Oficjalne zapewnienia władzy o mającym nastąpić wraz z wejściem do UE niemal świetlanym, choć ostatnio jakby utrudnionym – „na progu katastrofy” – rozwoju, są z natury rzeczy mało konkretne, dlatego z ciekawością przeczytałem w lokalnym tygodniku relację z wizyty na jednej z tutejszych uczelni ekonomicznych pana profesora Mariana Nogi, senatora RP i rektora Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu.
Relacja, ze spotkania studentów z panem profesorem, senatorem i rektorem zaczęła się obiecująco: „Deficyt budżetowy musi być sfinansowany. Nie można np. dodatkowo wydrukować pieniędzy, trzeba znaleźć źródła pokrycia deficytu np. może to być kredyt zagraniczny albo dodatkowa emisja obligacji, ale na nie trzeba znaleźć chętnych.”
Później było już normalnie a nawet niekonwencjonalnie… Pan profesor stwierdził, że partie socjaldemokratyczne na całym świecie uznają walkę z bezrobociem jako cel nadrzędny wobec walki z inflacją. Takoż i SLD. Podatek zwany inflacją nie rzuca się tak bardzo w oczy?
Młodzi studenci ekonomii mogli się też dowiedzieć czegoś o planach aktualnie przewodniej siły narodu. Jeśli stanie się tak, że splot wydarzeń krajowych i zagranicznych będzie niekorzystny i bezrobocie będzie wzrastało, wówczas rząd podejmie niekonwencjonalne działania, które powinny utrzymać dotychczasowy poziom bezrobocia.
Jakież to niekonwencjonalne przedsięwzięcia szykują profesorskie głowy? Dla przykładu: pracowniczy wolontariat. Miałby on według pana senatora-rektora polegać na tym, że zatrudniane osoby pracowałyby bez pieniędzy, a jedynie za płacone przez pracodawcę ubezpieczenie społeczne… Cóż, nie od dziś wiadomo, że można żyć bez chleba, byle z ubezpieczeniem. Oczywiście społecznym.
To jednak nie wszystko, co zrodziło się – jak mniemam – w murach szacownych uczelni dla realizacji nadrzędnego celu socjaldemokracji całego globu. Przewiduje się bowiem możliwość wprowadzenia ulg podatkowych dla tych pracodawców, którzy będą zmniejszać w ciągu miesiąca pracownikom ilość godzin pracy. Wynagrodzenie byłoby takie jak za dwieście godzin, ale praca tylko przez sto osiemdziesiąt. W godzinach zwolnionych pracowaliby dotychczasowi bezrobotni. Pracodawca otrzymywałby ulgę, a państwo odrobiłoby sobie ową ulgę przez zwiększone podatki, płacone przez nowych pracowników… Oczywiście są to rozwiązania awaryjne i zostaną wprowadzone gdy nóż będzie już na gardle.
Jak rozumiem – by je poderżnąć szybko i sprawnie. Szkoda, że słychać o zamiarach likwidacji Nobla z ekonomii, mielibyśmy bowiem murowanego! Szkoda też, iż jak zawsze, choć z niewiadomych przyczyn, wyczuć można pewne asekuranctwo. Przecież gdyby senat, profesorowie i naród cały zebrał się na odwagę i wprowadził pełną pensję za połowę przepracowanych godzin , to rąk do pracy od razu by zabrakło i pomniki zbawców nękanej bezrobociem ludzkości stanęłyby na każdym skwerze. Na dodatek państwo by jeszcze na tym zarobiło, gdyż ulgi odbiłoby sobie na podatkach od nowych pracowników… Prawda, że genialnie proste? Czy rzeczywiście potrzeba aż noża na gardle, by ludziom i państwu przychylić nieba?
Powiadają, że cierpliwość jest siostrą mądrości. Ze spokojem wyczekujmy więc wieści z parlamentu i z Wrocławia, gdzie jak należy przypuszczać w pierwszym rzędzie zostaną wprowadzone te pionierskie rozwiązania. Pan rektor w ramach pracowniczego wolontariatu będzie pracował za ZUS, takoż będzie i w Senacie. No i oczywiście tylko przez sto osiemdziesiąt godzin, dzięki czemu także ktoś z bezrobotnych sobie porektoruje i popełni zaszczytną funkcję senatora w czasie dziesięciu procent posiedzeń Izby…
Gdy skończyłem czytać, to ani się nie śmiałem, ani nie płakałem, tylko miałem nadzieję, że lokalny dziennikarz w ferworze świątecznej krzątaniny nie dość dokładnie zrelacjonował to spotkanie. Jeśli jednak zrobił to sumiennie, to wkrótce przyjdzie nam zapewne zanucić smętnie: don`t cry for me, Argentina…