Co ciekawe, chiński kapitał pomaga w reindustrializacji Afryki. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku w wielu krajach Czarnego Lądu (np. w Ghanie czy Tanzanii) udział przemysłu w PKB był o wiele wyższy, niż w tej chwili. Obecnie udział sektora produkcyjnego w PKB Afryki wynosi tylko około 13 proc. i jest najmniejszy wśród wszystkich kontynentów.
Oczywiście, jak można się domyślać, nie wszystko idzie gładko, bo życie – także gospodarcze – to nie bajka. Pojawiają się problemy kulturowe i spięcia pomiędzy Afrykanami a Chińczykami. Często są to tylko nieporozumienia, a czasami coś więcej. „Kilku właścicieli fabryk, których poznałam, to byli po prostu rasiści. W dodatku kilku przyznawało wprost, że daje łapówki na prawo i lewo, przyczyniając się w ten sposób do psucia systemu instytucjonalnego i po prostu nieuczciwie konkurując” – zauważa autorka książki „The Next Factory of the World”. Irene Yuan Sun podkreśla jednak, by nie demonizować chińskich kapitalistów, bo ich surowe opinie na temat Afrykanów to często tylko „powtórka z rozrywki”, ciąg dalszy znanych już z historii kapitalizmu wiecznych utyskiwań właścicieli na pracowników, które miały, mają i będą mieć miejsce pod każdą szerokością i długością geograficzną.
Irene Yuan Sun porusza w swojej publikacji także temat automatyzacji produkcji. Czy roboty mogą zabrać pracę mieszkańcom Czarnego Lądu? Czy sprawią, że fabrykanci przestaną przenosić produkcję z Chin? Według autorki „The Next Factory of the World” niekoniecznie, gdyż – może trochę paradoksalnie – wytwarzanie takich rzeczy jak ubrania (a to one są właśnie głównie produkowane w afrykańskich fabrykach) wymaga sporego udziału człowieka w procesie produkcji. Poza tym, na zautomatyzowanie produkcji trzeba mieć odpowiednio duże środki, a takich chińscy przedsiębiorcy, chcący produkować ubrania często nie posiadają.
Co czeka Afrykę, jeśli rzeczywiście uda się jej pójść drogą Chin? Autorka zauważa, że jest ledwie po trzydziestce, a w swoim krótkim życiu widziała niesamowicie dynamiczny rozwój kraju ze stolicą w Pekinie. „Na początku lat 90-tych ulice chińskich miast były zapełnione rowerami. Niemal nikogo nie było stać na auto. Sprite był trudno dostępny, a w toaletach publicznych nie było papieru. W trakcie ostatniego ćwierćwiecza Państwo Środka zwiększyło swój PKB trzydziestokrotnie, a udział w produkcji światowej z 2 proc. do 25 proc. Około 750 mln ludzi wydobyło się z biedy. A pod koniec lat 80-tych Chiny były biedniejsze niż Kenia, Nigeria, czy nawet Lesotho. Te gigantyczne zmiany najłatwiej dostrzec w skali mikro: Sprite jest ogólnodostępny, toalety publiczne są czyste i znajdzie się tam papier, no i nie ma w tym nic niezwykłego, że stać cię na samochód” – podkreśla Irene Yuan Sun.
Z jednej strony, autorka jest pewna, że Afrykę czeka dynamiczny rozwój – co będzie się wiązało ze znacznym spadkiem bezrobocia i wzrostem zamożności tamtejszych społeczeństw – ale z drugiej strony podkreśla ona, że droga afrykańska będzie inna, niż droga chińska. „W każdym afrykańskim kraju rozwój gospodarczy jest napędzany przez inne czynniki. W Nigerii między innymi przez wolną prasę, w Lesotho przez związki zawodowe, w Kenii przez powiązania rodzinne. Zapewne to spowoduje, że już w niedalekiej przyszłości powstaną instytucje formalne i nieformalne nowego typu, które będą ułatwiać współpracę chińsko-afrykańską na polu industrializacji” – uważa Yuan Sun.
No dobrze, a co jeśli chińską gospodarkę – która w ostatnich latach poważnie zwolniła tempo rozwoju – dopadnie kryzys? Czy uderzy on także pośrednio w Afrykę, czy wtedy chiński kapitał przestanie płynąć na Czarny Ląd? Irene Yuan Sun uważa, że taka sytuacja mogłaby nawet być… korzystna dla gospodarek państw afrykańskich, bo to mogłoby wypchnąć z Państwa Środka kolejnych kapitalistów, poszukujących niższych kosztów produkcji.
Książkę „The Next Factory of the World” czyta się jednym tchem. Jest to fascynujące zdjęcie niezwykle ważnego momentu w historii Afryki i Chin. A zarazem portret kilku chińskich przedsiębiorców w starym XIX-wiecznym stylu: ludzi nie bojących się podejmowania wielkiego ryzyka na obcym kontynencie, w trudnych warunkach (nie tylko instytucjonalnych, ale nawet klimatycznych), starających się zbić majątek daleko od domu. Karty tej publikacji wcale nie uginają się od danych – jest ich w sam raz, co znacznie ułatwia lekturę. Do tego książka jest napisana łatwo przyswajalną angielszczyzną, naprawdę dobrze się ją czyta. Warto zaparzyć dobrą chińską herbatę i usiąść do lektury.