Popularnym wskaźnikiem zamożności kraju jest dochód narodowy w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Ścisła nazwa to produkt krajowy brutto per capita (PKB, angielskie GNP). Zestawienie PKB ujawnia ogromne różnice między krajami bogatymi a biednymi. Dziesiąte w tabeli USA mają ponad 54 tys. dolarów na głowę rocznie, dziesiąta od końca Etiopia 620 dolarów.
Jak zwykle są tu potrzebne rozmaite „ale”. Różny poziom cen sprawia, że za te same pieniądze w kraju biednym kupi się dużo więcej. Oprócz poziomu zamożności, ogromny wpływ na nominalny poziom PKB ma bowiem kurs waluty danego kraju. Jest on w krajach gospodarczo i politycznie słabszych bardzo zaniżony.
Nominalny PKB koryguje się więc w oparciu o parytet siły nabywczej (PPP). USA są punktem odniesienia. Wtedy biedna Etiopia ma już 1620 dolarów. Relacja między Polską a Niemcami to nominalnie 47 770 dolarów do 14 410, ale po uwzględnieniu siły nabywczej 46 220 do 25 550. Pokazuje to, jak dalece pieniądz jest oparty na sile. I jaka jest pozycja Polski: waluta Etiopii jest niedowartościowana ponad 2,5 krotnie, ale złoty blisko dwukrotnie.
Nie można tej niekorzystnej sytuacji zmienić. Niekorzystnej, bo przy mocnej złotówce byśmy wprawdzie eksportowali mniej, ale dużo więcej byśmy za to dostali i kupili. Więcej też byłby wart nasz majątek. Wprowadzenie euro oznaczałoby notabene, że wszystkie nasze pieniądze zamienilibyśmy na euro po kursie dwukrotnie za niskim. To spotkało inne kraje, z Grecją na czele.
Powyższe metody liczenia mają i inne wady. PKB nie obejmuje gospodarki naturalnej, bezpieniężnej, dominującej w krajach najbiedniejszych (faktycznie ich sytuacja jest więc mniej zła, niżby się wydawało). Nie obejmuje szarej strefy ani pracy bezpłatnej (w domu). Nie obejmuje majątku nieruchomego, już istniejącego i używanego, ale pozostającego poza obrotem, jak prywatne domy. Dwa kraje o tym samym PKB per capita mogą mieć inne zasoby mieszkaniowe i inny stan infrastruktury.
Te czynniki zwiększają faktyczny dobrobyt. Inne, przeciwnie, zmniejszają go. PKB nie uwzględnia wywozu kapitału. Nie obejmuje zniszczenia środowiska przyrodniczego i gorszych warunków naturalnych (ogrzewanie domów na północy liczy się do PKB, a ciepło słoneczne na południu już nie). Nie uwzględnia dekapitalizacji zasobów nieużywanych.
Dalej, do PKB wliczane są zbrojenia, które tylko pośrednio służą dobrobytowi, jak też produkty i usługi szkodliwe (jak papierosy). Wliczane są wydatki z kredytów oraz wyprzedaż majątku narodowego. A przede wszystkim wlicza się do PKB pensje funkcjonariuszy państwowych, choć biurokracja niczego nie produkuje, przeciwnie, przeszkadza w rozwoju. Nie uwzględnia się przy PKB zaburzenia relacji cenowych przez interwencję państwową, jak też różnicy w jakości usług oferowanych przez państwo w systemie nakazowo rozdzielczym.
Jak widać, wliczanie do dochodu: rosnących wydatków na administrację, wyprzedaży po niskiej cenie, pożyczek i pomocy z UE, wywiezionych zysków, poprawia sztucznie oficjalny stan gospodarki Polski, rozwijającej się w ostatnim dziesięcioleciu bardzo niemrawo. Dałoby się wyliczyć, jak jest naprawdę, ale kto takie kosztowne badania zamówi?