Do tego momentu bank centralny zdążył uzyskać rezerwę obowiązkową w ogólnej kwocie 190 dolarów w gotówce, banki komercyjne wykreowały dwa kredyty na sumę łączną 1710 dolarów (wszystko z tamtego jednego tysiąca!!!), zaś na rachunkach nieświadomego Iksińskiego i Ygrekowskiego twarda gotówka zamieniła się w komputerowe zapisy, którymi oczywiście mogą robić przelewy. Bankowa „kręcioła” będzie oczywiście toczyła się nadal, dopóki do centralnej rezerwy obowiązkowej nie powędruje całe 1000 dolarów z gotówki Iksińskiego, przekazywane po kawałku przez kolejne instytucje bankowe. System przez ten czas wyprodukuje „z powietrza” dodatkowe 9000 wirtualnych dolarów tzw. bezgotówkowych. Cały proces może potrwać np. dobę, albo jedną godzinę. Ale czy fabryki nadążą z produkcją? „Inflacja bezgotówkowa” jest jeszcze groźniejsza, od tej „w twardych papierach”.
Wszystko to opisuje wzór na tzw. mnożnik kreacji pieniądza; 1/r – gdzie „r” oznacza aktualną stopę rezerwy obowiązkowej. Mnożnik mówi, do jakiej ilości może „spuchnąć” suma krążących złotówek dzięki ich bezgotówkowej kreacji. Łatwo obliczyć, że gdy rezerwa centralna zostanie obniżona z 10-ciu na 5 procent – banki komercyjne w tempie piranii podwoją „puste” środki niemal w tej samej chwili. I tylko my, kupując coraz mniej za tyle samo, będziemy wierzyć, że państwo nas chroni dzielnie walcząc z inflacją…
Kto korzysta, a kto traci?
Wbrew pozorom bank centralny nie podporządkowuje emisji pieniądza interesowi gospodarki i społeczeństwa, lecz dopasowuje do wygody ekipy rządzącej. Wbrew tym samym pozorom – jest on bardziej instytucją polityczną niż ekonomiczną (np. patrz: tryb powoływania Prezesa NBP i składu Rady Polityki Pieniężnej).
W efekcie przedstawionej wyżej kreacji bezgotówkowego pieniądza, banki komercyjne błyskawicznie rozbudowały rynek kredytowy, mnożąc liczbę swoich dłużników. Ponieważ w takim samym tempie nie zdążyła wzrosnąć produkcja oraz ze względu na stosunkowo niski udział gotówki w wytworzonej puli środków – kredytobiorcy ci mają realnie małe szanse na sprawne spłacenie pożyczek. Ale banki przecież zarabiają na odsetkach, a nie na odzyskiwaniu długów – zatem czym dłużej, tym lepiej… W razie czego za kredyty udzielone z „nierealnych pieniędzy” można przecież przy pomocy komornika zająć swoim klientom całkiem realne zastawy – ich ruchomości i nieruchomości.
Co dzięki inflacji zyskuje rząd? Może pochwalić się zwiększaniem wpływów do budżetu i zmniejszaniem deficytu. Np. jeśli cena netto jakiegoś towaru wynosi przed inflacją 100 zł, a dzięki niej już 105 zł – to wpływający 23-procentowy VAT od nowej ceny także staje się większą kwotą. A że jest to mniejsza siła nabywcza to już problem społeczeństwa, bo to głównie ono robi zakupy. W rządowym „pijarze” ważne są tylko liczby.
Rząd może nadto pochwalić się takim samym „zmniejszaniem” długu publicznego. Jeżeli np. ma się rozliczyć z inwestorami ze sprzedanych im 5 lat wcześniej obligacji, wartych wtedy dajmy na to „całą kozę”, to dzięki działaniu inflacji – mimo oprocentowania przy wykupie – odda teraz zaledwie „pół kozy”. Poprzez psucie pieniądza, inflacja celowo psuje także wartościowe papiery dłużne, które „wartościowe” stają się już tylko nominalnie, czyli po części. „Po części”, bo pozory trzeba zachować, ale też wcale nie chodzi o całkowitą spłatę zadłużenia. Tak naprawdę to deficyt budżetowy i dług publiczny są na rękę rządzącym politykom, bo czymże lepiej uzasadniać wysokie podatki?..
Tymi, którzy tracą są oczywiście „robieni w konia” zwykli obywatele. Inflacyjnym narzędziem system państwowy stopniowo wypycha nas z uczestniczenia w podziale wytworzonego PKB. Za wynagrodzenia kupujemy coraz mniej, ponieważ wzrost cen w tym układzie ma z zasady wyprzedzać płace. Coraz trudniej także utrzymać dotychczasowe oszczędności (w tym w postaci nieruchomości), nie mówiąc o odkładaniu dalszych z dodatkową emeryturą włącznie. Wbrew głoszonym teoriom – żadna inflacja nie jest „bezpieczna” lub „dopuszczalna” – ani 5-cio, ani nawet 1-procentowa. Za każdą odpowiada rząd i każda jest okradaniem społeczeństwa z jakiejś części pracy. Chciało mi się w tym miejscu napisać, że jest ona inną postacią podatku – tyle, że perfidnie ukrytego i bardziej szkodliwego niż pozostałe. Jednak to chyba coś jeszcze gorszego…
Nie dziwi mnie, że międzynarodowe lobby polityczno-banksterskie, dla zapewnienia dostatecznie długiej żywotności swojej machiny, podjęło program masowego odurniania zwykłych ludzi, ale czy trzeba było objąć nim nawet podręczniki dla adeptów ekonomii?..