W Swoim ostatnim wpisie1 „Co może zrobić rząd?” Prof. M. Wojciechowski dokonuje krótkiej analizy możliwości działań rządu w celu poprawy sytuacji gospodarczej kraju. Moją uwagę przykuły argumenty za wprowadzeniem dobrze znanego programu 500+, do których chciałbym odnieść się w dzisiejszym wpisie. W mojej opinii wprowadzenie programu 500+ to próba przeciwdziałania skutkom, a nie przyczynom problemu.
W pierwszej kolejności należy zrozumieć, że wprowadzenie jakiegokolwiek programu państwowego w celu pomocy jednym grupom społecznym zawsze odbywa się kosztem innych grup. Jak celnie zauważył H. Hazlitt „jako że koszty wszystkich rządowych programów muszą być pokryte z podatków, libertarianie mogą przy każdej nowej propozycji takiego programu zadawać pytanie: „Zamiast czego?”. Jeżeli proponuje się, żeby wydać miliard dolarów na wysyłanie kolejnych ludzi na księżyc lub na projekt naddźwiękowego odrzutowca pasażerskiego, można przypomnieć, że gdyby nie zabrać tego miliarda dolarów w podatkach, pieniądze te zaspokoiłyby miliony rożnych osobistych potrzeb milionów podatników”2. Tak samo jest z programem 500+, którego ciężar finansowania będą musieli ponieść w zasadzie wszyscy: osoby pracujące, studenci, emeryci i inni zapomniani ludzie nawiązując do wciąż aktualnego eseju Williama G. Sumnera „Zapomniany człowiek”3. Nie ma tutaj znaczenia fakt, że straty te mogą być rozproszone i kwotowo relatywnie niewielkie w stosunku do otrzymywanych świadczeń. 1 zł. zabrane 500 różnym osobom to taka sama kradzież jak 500 zł zabrane jednej osobie. Należy także uwzględnić fakt, że do sfinansowania świadczenia 500 zł państwo musi pobrać od podatników kwotę wyższą w celu pokrycia kosztów administracyjnych. Możemy zgadywać ile wyniesie kwota „brutto” programu 500+, 700, 800, a może 1000 zł?
Pan Profesor argumentuje następująco: „Nie podzielam natomiast ekonomicznych zarzutów co do programu 500+. Dzieci to nie koszt, lecz inwestycja. W obecnej sytuacji demograficznej inwestować musimy, choć wydatki zwrócą się za wiele, wiele lat. Głodowym emeryturom dla obecnych młodych trzeba zapobiegać teraz. W przyszłości trzeba szukać lepszych mechanizmów, ale na dziś trzeba tędy”.
W komentarzu tym należy przede wszystkim zwrócić uwagę na błędne i nieuprawnione użycie terminu „inwestycja”. Często słyszymy jak politycy używają tego terminu w celu opisywania rządowych projektów infrastrukturalnych: „ta inwestycja w budowę lotniska stworzy nowe miejsca pracy, przyciągnie inwestorów zagranicznych, spowoduje szybszy rozwój regionu itd.”, głównie dlatego, że dobrze się kojarzy (podobnie jest ze słowem ubezpieczenie). Jednak inwestycja jest terminem ściśle ekonomicznym związanym z takimi pojęciami jak oszczędzanie czy kapitał i w pierwszej kolejności powinna być używana właśnie w takim znaczeniu. Z inwestycjami mamy do czynienia kiedy ludzie oszczędzają, odkładając konsumpcję w czasie. Niewykorzystane przez nich środki np. w formie kredytów trafiają do przedsiębiorców, którzy dzięki nowo pozyskanym środkom rozwijają nowe, wydajniejsze metody produkcji. Wszystko w celu lepszego zaspokajania potrzeb konsumentów w przyszłości. Ci przedsiębiorcy, którym udaje się to najlepiej nagradzani są zyskami, pozostali ponoszą straty. Inwestycje są dziełem rynku, dobrowolnej i spontanicznej współpracy i nie mają nic wspólnego z przymusem. Czym są zatem rządowe projekty infrastrukturalne czy programy socjalne? Wydatkami i redystrybucją dochodów, powstałymi wskutek przejęcia przez państwo części dochodów ludności. Skutkami są mniejsza konsumpcja prywatna, niższe oszczędności i inwestycje prywatne. Terminu „inwestycja” może w uproszczeniu stosować np. młode małżeństwo planujące dzieci, koszty związane z ich wychowaniem itd. W pozostałych przypadkach używanie tego terminu jest wypaczeniem radykalnie zmieniającym jego sens. Jestem także ciekawy w jaki sposób udowodni mi się opłacalność takiej „inwestycji”? Zresztą skoro 500 zł na każde dziecko ma przynieść takie dobre efekty to po co się ograniczać, dlaczego nie zafundujemy rodzicom po 1000 zł, 2000 zł albo 10 000 zł?
Problemy demograficzne wielu krajów (w tym Polski) wzięły się między innymi z wprowadzania wielu programów socjalnych, które z jednej strony zmniejszały dochody ludności, a z drugiej strony zaczęły stanowić „substytut” dla posiadania dzieci. Co ważne programy takie nie były tworzone w czasie kryzysu demograficznego, lecz w okresie kiedy stosunek liczby osób aktywnych zawodowo do osób w tak zwanym wieku poprodukcyjnym przynajmniej nie spadał. Stworzenie takich programów miało podobne skutki, nie tylko w krajach Europy Zachodniej. Dobrym przykładem jest Japonia gdzie chociaż „w 1975 r. zaledwie 9% dochodu narodowego przeznaczano na opiekę społeczną”4 to obecnie stała się ona „państwem o największej średniej długości życia na świecie. W połączeniu ze spadkiem liczby urodzeń doprowadziło to jednak do powstania najstarszego społeczeństwa w skali globalnej – społeczeństwa, w którym ponad 21% ludności przekroczyło już sześćdziesiąty piąty rok życia. Z badań przeprowadzonych przez Nakamae International Economic Research wynika, że w roku 2044 w Japonii na jednego emeryta przypadać będzie jedna osoba czynna zawodowo”5. Skoro programy socjalne doprowadziły do spadku urodzeń dzieci i większych obciążeń finansowych osób aktywnych zawodowo, to w jaki sposób mają one odwrócić ten trend? Rozwiązaniem jest ich likwidacja, a nie zastępowanie jednych innymi.
Ponadto stwierdzenie, że głodowym emeryturom dla obecnych młodych trzeba zapobiegać teraz, ewidentnie oznacza właśnie chęć utrzymania wadliwego systemu emerytalnego (repartycyjnego), a program 500+ staje się narzędziem do sztucznego stymulowania wzrostu urodzeń dzieci w celu sfinansowania przez przyszłe pokolenia potrzeb emerytalnych pokolenia obecnie aktywnego zawodowo. Na początku Pan Profesor zwraca (słusznie) uwagę na fakt, że rząd nie może zmienić w sposób istotny budżetu na 2016 uchwalonego przez poprzedników, gdyż istniejące przepisy prawne, nieuniknione wydatki i bezwład instytucji na to nie pozwalają. Ale przecież programy socjalne, takie jak 500+ powodują wzrost udziału wydatków sztywnych, które w przyszłości trudniej jest ograniczać.
Kolejnym negatywnym skutkiem funkcjonowania takich programów jest postępująca „w społeczeństwie erozja etyki pracy i […] niechęci do uzależnienia się od pomocy społecznej.6 W gospodarce wolnorynkowej, żeby mieć dzieci trzeba najpierw zarobić na ich utrzymanie i wychowanie. Żeby zarobić trzeba pracować. Natomiast programy socjalne umożliwiają przynajmniej częściowe odwrócenie tego procesu: żeby otrzymać środki z programu socjalnego (dochody) trzeba najpierw mieć dzieci. M. N. Rothbard powołując się na badania Change-NY (organizacji badającej ekonomiczną motywację otrzymywania zasiłków w Nowym Jorku) stwierdza: „po co przyjmować ofertę zatrudnienia, która wymaga od nas tygodniowo 40 godzin pracy, skoro zamiast tego można zostać w domu i uzyskiwać odpowiednik 45 tysięcy dolarów rocznie?”7 Kto będzie ponosił koszty finansowania takiego programu? Głównie inni pracujący niebędący jego beneficjentami.
Podsumowując pogram 500+ jest elementem wadliwego systemu, który poprzez podatki, składki ubezpieczeniowe i inne opłaty powoduje, że człowiek traci ponad połowę swoich dochodów. W wymiarze czasowym oznacza to że ponad połowę okresu naszej aktywności zawodowej (około 20 z 40 lat) przeznaczamy na zaspokajanie potrzeb innych niż nasze własne. Znam o wiele lepszy i szybszy sposób na to by ludzi „zachęcić” do posiadania dzieci. Mój program to ∞+ i oznacza likwidację instytucji państwa, czyli źródła permanentnej agresji wymierzonej w ludzką pracę i dobrobyt.
Przypisy:
1 http://blog.pafere.org/co-moze-zrobic-rzad-mw/
2 http://mises.pl/blog/2013/07/31/hazlitt-zadanie-stojace-przed-libertarianami/
3 Więcej na ten temat patrz: Kwaśnicki W. (2001), Zasady ekonomii rynkowej, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław, s. 16.
4 Ferguson N. (2010), Potęga pieniądza, Wydawnictwo literackie, Kraków, s. 211.
5 Ferguson N. (2010), Potęga pieniądza, Wydawnictwo literackie, Kraków, s. 223.
6 Rothbard M. N. (2015), Ekonomiczny punkt widzenia, Instytut Ludwiga von Misesa, Wrocław, s. 49.
7 Rothbard M. N. (2015), Ekonomiczny punkt widzenia, Instytut Ludwiga von Misesa, Wrocław, s. 48.