Od razu też sprytnie zamienia się słowo „rządzący” na „przedstawiciele”, żeby zatuszować tę sprzeczność (w teorii demokracji, parlament i prezydent również są traktowani jako przedstawiciele). Zastanawiam się jakiego typu zadania mogliby realizować ci „przedstawiciele”, ale aż boję się pomyśleć, że wszystko co tylko przyjdzie do głowy większości. Dużo bardziej jednak przerażają mnie syndykalistyczne pomysły „odebrania bogatym i dania biednym”:
– [Postulujemy zatem] zastąpieniu państwowego centralizmu przez federację autonomicznych wspólnot i regionów, powiązanych wzajemną współpracą, w miejsce kapitalistycznej konkurencji
– utożsamienie własności z pracą czyli odebranie zakładów pracy z rąk kapitalistycznych właścicieli i przekazanie kontroli nad nimi załogom pracowniczym.
Zastanawiam się na czym ma polegać wzajemna współpraca, która ma zastąpić kapitalistyczną konkurencję. Dawanie sobie produktów za darmo? Przyznam, że mam za słabą wyobraźnię, jedyne skojarzenie jakie się we mnie rodzi, to uśmiechnięci robotnicy, hutnicy, górnicy i chłopki na traktorach wspólnie pracujący dla dobra ludzkości, rodem z socrealistycznych obrazów i plakatów. Zastanawiam się też dlaczego nie podoba się autorowi kapitalistyczna konkurencja, czyżby się obawiał, że może być gorszy? Że może przegrać rywalizację o klienta? Prawda jest taka, że ta wstrętna kapitalistyczna konkurencja powoduje ciągłe obniżanie cen, oferowanie coraz to nowych i lepszych produktów i usług. W tych obszarach gospodarki do których nie wtrącają się urzędnicy (w Polsce takich właściwie nie ma, pewnym przybliżeniem może być rywalizacja między sklepami, producentami ubrań, chipsów czy choćby portalami internetowymi) – producenci, działając w interesie konsumentów (swoich „panów”) robią wszystko, żeby sobie ich przypodobać i, żeby to na nich zagłosowali swoimi pieniędzmi. Co istotne, tymi konsumentami są sami „uciskani” robotnicy, którzy z miesiąca na miesiąc mogą za swoje pensje kupić coraz więcej, nie dlatego, że są one wyższe (choć tak też często jest), ale dlatego, że ci obrzydliwi kapitaliści walcząc o jego „głos” ciągle obniżają ceny! A już prawdziwym skandalem jest to, że niektórzy nawet rozdają swoje produkty za darmo! W niektórych stanach USA abonament i połączenia miejscowe kosztują 0$ (słownie: zero dolarów). Jakiś czas temu dawano za mniej niż ćwierć ceny zestawy komputerowe, których jedyną wadą było to, że wyświetlały co pewien czas reklamy.
Ciekawi mnie bardzo co ma znaczyć zdanie o utożsamieniu własności z pracą. Czyżby kapitaliści nie pracowali? Mam wrażenie, że zamiast faceta o podkrążonych oczach, który nie śpi w nocy, bo martwi się kłopotami firmy, ciągle coś dzwoni i załatwia, panowie anarchiści mają przed oczami grubasa śpiącego na workach ze złotem. Co najgorsze jednak, to zdanie ma uzasadniać bandycką kradzież własności, jaką jest odebranie przedsiębiorstw i oddanie ich pracownikom. Chciałem tylko przypomnieć autorowi tej ulotki, że większość (jeśli nie wszystkie) obecnych firm zaczynała od zera. Od marnych oszczędności zbieranych przez lata, niedojadaniu, harówce 12-14 godzin dziennie! To nie są historie XIX wiecznego „wyzysku”, ale prawdziwe historie „spasionych” kapitalistów.
Jeden z nich – Steve Wozniak – współtwórca firmy Apple, zaczął od składania komputerów w garażu razem z kilkoma kumplami ze szkoły. Nazwa firmy pochodzi od jabłek którymi się żywili, bo wszystkie zarobione pieniądze (I etat) inwestowali w części i niedojadając pracowali (II etat) w swojej firmie. Ich pomysł, który mógł się okazać klapą i przynieść im tylko stracone lata i 0$ na koncie, okazał się przypadkiem sukcesem. Klientom (nie jakimś kolesiom) spodobały się ich komputery i zaczęli je kupować. Ich firma się rozrosła i zatrudnia obecnie setki osób. I teraz panowie anarchiści chcieliby ich własność oddać zatrudnionym u nich pracownikom! Włosy mi się jeżą na głowie, gdy pomyślę o ludziach, którzy dzięki poświęceniu właścicieli, mogli w firmie znaleźć zatrudnienie, teraz ich okradają! Firma Apple nie jest tutaj wyjątkiem, Bill Gates też zaczynał od „garażowej” firmy softwarowej. Pierwsze firmy samochodowe, które rozrosły się do wielkości koncernów, były najpierw przydomowymi warsztatami ludzi, którzy w swoje marzenia ładowali ostatni grosz. Ale nie trzeba sięgać tak daleko. Wielu Polaków ciężko pracowało w PRL-u za granicą, żeby zarobić na ciut lepsze życie. Żyli tam „na konserwach” i pracowali po 12 godzin. Każdy ma pewnie kogoś takiego w rodzinie. Niektórzy sobie pokupowali za to w Polsce mieszkania, sprzęt, meble itp. Inni przepili, a jeszcze inni nic sobie nie kupili, za to zaryzykowali wszystkie oszczędności, zakładając jakąś firmę. Zatrudniają obecnie po kilka, kilkanaście osób. Dają im pracę i dzielą się zarobkiem. Czy im też trzeba zabrać, tylko dlatego, że mają (po latach pracy i wyrzeczeń) trochę więcej?