Medycyna dla zysku musi być – na pierwszy rzut oka – czymś okropnym i niemoralnym. Jest ona wciąż bezpardonowo atakowana przez przeróżnych „obrońców ludzkości”. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, przysłuchuję się ostrej krytyce prywatnych szpitali przeprowadzanej na forum jednej z kanadyjskich instytucji.
Niezwykle rozpowszechniona jest opinia, że tam, gdzie lekarze, pielęgniarki oraz administratorzy szpitali troszczą się jedynie o swój dochód, współczucie zastąpione zostaje zimnym egoizmem. Ja jednak, po tym, jak znalazłem się w sytuacji, w której musiałem odwiedzić dwa szpitale – jeden prywatny a drugi publiczny – mam na tę sprawę zupełnie inny pogląd.
Ostatnio doznałem poważnego urazu dysku, który spowodował tak silny ból, jakiego nie byłem sobie w stanie wcześniej wyobrazić. Odwiedziłem pewnego specjalistę w lokalnym prywatnym szpitalu, który w ciągu jednej godziny załatwił wykonanie mojego rezonansu magnetycznego w prywatnej klinice radiologicznej. Następnie zrobiono mi zastrzyk znieczulający, tak, aby zmniejszyć stan zapalny nerwów dochodzących do kręgosłupa, będących źródłem bólu.
Znajdowałem się w takim stanie, że ledwo mogłem się poruszać. Prywatna klinika oraz szpital który odwiedziłem obsadzone były personelem lekarskim i pielęgniarskim, okazującym mi nadzwyczajną uprzejmość i traktującym z niezwykłą delikatnością. Kiedy pielęgniarka upewniła się, że zrozumiałem procedurę oraz wszystkie wskazówki, pani doktor, która dała mi zastrzyk znieczulający przedstawiła się, wyjaśniła każdy krok i przystąpiła do pracy z widocznym profesjonalizmem i troską o moje dobre samopoczucie.
Upłynęło kilka tygodni. Mój stan, choć wciąż nie najlepszy, znacznie się poprawił. Pani doktor zaleciła kolejny zastrzyk znieczulający, aby przyspieszyć mój powrót do normalnego życia. Niestety, prywatna klinika była całkowicie zarezerwowana na trzy tygodnie naprzód. Nie chciałem czekać tak długo, więc zadzwoniłem do innych szpitali w okolicy. Bardzo znany i polecany szpital publiczny mógł mnie przyjąć w ciągu dwóch dni. Chętnie umówiłem się na wizytę.
Kiedy dotarłem na miejsce przeprowadziłem najpierw rozmowę z kilkoma uczynnymi osobami, ubranymi w schludne uniformy wolontariuszy. Jak można by się spodziewać po szpitalu publicznym, rzeczywiście byli to ludzie, którzy zajmowali się działalnością dobroczynną, społeczną. Następnie wsparty o laskę pokuśtykałem do rejestracji. Gdy znajdująca się w niej pielęgniarka wyczytała moje nazwisko udałem się do holu. Ona usiadła obok mnie, by przeprowadzić ze mną rozmowę. Obok nas znajdowali się także inni ludzie, więc wypada się tylko cieszyć, że nie zadawała mi wstydliwych pytań. W czasie mojego pobytu w holu zauważyłem, że inne pielęgniarki zwracały się do pacjentów tonem rozkazującym. Jedna z nich kazała pewnej pacjentce, która wyraźnie cierpiała z bólu, aby przesiadła się na inne krzesło. Kiedy ta odrzekła, że woli pozostać na tym, na którym już siedzi, pielęgniarka wskazała na drugie krzesło i krzyknęła: „Niech pani siada!”. Gdy ta sama pielęgniarka zbliżyła się do mnie zdawało mi się, że mój wygląd powiedział jej, że nie zamierzam być traktowany jak poborowy w kompanii karnej. Bez słowa wskazała na gabinet zabiegowy, do którego następnie wszedłem.
Po chwili pojawił się w nim lekarz. Nie przedstawił się, ani nie przywitał. Spojrzał w moje akta, pomamrotał coś pod nosem, po czym nakazał mi, bym usiadł na łóżku, ściągnął spodnie i podciągnął koszulę. Powiedziałem mu, że poprzednio zastrzyk by wykonywany w pozycji leżącej na boku, i że pozycja ta była wygodniejsza, gdyż siedzenie sprawia mi ból. On odpowiedział, że wolałby, abym siedział. Ja na to, że wolałbym leżeć na boku. On, że siedzenie pozwala na lepszy dostęp do miejsca zastrzyku. Ostatecznie uległem jego perswazji. Wtedy, w przeciwieństwie do lekarza ze szpitala prywatnego, wbił igłę i zaaplikował środek z tak zaskakującą i ekstremalną siłą, że wydałem z bólu prawdziwy skowyt. Było to całkiem nowe doświadczenie, nie znane mi z poprzedniego, prywatnego szpitala. Po chwili wyjął igłę, zanotował coś w aktach i zniknął. Pielęgniarka wręczyła mi kartkę papieru i wskazała drogę do wyjścia.
Zysk a współczucie
To, co napisałem wyżej jest niewielkim zestawem doświadczeń, na podstawie którego można by spróbować porównać medycynę „dla zysku” z tzw. medycyną non-profit. Może on jednak sugerować coś, co dotyczy motywu zysku i jego relacji ze współczuciem. Nie chodzi o to, że szpital prywatny sam w sobie przyciąga pracowników uprzejmych i współczujących, gdyż wolontariusze ze szpitala publicznego też byli uprzejmi dla pacjenta i współczujący mu. Nie mogę jednak przestać myśleć o tym, że lekarze i pielęgniarki pracujący w prywatnej klinice i prywatnym szpitalu mają jakiś bodziec do tego, by demonstrować w miejscu pracy swoje współczucie. Jeśli będę potrzebował dodatkowego leczenia, bądź jeśli ktoś poprosi mnie, bym polecił mu jakiś szpital, z pewnością będzie to szpital prywatny. Sam natomiast więcej już nie wrócę do szpitala publicznego. Nikomu go też nie polecę. Wiem – jak sądzę – dlaczego: jego lekarze oraz pracujące w nim pielęgniarki nie dają mi powodów, dla których miałbym to zrobić. Teraz rozumiem też dlaczego mogli mnie tak szybko przyjąć. Wątpię bowiem, czy mają wielu pacjentów, którzy zdecydowali się do ich szpitala powrócić.
Doświadczenie to nie sugeruje w żadnej mierze, że zysk jest koniecznym, a nawet wystarczającym warunkiem współczucia, dobroczynności, czy zwykłej życzliwości i uprzejmości. Sam pracuję w organizacji, która nie jest nastawiona na zyski, a która zależna jest od stałego wsparcia ze strony wielu ofiarodawców. Gdyby nie udało mi się spełnić moich powierniczych zobowiązań względem darczyńców, na pewno przestali by oni wspierać moją pracę. Tak się składa, że ja i moi koledzy pracujemy tam, gdzie pracujemy, ponieważ dzielimy te same troski, co nasi ofiarodawcy, więc układ nasz działa harmonicznie. Jednak kiedy ofiarodawcy, pracownicy i klienci (bez względu na to, kimkolwiek by oni byli) nie podzielają tych samych wartości i celów – tak jak w szpitalu o charakterze non-profit – motyw zysku działa bardzo silnie i wpływa na harmoniczne połączenie tych wartości oraz celów.
Zyski osiągnięte na drodze uczciwej i zgodnej z prawem działalności (w odróżnieniu od zysków osiąganych w wyniku złodziejstwa) mogą przyczynić się do wzrostu motywu współczucia nad zimnym egoizmem. Dążenie do zysku wymaga od lekarza, by rozważył interes pacjenta stawiając się w jego sytuacji, aby wyobraził sobie cierpienie innych, aby potrafił współczuć. W gospodarce wolnorynkowej „motyw zysku” może być inną nazwą „motywu współczucia”.
Tekst pochodzi z magazynu „Ideas and Liberty”. Stanowi on część naszej Biblioteki Wolnorynkowej Online. Data dodania na starej stronie PAFERE: 2013-07-23 18:00:00