Po wprowadzeniu rządowego programu Rodzina 500+ trudno znaleźć na ten temat krytyczny artykuł w katolickiej prasie. Ku mojemu zaskoczeniu tylko dwóch polityków znajdujących się po przeciwnej stronie sceny politycznej, Janusz Korwin-Mikke i Ryszard Bugaj (były przewodniczący Unii Pracy), ma odwagę mówić otwarcie o ubocznych skutkach moralnych tego projektu. Obaj obawiają się, że część wielodzietnych rodzin może przeznaczyć te pieniądze na alkohol.
Jest to bardzo realne zagrożenie, ale na myśli mam zupełnie coś innego. Program Rodzina 500+ stawia w niebezpieczeństwie ludzką wolność, a życie rodziny i dziecka zostaje uprzedmiotowione. Rządowy program jest brutalnym wejściem w najbardziej intymną sferę ludzkiego życia. Interwencjonizm państwowy w kontekście kryzysu imigracyjnego w Europie nie tylko dzisiaj nakazuje nam, kogo mamy u siebie przyjąć w własnym domu, ale za pieniądze podatników chce wpływać również na kształt naszych rodzin.
Ku mojemu zaskoczeniu w prasie katolickiej widzę zupełny brak teologiczno-moralnej oceny rządowego programu. Czy każdy człowiek nie ma prawa do tego, aby urodzić się w sposób godny, w wolnym „akcie miłości rodziców”, a nie dlatego że w dalszej perspektywie pojawia się rodzinny zasiłek? To koronny argument przeciw poczęciu pozaustrojowemu i dziwi mnie fakt, że nikt w gronie katolickich dziennikarzy nie sięga po niego przy okazji debaty nad programem Rodzina 500+.
Katolicka Agencja Informacyjna (KAI) stała się tubą propagandową rządu. Marcin Przeciszewski i Łukasz Kasper, dziennikarze KAI, którzy przeprowadzali wywiad z Bartoszem Marczukiem, wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej, pozwolili przedstawicielowi rządu bezkrytycznie przedstawiać programowe założenia programu Rodzina 500+. Minister jest urzędnikiem państwowym i dlatego zupełnie nie dziwi mnie jego stanowisko, kiedy twierdzi, że "gospodarka to ludzie, a bez silnej gospodarki trudno mówić o silnym państwie". Dziennikarz (w tym wypadku nawet redaktor naczelny) w prasie katolickiej nie powinien jednak przechodzić obok tego obojętnie, gdyż problemów demograficznych nie można rozwiązywać przy pomocy polityki socjalnej, która uprzedmiotawia rodzinę, a dziecko traktuje jak część wielkiej społecznej machiny.
Dzisiaj o nauczaniu św. Jana Pawła II mówimy tylko odświętnie. Nikt nie przywołuje w prasie codziennej jego normy personalistycznej, według której człowiek jest osobą, która ma swój cel i nie może być przez nikogo traktowana jako środek do celu i narzędzie w rękach innych, w tym państwa. Dzisiaj najbliżej do myśli naszego papieża nawiązują libertariańskie portale, które cytują Ayn Rand, amerykańską filozof i ateistkę: "Najmniejszą mniejszością na Ziemi jest jednostka. Ci, którzy odmawiają praw jednostkom, nie mogą twierdzić, że są obrońcami mniejszości".
Najmniejszą mniejszością na świcie jest dziecko. Dlaczego pozwalamy na gwałcenie jego praw zanim zostanie jeszcze poczęte? Głębsza geneza tego problemu tkwi w podręcznikach do katolickiej nauki społecznej (KNS), gdzie polityka prorodzinna państwa jest przedstawiana jako element państwowego interwencjonizmu. Najlepiej widać to na przykładzie pojęcia płacy rodzinnej. KNS zakłada, że musi ona wystarczyć na godziwe utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Takie formułowanie nie bierze zupełnie pod uwagę ludzkiej wolności. Człowiek jest potraktowany jako niezdolny do wzięcia własnego życia we własne ręce i już w punkcie wyjścia pozbawiony jest ludzkiej godności. Ile jeszcze upłynie czasu, aby teologowie zrozumieli, że taki warunek spełnia tylko płaca wolnorynkowa, gdyż tylko ona ma w pełni charakter osobowy, ponieważ każdemu przysługuje prawo do rozporządzania własnymi zdolnościami i siłami.
"Świat bez wolności w żadnym przypadku nie jest światem dobrym". To jest cytat i bynajmniej nie pochodzi on z książek Ayn Rand. Tak o wolności w swojej encyklice o nadziei Spe salvi pisał papież emeryt Benedykt XVI.