Starania rządu o nasze dobro, jeśli będą w dalszym ciągu prowadzone i kontynuowane w taki sposób i w takim tempie, jak w ciągu ostatnich tygodni, niechybnie doprowadzą do tego, że będziemy mieli dóbr coraz mniej, natomiast różnego rodzaju zobowiązań coraz więcej. Czy kolejne propozycje zasiadających w rządzie polityków (oraz ich doradców) należy oceniać inaczej, niż negatywnie?
Program gospodarczo-socjalny Zjednoczonej Prawicy zakłada możliwość podniesienia wiadra, w którym stoimy. Innymi słowy, założenia, a co gorsza, ich realizacja, spowodować mogą, że wąż zacznie zjadać własny ogon. O czym mowa? O zapowiadanej i obecnej w kolejnym budżecie podwyżce realnego opodatkowania, połączonej ze wzrostem publicznych wydatków i zwiększeniem do rekordowego poziomu deficytu. Flagowy projekt obecnego rządu, tj. „Rodzina 500+” sfinansowany ma zostać głównie z zakładanych i prognozowanych wpływów z nowych danin publicznych. Co zatrważające, to fakt, iż kolejny raz obserwujemy, jak politycy, kompletnie ignorując teorię ekonomii, zapatrzeni w arkusze kalkulacyjne, liczą na to, że wydrenują z ludzi tyle, ile założyli, a każdy z podmiotów obłożony zwiększonymi lub nowymi podatkami bez mrugnięcia okiem taki stan rzeczy zaakceptuje, nie starając się z zastosowaniem legalnych środków (bądź uciekając do szarej strefy) go uniknąć, lub przynajmniej zminimalizować jego negatywne efekty.
To uderzające, że – po raz kolejny – rządzący nie szukają „oszczędności” w przerośniętej administracji, nie starają się ciąć niepotrzebnych i nieuzasadnionych wydatków, a dokładają kolejne, których rzecz jasna z własnej kieszeni nie opłacą. Czy nie zdają sobie sprawy, że nawet przy obecnym poziomie opodatkowania, chociażby wspomniany program „prorodzinny” można by było (choć wcale tego nie postuluję) sfinansować, ale nie poprzez zwiększanie opodatkowania, a poprzez zmniejszanie wydatków publicznych?
Skrajnie interwencjonistyczne czy socjalistyczne projekty, z którymi mieliśmy do czynienia na przestrzeni ostatnich dekad, pokazały, że im bardziej odchodzimy o rozwiązań wolnorynkowych, tym gorzej dla większości (niemniej jednak lepiej dla klasy rządzącej i grup uprzywilejowanych). Gdyby recepta polegająca na zwiększaniu poziomu opodatkowania czy zwiększaniu stopnia wydatków publicznych do wydatków prywatnych, była skuteczna, to czysty socjalizm byłby zgodnie z tą logiką rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Jednakże, zarówno z teoretycznego, jak i praktycznego (empirycznego) punktu widzenia można stwierdzić, że państwowy interwencjonizm przynosi szkody i straty, efekty odwrotne od zamierzonych, a koszt utraconych możliwości staje się wręcz niemożliwy do oszacowania.
W związku z powyższym domagajmy się od polityków, by wreszcie się opamiętali i przestali sądzić, że więcej środków w budżecie i via budżet redystrybuowanych w jakikolwiek sposób przyczynia się do poprawy naszej sytuacji. Dobrym początkiem byłoby zastosowanie się decydentów do starej zasady primerum non nocere, skutkujące zaprzestaniem coraz głębszego sięgania do naszych kieszeni i portfeli.