Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa jest za ograniczeniem maksymalnych zarobków najlepiej zarabiającym, podał CBOS. Wielu ludzi w USA uważa podobnie choć ich odsetek jest niższy, nadal jednak grubo przekracza jedną czwartą społeczeństwa. Na celowniku są dwie grupy zawodowe: biznesmeni i sportowcy, przeciwko nim toczy się krucjata podsycana przez politycznych demagogów. Oparta na ekonomicznej ignorancji i zazdrości, drąży serca wszystkich tych, których zarobki oscylują wokół średniej krajowej.
Początkujący adept sztuki medycznej, ratujący ludziom życie zarabia na stażu kilkaset dolarów na tydzień. Pierwsza pensja nauczyciela, który jest odpowiedzialny za przyszłość naszych dzieci, to 500-600 dolarów tygodniowo. Pierwszy kontrakt koszykarza ligi NBA to kilkanaście milionów dolarów rocznie. Sumy padające z ekranu telewizora podczas wiadomości sportowych są tak ogromne, że aż nierealne. Przy tym społeczna wartość pracy lekarza czy nauczyciela jest o niebo wyższa niż sportowca. Są to zawody nobliwe, poważane niosące ze sobą prestiż społeczny. Jeżeli dodamy do tego fakt wymaganej edukacji przy wykonywaniu dwóch pierwszych zawodów, oraz całkowity brak potrzeby wykształcenia akademickiego do wrzucania piłki do kosza, to nasz system wartości zaczyna się chwiać w podstawach.
Niewiele lepiej sytuacja przedstawia się w światku biznesu. Jak podają dane za ostatni rok, przeciętne pobory szefów firm wzrosły do ponad 7 milionów za rok. To prawie 200 średnich pensji, a nie muszę chyba przypominać, że mamy recesję. Rekordziści osiągają przychody powyżej stu milionów dolarów rocznie, to daje więcej pieniędzy za dzień pracy niż większość ludzi na naszym globie zarobi przez całe życie. I w tym miejscu stereotyp zastępuje realia. Szef to człowiek spędzający niezliczone godziny w biurze nad gazetą i kubkiem aromatycznej kawy, a robotnik to osobnik kilofem kopiący rowy umorusany w czarnej ziemi, aby mógł zarobić na szóstkę dzieci czekających co tato przyniesie do jedzenia.
Nic więc dziwnego, że zmagający się z kłopotami dnia codziennego ludzie widzą w tak wysokich zarobkach coś złego, niemoralnego. Latami bombardowani z każdej strony lawiną frazesów o równości, rządowymi programami wyrównywania szans wierzą, że jest coś złego w tak wielkich rozbieżnościach zarobków. Świadczy to o dobrym sercu i całkowitym braku wiedzy ekonomicznej.
Poziom zarobków człowieka zależy od popytu i podaży na jego usługi. Na tysiącach boisk na całym świecie chłopcy grają w kosza, żadnemu z postronnych obserwatorów nie przyjdzie do głowy, żeby płacić za widowisko. W tym samym momencie tysiące ludzi potokiem wlewa się do hal gdzie grają zawodnicy NBA. Każdy z nich ściska bilet w ręku. Ten mały kartonik reprezentuje 50, 100, 200 dolarów. Tyle ludzie płacą za przyjemność oglądania najlepszych z najlepszych. Miliony telewidzów zasiadających każdego dnia przed telewizorami by oglądać dzisiejszych „gladiatorów”. To jest popyt.
W lidze NBA gra kilkuset zawodników. Na tle milionów ludzi codziennie grających w kosza jest to garstka. W stosunku do lekarzy i nauczycieli których liczby idą w dziesiątki i setki tysięcy liczba koszykarzy jest mikroskopijna. To jest podaż. Z punktu widzenia ekonomii tak samo wygląda sytuacja szefów ogromnych konsorcjów. Na Ziemi jest naprawdę niewielu ludzi zdolnych poprowadzić
giganta obracającego miliardami dolarów i zatrudniającego tysiące ludzi na całym świecie. Oprócz zdolności menagerskich, trzeba być wizjonerem, by obrać właściwy kierunek rozwoju. Księgowym, aby kontrolować finanse firmy. Oprócz tego trzeba mieć zdolności przywódcze, organizacyjne, być inwestorem, kontrolerem, psychologiem, negocjatorem, socjologiem i kto wie czym jeszcze…. Taki zlepek cech i wiedzy bardzo ogranicza ilość kandydatów, natomiast liczba firm i ich akcjonariuszy gotowych na wysokie zyski jest ogromna.
Ograniczenie zarobków najlepiej zarabiających ma dwustronne implikacje. Po pierwsze, mówi ludziom na co powinni wydawać swoje pieniądze. Po drugie tym najbardziej poszukiwanym spośród nas mówi, że wasze usługi są dla nas cenne, ale tylko do pewnego poziomu. Nie tylko jest to arogancja wobec każdego z nas przeznaczającego pieniądze według własnego widzimisię, ale jest to także podcinanie gałęzi na której sami siedzimy. To właśnie najlepiej opłacani są championami ekonomii, nauki, wiedzy i to oni pchają naprzód gospodarkę całego świata.
Na koniec jeden przykład; wyobraźmy sobie Stany Zjednoczone 2003, gdzie od pierwszego stycznia wprowadzono ograniczenie wypłat do 1 miliona dolarów na rok. Pan John Smith jest słynnym chemikiem i pracuje w laboratorium potężnej firmy farmaceutycznej. W ubiegłym roku pan Smith zarobił 2 miliony dolarów i firma była gotowa wypłacić mu nawet wyższą pensję w tym roku. Aby jednak być zgodnym z obowiązującym prawem i nie stracić eksperta, któremu nie widzi się pracować za pół darmo firma podpisuje z nim kontrakt w którym John Smith ma przyrzeczony 1 milion dolarów pensji i pół roku
wakacji. Wszyscy są zadowoleni. Pan Smith między Bogiem a prawdą też cieszy się z tego rozwiązania, bo dzieci już dorastają, nie był z żoną na wakacjach od kilku lat i jego hobby, sklejanie miniaturowych samochodzików, też podupadło. W laboratorium John Smith pracuje nad lekiem na raka. Jeśli wynajdzie go pierwszy, miliony ludzi będą mogły normalnie żyć, tysiące ludzi nie umrze na tę straszną chorobę. Pan Smith jest już bardzo blisko tego rozwiązania. Może dzień może kilka dni. Naprawdę ciężko powiedzieć. Jedno jest pewne – badania zakończą się niebawem i ludzkość będzie wolna od tej zarazy. A teraz wyobraźmy sobie, że jest 30 czerwca i jutro pan Smith zaczyna wakacje…
Powyższy tekst był pierwotnie opublikowany na Stronie Prokapitalistycznej. Data dodania na starej stronie PAFERE: 2009-02-01 00:01:31. Tekst z 19 maja 2003