Z perspektywy prawa międzynarodowego historia lat powojennych stała się zarazem historią powolnego upadku ONZ, tak jak lata międzywojenne przyniosły upadek uniwersalistycznych utopii Ligi Narodów. W pierwszym okresie istnienia poważna słabość ONZ spowodowana była ogromnymi kontrastami pomiędzy ideami a działalnością jej członków, zwłaszcza dwóch „wielkich”, czyli USA i ZSRS. Podczas gdy Stany Zjednoczone starały się bronić wartości liberalnych, rząd sowiecki, bazując na micie tak zwanej dyktatury proletariatu, rozpowszechniał tam, gdzie to tylko było możliwe, ideologię rewolucyjną. Jednym z problemów, które w owym czasie narosły, była zasadnicza sprzeczność między uniwersalistycznymi celami organizacji a poszanowaniem suwerenności państw, które się na nią składały.
Pierwsze zdanie artykułu 2 Karty Narodów Zjednoczonych głosi, iż ONZ „opiera się na zasadzie suwerennej równości wszystkich swoich członków” i ta norma, doprecyzowana w dalszej części tego samego artykułu, oznacza również zakaz „ingerencji Organizacji w wewnętrzne sprawy każdego państwa”.
Sprzeczność pomiędzy wyżej wymienioną zasadą a aspiracjami współczesnych organizacji międzynarodowych do sprawowania powszechnego kierownictwa uwidoczniła się zwłaszcza podczas wojny przeciwko Serbii w roku 1999. Po raz pierwszy po wojnie koalicja państw, bez zgody ONZ, natomiast pod dowództwem NATO, prowadziła wojnę agresywną przeciwko suwerennemu państwu z powodu nieaprobowania jego wewnętrznej polityki. Nie miało to miejsca nawet ze strony dyktatury sowieckiej ani jakiegokolwiek innego reżimu marksistowskiego w całym okresie powojennym.
W odróżnieniu od wojny w Kosowie, przeprowadzonej przez wspólnotę międzynarodową w imię zasady dopuszczającej „ingerencję humanitarną”, atak na Irak oraz Afganistan nie miał na celu zaprowadzenia w tych krajach porządku demokratycznego, ale obronę „narodowych interesów” państw członków koalicji.
W przypadku Iraku powodem amerykańskiej interwencji, jak wielokrotnie podkreślał prezydent Bush, nie była „demokratyzacja” tego kraju, ale chęć zapewnienia bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego Stanom Zjednoczonym i państwom Bliskiego Wschodu. Także i wtedy ONZ ujawniła swoją bezsilność, tak jak dziś czyni to w obliczu irańskiego programu zbrojeń nuklearnych. Wiele się obecnie mówi o nieuchronnym końcu państw narodowych; tymczasem zauważmy, że to właśnie one, a nie organizacje międzynarodowe, są dziś w stanie wziąć udział w wojnie, jaka rozgorzała na świecie po 11 września.
Na przestrzeni sześćdziesięciu lat, które minęły od jej powstania, którą to rocznicę obchodzono w Nowym Jorku we wrześniu 2005 roku, wysiłki podejmowane przez ONZ na rzecz zażegnania kryzysów międzynarodowych były ogromne, a rezultaty znikome. Debata nad reformą Rady Bezpieczeństwa (w której zasiadają jako stali członkowie z prawem weta Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Francja i Chiny), odbyta podczas 61. Zgromadzenia Ogólnego, przyniosła tylko potwierdzenie istnienia tych wciąż nie rozwiązanych problemów.
Antyamerykanizm
W ciągu sześćdziesięciu lat swojej historii ONZ pełniła w najlepszym wypadku funkcję miejsca wymiany poglądów lub mediacji, rzadko natomiast instrumentu rozwiązywania problemów politycznych, choć i tak oskarżana była o służenie interesom amerykańskim. W rzeczywistości jednak, przynajmniej od lat przewodnictwa Waldheima, czyli od lat sześćdziesiątych, popierała raczej rozmaite, także ekstremalne, formy antyamerykanizmu.
Po kryzysie irackim z lat 2002-2003 multilateralizm Organizacji, pośrednio lub bezpośrednio, sytuował się w opozycji do unilateralizmu amerykańskiego. W rezultacie ONZ odgrywa dziś w stosunku do Ameryki rolę podobną, jak niegdyś NATO wobec Związku Sowieckiego10. Atak na Zachód był szczególnie widoczny podczas konferencji na temat praw człowieka odbytej w Południowej Afryce w sierpniu 2001 roku, a zatem jeszcze przed zamachami terrorystycznymi w Nowym Jorku.
Nic dziwnego, że nawet obrońcy ONZ przyznają, że osiągnięte przez nią rezultaty są więcej niż znikome. Twierdzą oni natomiast, że podstawowym wkładem czy dorobkiem tej organizacji były kwestie o charakterze intelektualnym, a nie politycznym. Bezwładność na planie politycznym próbuje się zatem pokryć domniemaną pozycją lidera w dziedzinie określania i bronienia praw człowieka.
Prawdą jest, że głównym obecnym zajęciem ONZ stała się działalność, nazwijmy ją, intelektualna, a nie polityczna. W tym kontekście nie jest przypadkiem, że jedyną – minimalną zresztą – reformą Organizacji, zaaprobowaną przez Zgromadzenie Ogólne w maju 2006 roku, było utworzenie Rady Praw Człowieka, notabene przy sprzeciwie Stanów Zjednoczonych.
Nie można w pełni zrozumieć ideowych priorytetów ONZ bez odniesienia do myśli Hansa Kelsena, autora, którego wpływ na filozofię współczesnego prawa porównywalny jest jedynie z tym, jaki wywarł Rousseau na myśl polityczną XVIII wieku. Zgodnie z teorią Kelsena, porządek prawnomiędzynarodowy stoi wyżej niż konstytucje poszczególnych państw, i to z prawa międzynarodowego poszczególne państwa mogą wywodzić, jaka jest „sfera ich kompetencji”. Zasadę suwerenności państwa Kelsen zastępuje zatem zasadą nadrzędności normy pozytywnej, pozbawionej jakichkolwiek odniesień metafizycznych i moralnych.
Państwo, podobnie jak każdy inny podmiot, znajduje wedle tej teorii swój początek w prawie stanowionym, podniesionym do rangi absolutu. W procesie stanowienia prawa nie ma według opinii austriackiego jurysty miejsca na jakiekolwiek odniesienia do spraw zewnętrznych wobec niego. Prawomocność systemu normatywnego opiera się zatem według niego na czystej „efektywności” przepisów, biorącej się z samego faktu ich istnienia.
W konsekwencji tego Jürgen Habermas wprowadził do języka politycznego pojęcie Verfassungspatriotismus, czyli patriotyzmu opartego na bazie prawa i pozostającego w opozycji do patriotyzmu tradycyjnego, związanego z tożsamością historyczną i terytorialną. To swoiste kosmopolityczne obywatelstwo tworzy zatem „przestrzeń normatywną”, całkowicie różną od tradycyjnej przestrzeni terytorialnej wyznaczonej granicami, na której wyrosło westfalskie prawo narodów. Na tych właśnie założeniach zbudowano słynną Kartę Praw Podstawowych z Nicei, która przeszła już do historii jako dokument, w którym nie ma śladu odniesienia do chrześcijańskiego dziedzictwa Europy.
Z punktu widzenia Kelsena i Habermasa, a także ich włoskich następców – Norberta Bobbio i Stefano Rodoty, zgodnie z którym prawo tożsame jest z normą prawną, proces tworzenia tychże norm jest uznawany za jedyne źródło prawa. Odrzucenie obiektywnego fundamentu praw otwiera drogę do utworzenia zupełnie nowego porządku kulturalnego i społecznego, w którym twórcy norm są zarazem ich ostatecznymi interpretatorami. Ta operacja nosi właśnie nazwę „konsensusu” i jest przeprowadzana przez specjalnie dobranych do tego celu agentów. O ile z perspektywy politycznej wydawać by się mogło, że sercem ONZ jest Rada Bezpieczeństwa, o tyle zważywszy na cele intelektualne, prawdziwą siłą sprawczą ukierunkowującą działania Organizacji są ciała o charakterze drugorzędnym: rady, komisje, agencje, stowarzyszone organizacje pozarządowe. Są to prawdziwe grupy nacisku przeznaczone do odgrywania roli swoistych laboratoriów idei, co sprowadza się po prostu do mozolnego tworzenia kolejnych utopii.
Stare i nowe prawa
Co gorsza, narzucanie wspomnianych „nowych” utopii państwom Trzeciego Świata stało się głównym celem olbrzymiej większości organizacji międzynarodowych, stowarzyszonych lub obracających się w orbicie ONZ, a także Unii Europejskiej; często zdarza się, że pomoc finansowa dla tych krajów zależy od realizacji przez nie programów związanych z wprowadzeniem „praw reprodukcyjnych” i im podobnych rozwiązań.
Przykładem próby wywarcia takiego w gruncie rzeczy totalitarnego nacisku jest aktywność Catholics for Free Choice, będącej jedną z organizacji pozarządowych działających w nowojorskiej siedzibie ONZ, która notorycznie wzywa do pozbawienia zarówno Watykanu, jak i przedstawicieli innych środowisk wyznaniowych, prawa głosu w Zgromadzeniu oraz statusu „stałego obserwatora” aż do momentu, gdy wyrażą zgodę na prawo do życia i śmierci zgodne z duchem i dyspozycjami wspomnianych „praw reprodukcyjnych”.
Niektóre delegacje państwowe, wykorzystując wysoki poziom biurokracji w ONZ, starają się pojęciu „praw reprodukcyjnych” nadać znaczenie prawa do usług, które obejmują zabijanie poczętego życia. Nie ma chyba potrzeby przypominać, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, proklamowana przez Narody Zjednoczone w grudniu 1948 roku, nie zawiera o tych prawach najmniejszej wzmianki. Główną przyczyną wytworzenia takiego, a nie innego modelu „reprodukcji”, opartej na rewolucji kulturalnej ostatnich trzydziestu lat i przedstawianej jako „postęp”, jest swoisty konsensus między organizacjami międzynarodowymi, które chcą w tej mierze odgrywać zarówno rolę prawodawcy, jak i ostatecznej instancji zajmującej się interpretacją i kontrolą stosowania tychże norm.
Mówimy tu zresztą o tendencji szerzej rozpowszechnionej wśród rozmaitych agencji międzynarodowych, takich jak Komisja ONZ do spraw Statusu Kobiet, agendy Narodów Zjednoczonych mającej z założenia prowadzić batalię w obronie praw wyżej wymienionych, która w marcu 2006 roku przedłożyła projekt rezolucji potępiającej państwo Izrael. Zamiast zatem potępić któreś z państw islamskich, gdzie – jak wiadomo – kobiety traktowane są jak niewolnice i obowiązuje je zakaz pokazywania twarzy, czy jedno z państw afrykańskich, w których karze się ukamienowaniem lub okaleczeniem narządów płciowych kobiety przyłapane na cudzołóstwie, Komisja uznała za stosowne zwrócić swój gniew przeciwko państwu w dużej mierze demokratycznemu oraz stosującemu standardy cywilne i prawne zbliżone do zachodnich. Nie zapominajmy jednak, że wśród czterdziestu pięciu państw członkowskich wspomnianej Komisji znajdowały się państwa wrogie wolności, takie jak Iran, Kuba i Chiny, a także niezliczone kraje, w których wciąż praktykuje się kary cielesne, w tym okaleczenia genitaliów, takie jak: Mali, Sudan, Burkina Faso, Nigeria, Malezja, Indonezja i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Zwróćmy uwagę, że Komisja Praw Człowieka, wybrana przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w maju 2005 roku, ma w swoim składzie Chiny, Pakistan, Rosję, Kubę czy Arabię Saudyjską, a więc państwa systematycznie łamiące prawa, których Komisja ma bronić i które powinny być przez pozostałe państwa surowo osądzone. Tymczasem, jak zauważył Mario Mauro, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, tenże Parlament znacznie więcej razy potępił za „łamanie” praw człowieka Stolicę Apostolską niż Kubę czy Chiny. „W ostatnich dziesięciu latach – podkreśla – Stolica Apostolska została napiętnowana za łamanie lub nieprzestrzeganie praw człowieka ponad trzydzieści razy. Dla porównania – Kuba i Chiny są adresatami tylko piętnastu takich upomnień”.
Poza rozbieżnościami o charakterze antropologicznym, które znajdują swój wyraz w podejściach do kwestii moralnych, rodzinnych i seksualnych, kolejną przyczyną konfliktów pomiędzy Kościołem a ONZ, wyrosłą w ostatnich latach, jest nacisk niektórych organów ONZ, mówiących w tej mierze jednym głosem z wieloma pozostałymi organizacjami, by stworzyć coś w rodzaju całkowicie nowego, alternatywnego kodeksu etycznego i religijnego. Realistyczna i antropocentryczna koncepcja praw człowieka jest sukcesywnie porzucana na rzecz relatywistycznej i materialistycznej wizji świata. Podjęte też zostały wysiłki, by wypracować wyżej wymieniony powszechny kodeks wartości moralnych, który miałby zastąpić Dziesięć Przykazań; zaproponowano także przyjęcie tak zwanej Karty Ziemi, która łączyłaby w sobie pierwiastki religijne, ekologiczne i pogańskie; została ona wstępnie zaaprobowana w roku 2000, dzięki inicjatywie byłego sekretarza generalnego Konferencji Narodów Zjednoczonych „Środowisko i Rozwój” Maurice’a Stronga.
Zgodnie z przedstawioną wizją, istota ludzka jest zredukowana do poziomu przedmiotu interesów i pragnień i staje się częścią wszechobecnej czysto materialnej i podlegającej ciągłej ewolucji rzeczywistości. Monsignore Schooyans zdefiniował tę wizję jako „całkowicie nową teorię, zgodnie z którą prawa człowieka powinny być poddane imperatywom Ziemi. Mówimy tu o czymś w rodzaju odrodzenia kultu Ziemi. Jest to panteizm, który uważa człowieka za produkt ewolucji, który pewnego dnia może po prostu zniknąć”.
Powyższy artykuł jest fragmentem książki włoskiego profesora Roberta de Mattei pt. „Dyktatura relatywizmu”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa PROHIBITA. Data dodania na starej stronie PAFERE: 2011-01-01 00:57:00