Rynek jest organizmem społecznym, najważniejszym spośród organizmów społecznych. Zjawiska rynkowe to zjawiska społeczne, stanowiące wypadkową działań poszczególnych jednostek. Różnią się one jednak od tych działań. Jednostka traktuje je jako coś danego, czego sama nie może zmienić. Czasami nie zauważa, że stanowi cząstkę, choć niewielką, złożonej struktury decydującej o każdym przejściowym stanie rynku. Nie zauważając tego, jednostka krytykująca rynek czuje się uprawniona do potępiania u innych takich zachowań, jakie u siebie całkowicie akceptuje. Oskarża rynek o bezduszność i brak szacunku dla człowieka, żądając społecznej kontroli nad rynkiem, żeby go „uczłowieczyć”. Stanowczo domaga się ochrony konsumenta przed producentami, lecz jednocześnie jeszcze energiczniej zabiega o ochronę dla siebie jako producenta przed konsumentami. Rezultatem tych sprzecznych żądań są współczesne metody interwencji państwa. Najlepsze przykłady takich metod to Sozialpolitik w Niemczech Bismarcka oraz Nowy Ład w Ameryce.
Przekonanie, że obowiązkiem rządu jest chronienie mniej wydajnych producentów przed konkurencją lepiej prosperujących, to od dawna powtarzany błąd. Żąda się „polityki chroniącej producentów”, jak gdyby była ona czymś innym niż „polityka chroniąca konsumentów”. Powtarza się kwieciste frazesy o tym, że jedynym celem produkcji jest zapewnienie wystarczającej podaży towarów przeznaczonych do konsumpcji, a jednocześnie w równie wyszukanych słowach podkreśla się, że „pracowitego” producenta należy chronić przed „próżnującym” konsumentem.
Tymczasem producenci i konsumenci to jedna i ta sama grupa. Produkcja i konsumpcja to różne stadia działania. Katalaktyka uwzględnia tę różnicę, mówiąc o producentach i konsumentach. W rzeczywistości jednak są to ci sami ludzie. Oczywiście można chronić producenta mniej wydajnego przed konkurencją wydajniejszych. Taki przywilej oznacza dla jego beneficjentów profity, z których na nieskrępowanym rynku korzystają jedynie ci, którzy potrafi ą najlepiej zaspokoić potrzeby konsumentów. Musi to jednak zmniejszyć satysfakcję konsumentów. Jeśli z przywilejów korzysta tylko jeden producent lub niewielka grupa producentów, to dzieje się tak kosztem reszty społeczeństwa. Jeżeli uprzywilejowani są jednakowo wszyscy producenci, każdy traci jako konsument i zyskuje jako producent. Ponadto wszyscy na tym cierpią, ponieważ zmniejsza się podaż towarów. A maleje ona, gdyż najsprawniejsze jednostki są zmuszone powstrzymywać się od wykorzystania swoich umiejętności w tych sferach, w których mogłyby najlepiej służyć konsumentom.
Jeżeli konsument uważa, że korzystniej lub uczciwiej jest płacić wyższą cenę za zboże krajowe niż importowane lub za towary wytwarzane przez małe przedsiębiorstwa albo przedsiębiorstwa zatrudniające robotników zrzeszonych w związkach zawodowych niż za produkty innych zakładów, to może postąpić zgodnie z tym przekonaniem. Będzie musiało go zadowolić to, że towar przeznaczony na sprzedaż spełnia warunki, od których uzależnia on swoją zgodę na zapłacenie wyższej ceny. Rolę ceł, przepisów pracowniczych (prolabor legislation) oraz przywilejów dla małych firm zaczęłyby wtedy odgrywać przepisy zabraniające fałszowania etykiet z informacją o pochodzeniu produktu oraz podrabiania znaków towarowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że konsumenci tak nie postąpią. To, że towar jest oznaczony jako importowany, nie zmniejsza jego możliwości zbytu, jeśli jest przy tym tańszy bądź lepszy albo tańszy i lepszy zarazem. Klienci z reguły chcą kupić towar jak najtaniej, bez względu na kraj pochodzenia danego artykułu lub cechy szczególne jego producenta.
Psychologicznego podłoża polityki chronienia producentów, którą stosuje się dziś na całym świecie, należy upatrywać w fałszywych teoriach ekonomicznych. Otwarcie zaprzeczają one temu, że przywileje dla mniej wydajnych producentów obciążają konsumenta. Ich zwolennicy utrzymują, że uderzają one jedynie w tych, których dyskryminują. Kiedy przyciśnięci do muru muszą przyznać, że konsumenci również na tym tracą, wysuwają argument, iż straty konsumentów są z nawiązką rekompensowane przez wzrost ich dochodów pieniężnych, który jest konsekwencją zastosowania takich środków.
W uprzemysłowionych krajach europejskich protekcjoniści głosili najpierw, że cło na artykuły rolne dotyka wyłącznie farmerów z krajów rolniczych oraz handlarzy zbożem. Niewątpliwie na cłach tracą też eksporterzy. Równie oczywiste jest to, że tracą konsumenci w tym kraju, który wprowadził cła. Muszą więcej płacić za żywność. Protekcjonista odpowie oczywiście, że to ich nie obciąża, ponieważ dodatkowa kwota, którą musi zapłacić konsument, zwiększa dochód rolnika oraz jego siłę nabywczą. Rolnicy za wszystkie dodatkowo zarobione pieniądze kupią więcej towarów wyprodukowanych przez warstwy społeczeństwa pracujące poza rolnictwem. Łatwo wykazać fałszywość tego rozumowania. Przywołajmy więc w tym celu anegdotę o żebraku, który poprosił właściciela hotelu, żeby podarował mu 10 dolarów. Przekonywał hotelarza, że wcale nie będzie to dla niego wydatek, gdyż ma on zamiar wydać całą tę kwotę w jego hotelu. Mimo to błąd protekcjonizmu zawładnął opinią publiczną, co samo przez się wyjaśnia popularność środków stosowanych z pobudek protekcjonistycznych. Ludzie często nie rozumieją, że jedynym skutkiem protekcjonizmu jest przeniesienie produkcji z obszarów, w których produkt przypadający na jednostkę zainwestowanego kapitału i pracy byłby wyższy, w rejony, w których produkt ten będzie mniejszy. Protekcjonizm sprawia, że ludzie nie bogacą się, lecz biednieją.
Wszystkie bez wyjątku partie polityczne obiecują swoim zwolennikom wyższe dochody realne. Pod tym względem nie ma różnicy między nacjonalistami a internacjonalistami oraz między zwolennikami gospodarki rynkowej a obrońcami socjalizmu lub interwencjonizmu. Jeżeli jakaś partia nawołuje swoich zwolenników do doraźnych poświęceń dla dobra jakiejś sprawy, to konieczność owych wyrzeczeń zawsze usprawiedliwia tym, że stanowią one niezbędny warunek osiągnięcia ostatecznego celu, jakim jest poprawa ich sytuacji materialnej. Każda partia uważa, że kwestionowanie tego, czy zdoła zapewnić swoim zwolennikom lepszy poziom życia, jest równoznaczne z próbą podstępnego zamachu na jej ezystencję i prestiż. Wrogo odnosi się do ekonomistów podważających zasadność jej obietnic.
Wszelkie warianty polityki ochrony producentów uzasadnia się tym, że ma ona rzekomo zapewnić poprawę poziomu życia członków danej grupy. Zwolennicy protekcjonizmu, samowystarczalności gospodarczej, stosowania nacisku i gróźb przez związki zawodowe, praw pracowniczych, płac minimalnych, wydatków publicznych, ekspansji kredytowej, dotacji i innych półśrodków zawsze przedstawiają swoje rozwiązania jako najlepsze lub jedyne metody zwiększenia realnych dochodów tych, o których głosy zabiegają. Każdy mąż stanu i polityk powtarza dzisiaj swoim wyborcom: „Dzięki mojemu programowi wzbogacicie się tak bardzo, jak będzie to możliwe w danych warunkach, a program moich przeciwników sprowadzi na was nędzę i nieszczęście”.
To prawda, że co innego mówią niektórzy intelektualiści z kręgów ezoterycznych. Głoszą wyższość wartości absolutnych i wymyślają powody dla których – w deklaracjach, a nie w realnym życiu – gardzą sprawami przyziemnymi i doczesnymi, ale społeczeństwo nie zwraca uwagi na ich wynurzenia. Najważniejszym celem dzisiejszych akcji politycznych jest zapewnienie członkom własnej grupy nacisku jak największego dobrobytu. Jedyną metodą, dzięki której przywódca może osiągnąć sukces, jest przekonanie ludzi, że do tego celu najlepiej nadaje się właśnie jego program.
O tym, że polityka ochrony producentów w praktyce nie sprawdza się, przesądzają jej błędne założenia ekonomiczne.
Jeśli uleglibyśmy panującej modzie na tłumaczenie ludzkich spraw przez odwołanie się do określeń z dziedziny psychopatologii, to moglibyśmy powiedzieć, że przeciwstawiając politykę ochrony producenta polityce ochrony konsumenta, współczesny człowiek zdradza objawy swoistej schizofrenii. Nie może pojąć, że stanowi jedną, niepodzielną osobę, czyli jednostkę, i jako taki jest zarazem i konsumentem, i producentem. Jego świadomość dzieli się na dwie części; ma umysł wewnętrznie rozdwojony i zwrócony przeciw sobie samemu. Nie jest istotne, czy doktrynę, na której opiera się ta błędna polityka, przedstawimy w ten czy w inny sposób. Nie interesuje nas badanie patologicznych źródeł błędu, lecz błąd jako taki oraz jego przyczyny logiczne. Istotne jest, żeby ujawnić błąd za pomocą rozumowania. Gdyby nie dało się wskazać logicznego błędu w twierdzeniu, to psychopatologia nie mogłaby uznać za patologiczny tego stanu umysłu, z którego wzięło ono swój początek. Jeśli pacjent wyobraża sobie, że jest królem Syjamu, to psychiatra musi zacząć od ustalenia, czy rzeczywiście jest on królem, czy też tak mu się tylko wydaje. Dopiero gdy stwierdzi, że badana osoba nie jest królem, może ją uznać za umysłowo chorą.
Większość ludzi błędnie pojmuje związki łączące producenta z konsumentem. Kiedy coś kupują, to zachowują się jakby byli związani z rynkiem wyłącznie jako klienci, a kiedy sprzedają wyłącznie jako sprzedawcy. Jako klienci opowiadają się za ustanowieniem ścisłych zasad chroniących ich przed sprzedawcami, a jako sprzedawcy głoszą konieczność równie zdecydowanych działań przeciw klientom. To antyspołeczne zachowanie, które uderza w podstawy współpracy społecznej, nie jest wynikiem patologicznego stanu umysłu, lecz ciasnoty umysłowej niepozwalającej zrozumieć funkcjonowania gospodarki rynkowej i przewidywać ostatecznych konsekwencji własnych działań.
Można utrzymywać, że zdecydowana większość ludzi nie jest dziś psychicznie i intelektualnie przystosowana do życia w społeczeństwie rynkowym, mimo że to oni sami i ich przodkowie własnymi działaniami mimowiednie stworzyli owo społeczeństwo. Ten brak przystosowania wynika jedynie z niemożności zrozumienia, że określone doktryny są błędne.
Ludwig von Mises
tłum. Witold Falkowski
Powyższy tekst jest fragmentem książki Ludwiga von Misesa „Ludzkie działanie”, której pierwsze polskie wydanie ukazało się na naszym rynku w 2007 roku. Publikujemy go dzięki uprzejmości p. Witolda Falkowskiego, autora przekładu do polskiego wydania książki.