by z propozycją nowego prawa, oprócz pozytywnych skutków, przedkładali pełny opis negatywnych konsekwencji. Bowiem każde działanie pociąga za sobą oprócz skutków pozytywnych również negatywne, wybór wymaga oszacowania, czy wartość efektów jest większa od przewidywanych kosztów. Poprzez coraz bardziej skrótowe formy komunikowania się (twitter, facebook, email), zatracana jest forma pogłębionego dialogu. Ludzie coraz więcej wiedzą a coraz mniej rozumieją, to pogłębia oczekiwanie by wiedza była lekka i przyjemna a teksty krótkie i nie wymagające myślowego wysiłku. Zanika wrażliwość na dysonans poznawczy, z uwagi na niezdolność do weryfikacji informacji fałszywych, powodowaną przez panujący chaos semantyczny.
Co uprawnia mnie do tak surowej oceny? Otóż ekonomiści objaśniając wydarzenia gospodarcze, ujmują je jako proste zależności, bez wnikania w głębsze przyczyny i ich wielokrotne uwarunkowania. Ugruntowuje się w społeczeństwie infantylne spojrzenie na zjawiska gospodarcze, co skutkuje nieuzasadnionymi oczekiwaniami wobec pracodawców i rządów, wynikających z postawy roszczeniowej. Gdy oczekiwania przerastają możliwości rodzi się niezadowolenie.
To niezadowolenie łatwo wzmocnić, wytykając rządowi błędną polityką gospodarczą, której efektem jest spadek dynamiki gospodarczej. Faktem jest, że na ogół działania rządów oparte są na błędnych założeniach, ale nie na tych, które są mu wytykane przez opozycję. By nie być gołosłownym przeanalizuję prosty przykład handlu między krajami.
Sprawdźmy możliwe warianty wymiany i ich końcowy wynik, na przykładzie eksportu 2000 kg jabłek do kraju I oraz import rowerów do kraju II, przy cenach podanych w tabeli poniżej:
Handlowiec z II sprzedając jabłka w I otrzyma: 2000*0,9=1800 dolarów, za zarobione pieniądze kupuje 1800/30= 60 rowerów, które po przewiezieniu do II sprzedaje otrzymując: 60*200=12 000 zł. Zarobek na transakcji wyniósł: 12 000 – 2*2 000=8 000 zł.
Właściciel to w skrócie ktoś kto decyduje o losach danego dobra. Zatem powyższy postulat sprowadza się do zastąpienia indywidualnego właściciela ziemi właścicielem kolektywnym.
Kolektyw nie może wytworzyć niczego ponad to co wytworzyli jego członkowie. Skoro ziemia nie jest wytworem żadnego z członków kolektywu, więc nie może też być wytworem kolektywu. Jeżeli w oparciu o „brak wytworzenia” mamy odmawiać prawa własności ziemi jednostkom, to tym bardziej musimy go odmówić kolektywom 🙂
Wniosek logicznie poprawny, jeśli argumenty zawęzimy do aspektu wytworzenia. Przyjmując, że każdy z nas żyje w jakiejś wspólnocie, to musi zgodzić się na ponoszenie kosztów przynajmniej wspólnego bezpieczeństwa. Ponieważ wszelkie dobra powstają – jak od dawna twierdzą ekonomiści- w wyniku kombinacji pracy i ziemi to wspólnota może obciążyć kosztami albo pracę albo ziemię. Ponieważ aktywnym czynnikiem tworzącym bogactwo jest praca, pozostaje obciążenie ziemi. Oczywiście opierając organizację wspólnoty na lokalnej demokracji bezpośredniej, dopuszczamy wszelkie nawet nielogiczne decyzje wyrażone w głosowaniu, ale na to nie znajduję już recepty.
Pozdrawiam
To że ktoś może sobie „żyć we wspólnocie” i zawierać jakieś układy w celu zapewnienia bezpieczeństwa w żaden sposób nie wyklucza indywidualnego posiadania ziemi. Non sequitur.
Żeby nie było wątpliwości że taki postulat to absurd, proszę sobie wyobrazić że kawałek ziemi należy do kolektywu. Niech nagle wszyscy członkowie kolektywu – oprócz jednego – umrą na jakąś chorobę. Czy powie Pan, że ten jeden powinien być w rezultacie wywłaszczony (np. przez inny kolektyw), bo indywidualnie nie można posiadać ziemi ?
To że ktoś jest tylko użytkownikiem nie uprawnia jeszcze do wywłaszczenie, bez powodu i bez odszkodowania za wkład użytkownika w ziemię.
Jeśli sprowadzamy rozumowanie do absurdu, to już nie żałujmy sobie. Niech będzie jeden właściciel większości ziemi w Polsce (łatwo to przeprowadzić zadłużając kraj na kilkaset miliardów dolarów), wtedy jako właściciel może wysiedlać mieszkańców (jak w Warszawie z kamienic) ustalając swoje warunki, odłogować ziemię, lub ściągać wyrobników opłacając ich głodowymi stawkami. Nic mu nie można zrobić, bowiem nie pojawi się nowa podaż ziemi, nawet gdy bardzo wzrośnie popyt na stałą ilość ziemi (może nastąpić jedynie zmiana użytkowania). Cena coraz szybciej będzie rosnąć a właścicielami będą stawać się głównie dysponujący gorącą walutą spekulanci (dług światowy jest już ponad trzykrotnie większy od PKB światowego). Gdy Państwo może każdego wywłaszczyć, na swoich warunkach (co czyni własność iluzoryczną), uważam, że uprawnienie tylko samorządów lokalnych do ustalania reguł jakimi rządzi się społeczność, może powstrzymać stały wzrost najemców na wiecznym dorobku, których nie stać na własny kąt.
1. Słowo „wywłaszczenie” oznacza pozbawienie własności. Zrobienie czegoś takiego jakiemuś „tylko użytkownikowi”, który nie jest właścicielem jest niemożliwe
2. Nie ma takiej możliwości, żeby nikt nie był właścicielem, a byli jedynie „użytkownicy”. Ktoś musi decydować o przeznaczeniu dobra i egzekwować decyzję. W przeciwnym wypadku mamy tragedię wspólnego pastwiska i wymieramy.
3. Pańskie dywagacje o „wkładzie w ziemię” i wynikających z niego uprawnieniach do odszkodowania niespecjalnie pasują do Pana wcześniejszego stanowiska, jakoby ziemia „nie mogła być wytwarzana”.
4. Cała reszta Pańskiego posta jest o tym, że własności ziemi nie można powierzyć jednostkom, bo m_o_g_ą się nią źle posłużyć. Takie rozumowanie to szczególny przypadek bardziej ogólnego argumentu w brzmieniu: „Skoro obiekt X m_o_ż_e być źle użyty, więc należy zakazać posiadania X”. Za X podstawia się w zależności od okoliczności: broń palną, lekarstwa, noże kuchenne, gotówkę, ziemię, …. Z tym rozumowaniem są co najmniej dwa problemy.
Po pierwsze, jeżeli do zakazania posiadania X wystarczy sama możliwość jego złego użycia to musimy zakazać posiadania wszystkiego. Na przykład zapałek, którymi przecież m_o_ż_n_a podpalić las. I samochodów, skoro jakiś szaleniec m_o_ż_e sobie zrobić rundkę po chodniku. No i wanny, w której m_o_ż_e dojść do utopienia kogoś. Jeśli chce Pan być konsekwentny to musi Pan zlikwidować własność prywatną aż do ostatniego śrubokręta.
Po drugie, kolektywy też m_o_g_ą robić to wszystko o co Pan oskarża jednostki. Jak dotąd masowe wysiedlenia którymi Pan straszy i obozy pracy przymusowej gdzie się głodzi tysiące wyrobników są specjalnością kolektywów a nie jednostek. Stosując konsekwentnie Pański argument musielibyśmy także odmówić własności ziemi kolektywom 🙂
Odpowiadam dopiero teraz, bo nie odwiedzałem strony.
ad1. Wkład poczyniony na gruncie, jest własnością użytkownika i to podlega wywłaszczeniu.
ad2. tragedia wspólnego, opisywana jest jako problem bezpańskiego i wynika z dylematu więźnia. Ale jeśli wspólnota poprawnie zdefiniuje warunki użytkowania, tragedia znika choć konflikty pozostaną. W ten sposób już 200 lat użytkowane są pastwiska gminne oraz spółdzielnie.
ad3. Czym innym jest wytwarzanie a czym innym przetwarzanie. Karczując ugór, nawożąc ziemię tworzę „wartość dodaną” którą można wycenić. Będąc użytkownikiem wieczystym, mogę sprzedać dom usytuowany na działce miejskiej.
ad4. Zastanawiając się nad problemem wykupywania ziemi przez bogatych Niemców, doszedłem do wniosku że jedynym naturalnym argumentem jest odwołanie się do lokalnej wspólnoty. Jeśli naród ma prawo ustalania zasad obowiązujących obywateli, to tym bardziej lokalna wspólnota ma prawo do rozstrzygania jakie jest najlepsze dla ogółu dysponowanie gruntem, a to musi sprawić że własność do ziemi staje się iluzją, bowiem tylko właściciel zgodnie z definicją ma pełne prawo do dysponowania swoją własnością więc i wywłaszczenie to prawo podważa.
ad2. „… jeśli wspólnota poprawnie zdefiniuje warunki użytkowania …”
To znaczy, że przedstawiciele zbioru ludzi zwanego wspólnotą lub kolektywem egzekwują prawo (współ)własności ziemi na rzecz indywidualnych członków.
ad4. „Jeśli naród ma prawo ustalania zasad obowiązujących obywateli, to tym bardziej lokalna wspólnota”
Skoro z faktu że zbiór ludzi ma do czegoś prawo wywodzi Pan, że podzbiór tego zbioru tym bardziej ma to prawo, to konsekwentne zastosowanie tego rozumowania do podzbioru, a potem podzbioru podzbioru, itd. zmusza do konkluzji, że indywidualna jednostka, która niewątpliwie jest podzbiorem każdego z rozważanych zbiorów tym bardziej ma to prawo. Z tego nie tylko w żaden sposób nie wynika, że jednostki nie mogą
posiadać ziemi, ale wręcz przeciwnie, że jednostki są do tego szczególnie uprawnione 🙂
ad3. „Czym innym jest wytwarzanie a czym innym przetwarzanie. Karczując ugór, nawożąc ziemię tworzę „wartość dodaną” którą można wycenić. Będąc użytkownikiem wieczystym, mogę sprzedać dom usytuowany na działce miejskiej.”
Przetwarzanie ….
Czyli uznaje Pan, że ziemia nie może być przedmiotem własności, bo nie może być wytwarzana, a jedynie przetwarzana (orana, meliorowana, odkamieniana, ryta spychaczem …), której to czynności nie uznaje Pan za źródło prawa własności.
Uciekając przed bezpośrednią sprzecznością wpakował się Pan w inne bagno. Konsekwentnie stosując to rozumowanie stwierdzamy, że nie może Pan być właścicielem swojego komputera, pralki, samochodu ani benzyny w nim. One też nie zostały wytworzone a jedynie przetworzone. Każdy z tych przedmiotów – do ostatniej śrubki i tranzystorka – to od milionów lat część ziemi, przez co nie może być posiadany. Przetwarzanie jakiemu go ostatnio poddano nie uzasadnia tego według Pana. Krótko mówiąc, zlikwidował Pan własność prywatną.
Pana portfel i jego zawartość, też będące – zaledwie – wynikiem przetworzenia składników ziemi musi Pan oddać do dyspozycji kolektywu 🙂
Niestety każda wypowiedz z natury posiada luki, bowiem z uwagi na brak miejsca opuszcza się to co wydaje się oczywiste. Ponieważ dla Pana nie jest oczywiste rozróżnienie ziemi jako nośnika wszystkiego co człowiek przetwarza, od rzeczy wymagających wkładu ludzkiego wysiłku i pomysłu, powrócę do podstawy rozróżnienia. Jedną z podstawowych składowych wartości jest rzadkość. Od zarania człowiek zmagał się z jej skutkami, „zmuszając”ziemię do większej produktywności, bądź wytwarzając z jej zasobów rzeczy użyteczne nie istniejące w naturze. Tak się składa że darmowe dobra natury, z czasem stają się rzadkie a tym samym wartościowe. Teoretycznie zużywane surowce mogą być w nieskończoność, przy dostatecznej ilości energii, przetwarzane poprzez recykling. Jedyna rzecz którą nie potrafimy ani wytwarzać ani substytuować to ziemia w sensie powierzchni bez której nie sposób wyobrazić życie. W związku z tym jej wartość będzie rosła w nieskończoność w relacji do innych dóbr. Cena poza funkcją informacyjną pełni też rolę dyskryminacyjną tzn. ogranicza dostęp do rzeczy rzadkich. Bezdomny nie jest w stanie funkcjonować w przestrzeni która jest rozdysponowana między jednostki. W tym miejscu rodzi się pytanie czy człowiek jest samotną egoistyczną jednostką (Anna Rand), czy jest stworzeniem od urodzenia wychowywaną, wyposażaną w wiedzę przez społeczność w której się urodził. A może to wymiana i współpraca z innymi czyni nas ludźmi. Nie jest żadną niekonsekwencję oddzielanie rzeczy które są wytworem (pojawiły się dzięki naszym staraniom) od powierzchni z której osiągam profity. Przecież wieczyste użytkowanie, nie przeszkadza w sprzedaży działek zabudowanych. Podobnie działają koncesję na wydobycie np.: ropy i jedyną konsekwencją powyższych założeń jest prawo społeczności do ingerencji gdy wystąpią efekty zewnętrzne. Nie ma rozwiązań idealnych, każda z propozycji wychodzi z pewnych założeń, które mają uzasadnienie jedynie w uznawanej hierarchii wartościach.
((1)) „Teoretycznie zużywane surowce mogą być w nieskończoność, przy dostatecznej ilości energii, przetwarzane poprzez recykling. Jedyna rzecz którą nie potrafimy ani wytwarzać ani substytuować to ziemia w sensie powierzchni bez której nie sposób wyobrazić życie.”
A co kogo obchodzą jakieś teoretyczne perspektywy ? Tu i teraz musimy „coś” włożyć do garnka i to „coś” niewątpliwie jest dobrem rzadkim, pomimo że nie jest „powierzchnią”. Tak więc, jeżeli podstawą wykluczenia posiadania ma – dla odmiany – być rzadkość, to musi Pan znowu wykluczyć prywatne posiadanie czegokolwiek 🙂
((2)) „W związku z tym jej wartość będzie rosła w nieskończoność w relacji do innych dóbr.”
Zaoferowanie w zamian za „powierzchnię” nieskończonej ilości innych dóbr jest technicznie niemożliwe, bo ich tylu nie mamy i nigdy mieć nie będziemy.
((3)) „Bezdomny nie jest w stanie funkcjonować w przestrzeni która jest rozdysponowana między jednostki.”
Jeżeli próbuje Pan sugerować, że niemożność funkcjonowania bezdomnego bez czegoś jest powodem by wykluczyć indywidualne posiadanie tego czegoś, to spieszę donieść, że bezdomny nie jest też w stanie funkcjonować bez jedzenia. Zatem chcąc być konsekwentnym musi Pan też wykluczyć prywatne posiadanie jedzenia. Proszę natychmiast odłożyć łyżkę i oddać talerz kolektywowi !
((4)) „Nie jest żadną niekonsekwencję oddzielanie rzeczy które są wytworem (pojawiły się dzięki naszym staraniom) od powierzchni z której osiągam profity. ”
Niestety wygląda na to, że w tym zdaniu jest niekonsekwencja, która polega na tym, że dwie wymienione kategorie obiektów czyli:
A) „to co pojawiło się dzięki staraniom ludzi”
B) „powierzchnia z której osiągam profity”
nie są rozłączne. A to dlatego, że może Pan osiągać profity z powierzchni które pojawiły się w najrozmaitszych miejscach dzięki staraniom ludzi: np. powierzchni pokoju hotelowego na 50 piętrze, powierzchni molo w Sopocie, powierzchni tokijskiego pływającego lotniska albo wysp Spratly utworzonych przez dredging, powierzchni kajuty na transatlantyku lub kabiny w samolocie, powierzchni podłogi na stacji kosmicznej, … 🙂
((5)) „… wieczyste użytkowanie, nie przeszkadza w sprzedaży działek zabudowanych…. jedyną konsekwencją powyższych założeń jest prawo społeczności do ingerencji gdy wystąpią efekty zewnętrzne.”
Indywidualna prywatna własność ziemi nie wyklucza dochodzenia odszkodowania z tytułu efektów zewnętrznych, tak samo jak indywidualna własność żaglówki nie wyklucza dochodzenia odszkodowania po kolizji.
A z tego, że wieczyste użytkowanie może być przedmiotem zbycia nie wynika w żaden sposób, że należy wykluczyć indywidualne posiadanie gruntu, tak samo jak z tego że mogę sprzedać truskawkę nie wynika, że nie mogę posiadać pomarańczy 🙂
Golone, strzyżone itd. ma Pan prawo nie przyjmować argumentacji. Ale proszę nie używać, wnioskowania które nie jest poprawne, przypisują mi stwierdzenia których w tekście nie ma np.: „, jeżeli podstawą wykluczenia posiadania ma – dla odmiany – być rzadkość, to musi Pan znowu wykluczyć prywatne posiadanie czegokolwiek”. Nigdzie nie stwierdziłem że rzadkość jest podstawą wykluczenia, lecz że dobrami, które dzięki naszej pracy stają się coraz mniej rzadkie, ze względów moralnych, wytwórca bierze je w posiadanie, a nie dlatego jak twierdzi Hoppe, że obowiązuje zasada pierwotnego zawłaszczenia. Nie rozumiem dlaczego, coś co wytwarzam nie można logicznie oddzielić od powierzchni na której to wytwarzam.Nie rozumiem też dlaczego broni się Pan przed argumentacją, że mając do wyboru posiadanie na własność ziemi przez jednostkę lub przez społeczność na niej żyjącej, bezpieczniej jest gdy o przeniesieniu prawa do dysponowania terenem decyduje społeczność. Proszę zauważyć, że w Polsce cokolwiek znajduje się w ziemi jest własnością państwa, i hipoteczny właściciel jest w zasadzie dzierżawcą bo nawet na pobór wody gruntowej musi mieć zgodę. Cokolwiek produkujemy musimy wcześnie sięgnąć do ziemi i wydobyć niezbędny surowiec, już Israel Kirzner doszedł do wniosku, że jedynym trwałym monopolem jest monopol surowcowy. każdy inny może być po czasie złamany. Rzeczywistość potwierdza to bo mamy monopole: „diamentowy” produkcji ropy, metali ziem rzadkich (Chiny), monopol Kulczyka na opłaty za przejazd autostradą.
A w ogóle to wyjściowy tekst rozpatrywał zagadnienie co należy opodatkować:ziemię czy pracę a doszliśmy do zagadnień które wymagają całego elaboratu. Choć miło się z Panem polemizuje to temat w moim przekonaniu staje się już nudny.
Pozdrawiam
((1)) „Nie rozumiem dlaczego, coś co wytwarzam nie można logicznie oddzielić od powierzchni na której to wytwarzam.”
Problem stanowią „powierzchnie”, które należą do obu tych zbiorów, bo najpierw same zostały wytworzone, a potem się na nich wytwarza coś innego. Te dwa zbiory mają niepustą część wspólną 🙂
((2)) „dobrami, które dzięki naszej pracy stają się coraz mniej rzadkie, ze względów moralnych, wytwórca bierze je w posiadanie”
W poprzednim poście wykazuję na przykładach, że „powierzchnia” i „nośnik” stają się mniej rzadkie dzięki pracy indywidualnych jednostek budujących najrozmaitsze platformy wiertnicze / sztuczne wyspy / stacje orbitalne / tratwy Kon-Tiki / etc … Tak więc z tych samych „względów moralnych” powinien Pan niezwłocznie przyznać, że jednostki mają prawo posiadania „powierzchni”.
((3)) „Cokolwiek produkujemy musimy wcześnie sięgnąć do ziemi i wydobyć niezbędny surowiec, już Israel Kirzner doszedł do wniosku, że jedynym trwałym monopolem jest monopol surowcowy. każdy inny może być po czasie złamany. ”
Jeżeli zgodzimy się z Kirznerem, że tym czego człowiek nie może wytworzyć są surowce, to uparcie wykluczając indywidualną własność obiektów niemożliwych do wytworzenia, musi Pan oddać kolektywowi komputer przy którym Pan siedzi. Ani krzem, ani miedź, ani cyna, ani węgiel, ani żaden inny jego składnik nie mogą być Pana własnością bo nie można ich wytworzyć.
((4)) „Nie rozumiem też dlaczego broni się Pan przed argumentacją, że mając do wyboru posiadanie na własność ziemi przez jednostkę lub przez społeczność na niej żyjącej, bezpieczniej jest gdy o przeniesieniu prawa do dysponowania terenem decyduje społeczność.”, ” … bo nawet na pobór wody gruntowej musi mieć zgodę”
Jeżeli argument jest wadliwy, to jest wadliwy niezależnie od tego czy ktokolwiek ewentualnie zakceptuje jego konkluzję. Zresztą nie dał mi Pan do tego powodów. Nic z tego co Pan dotąd napisał nie przekonuje o przewadze kolektywnej własności ziemi nad indywidualną. Wzmiankowany problem poboru wód gruntowych może być rozwiązywany bez odgórnej interwencji za pomocą dobrowolnego kontraktu. A jeśli obowiązek uzyskania urzędowej zgody wzmaga u Pana poczucie bezpieczeństwa, to możliwości są szerokie. Powołajmy jeszcze urząd kontrolujący sadzenie pietruszki, zapylanie kwiatków przez pszczoły, opalanie się na plaży, jedzenie drożdżówek, dłubanie w nosie …
Wykluczenie posiadania ziemi nie jest potrzebne do podważenia podatku dochodowego.
Marnuje Pan cenny czas i talent na obronę tego stanowiska. Pozdrowienia.
Istotą własności jest pełna swoboda w dysponowaniu tym co się posiada. Czy wobec tego zgodzi się Pan na to bym mógł wykupić np. 100 km2 gruntu po to by sprzedać je z zyskiem szejkom?. Czy nie widzi Pan różnicy w tym, że zamiast ziemi zaproponuje im 100tyś samochodów?. Jeśli pierwsze ma podlegać ograniczeniu, to kto i na jakiej podstawie ma je ustalać. I czy dalej uważa Pan że będziemy mieli do czynienia z własnością?.
Sam Pan sobie odpowiedział definiując własność jako pełną swobodę dysponowania. Ta definicja implikuje prawo dowolnego rozporządzenia danym obiektem, a w szczególności jego odsprzedaży czy darowania komukolwiek. W tak rozumiane prawo własności jest wbudowane automatyczne ograniczenie: wymóg poszanowania własności innych osób. Stosując się do niego wciąż – z definicji – „mamy do czynienia z własnością”. Przestajemy mieć wtedy, gdy siłą lub groźbą jej użycia zmusi Pan kogoś by niekorzystnie rozporządził swoim majątkiem.
To nie jest odpowiedź na zadane pytania
Jeżeli te pytania miały dotyczyć sprzedaży dokonanej przez typowego „posiadacza” gruntu w typowym współczesnym państwie, to odpowiedź jest bez znaczenia. Będąc kimś takim nie dysponuje Pan prawem własności opisywanym rozważaną przez Pana definicją. Warunkowe uprawnienie do dysponowania gruntem, które by Pan szejkowi sprzedał jest ograniczone kaprysami władzy politycznej, mogącej w każdej chwili skontrolować i uregulować wykorzystanie gruntu, albo go znacjonalizować. Trudno sprzedać coś, czego się nie ma 🙂
Jeżeli natomiast chciałby Pan sprzedać własność gruntu w rozumieniu przedstawionej definicji (gdyby Pan np. kupił sobie wcześniej od jakiegoś państwa pełną suwerenność na jakimś obszarze, albo został wybrany na absolutnego monarchę, albo odkrył i zajął terytorium bezpańskie jak Wit Jedliczka, albo zbudował własną wyspę na środku oceanu, …), to nie widzę powodu by Pan pytał mnie o zgodę na sprzedaż. Z jakiej racji miałby Pan to robić ?
„Będąc kimś takim nie dysponuje Pan prawem własności opisywanym rozważaną przez Pana definicją.”
i w tym tkwi istota problemu. Cała historia ludzkości to walka o panowanie na terenem, który został już zasiedlony, bądź nadaje się na zasiedlenie (osadnictwo na prawach…). Czy nie jest zastanawiające, że w prawie funkcjonuje multum rodzajów „własności” gruntów, podczas gdy dla rzeczy ruchomych mamy tylko jedno określenie. A może chodzi o rozmycie tej istotnej różnicy. Wychodząc od stanu faktycznego, poszukiwałem formuły która pozwoli wyrwać z rąk uzurpatorów prawo do decydowania o losach nabytych gruntów, tzn. zamiast faktycznej własności państwowej, współwłasność lokalnej społeczności.
Pozdrawiam
„Zamiast faktycznej własności państwowej, współwłasność lokalnej społeczności”
Indywidualna własność nie jest z tym sprzeczna. Jednostka albo bliska rodzina to bardziej lokalne społeczności od wszystkich innych 🙂
Pozostaje mi tylko podziękować za komentarze. Dzięki nim zrozumiałem jak odczytywane są pewne sformułowania, co pozwoli mi na ich bardziej starannym wyłożeniu w większym opracowaniu na którym pracuję.
Pozdrawiam