Ostateczne rozwiązanie die polnische Frage może przynieść rozstrzygnięcie wszystkich naszych problemów w całkiem innych kategoriach – bo skoro SOWNARKOM „wyraża zaniepokojenie” sytuacją w Polsce, to wygląda na to, iż już niewiele dzieli nas od uruchomienia mechanizmów zapisanych w „klauzuli solidarności” z traktatu lizbońskiego.
Przewiduje ona, jak wiadomo, możliwość udzielenia krajowi członkowskiemu, w którym wystąpiło „zagrożenie demokracji” tak zwanej bratniej pomocy, również wojskowej, gwoli usunięcia zaistniałych zagrożeń. W tym celu RAZWIEDUPR (razwiedywatielnoje uprawlienije) nakazał konfidentom utworzenie Komitetu Obrony Demokracji, który w razie potrzeby wystąpi z odpowiednim zaproszeniem, niczym Vasil Bilak w 1968 roku w Czechosłowacji (potem mu to wypominano w anonimowym wierszyku: „Bilaku, Bilaku, ty czarny swiniaku!”), na którego fasadzie, gwoli pomnożenia efekciarstwa umieszczony został pan Kijowski, niewypłacalny alimenciarz „na utrzymaniu żony”. Skoro demokracja w naszym nieszczęśliwym kraju ma takich obrońców, to możemy spać spokojnie niechby nawet i snem wiecznym, ale rozumiemy, że i bezpieczniacy też muszą mieć jakieś rozrywki, więc pan Kijowski na czele KOD jest jak najbardziej na miejscu. Wyjaśnienia wymaga w tej sytuacji jedynie SOWNARKOM, który młodszemu pokoleniu może kojarzyć się z narkotykami, a tymczasem chodzi o coś zupełnie innego; modo sovietico jest to skrót trzech rosyjskich słów: SOWIET NARODNYCH KOMISSAROW, co się wykłada jako RADA KOMISARZY LUDOWYCH. Jak wiadomo jest to „rząd” Unii Europejskiej, więc jeśli takie towarzystwo „wyraża zaniepokojenie”, no to wszystko się może zdarzyć. A co konkretnie? Zgodnie z zasadą Murphy`ego, jeśli sprawy mogą pójść źle, to na pewno pójdą, a jeśli tylko może zdarzyć się coś złego, to na pewno się zdarzy. A cóż zlego może nas jeszcze spotkać? Może nas spotkać realizacja scenariusza rozbiorowego: Niemcy zaniepokojone sytuacja w Polsce, a zwłaszcza – zagrożeniem demokracji, zainicjują interwencję wojskową, zajmując prewencyjnie obszar dawnych „ziem utraconych” do granicy z 31 grudnia 1937 roku, zapisanej w art. 116 niemieckiej konstytucji. Nie ogłoszą, ma się rozumieć, natychmiastowego przyłączenia tych terenów do Rze… to znaczy pardon – oczywiście nie żadnej „Rzeszy”, tylko Niemieckiej Republiki Demokr… no nie, jakiej tam znowu „Republiki Demokratycznej”; nie żadnej „demokratycznej” tylko zwyczajnie – Federalnej – tylko przystąpią do obrony demokracji według zawczasu ułożonych list i po paru miesiącach, a może nawet tygodniach wszelkie zagrożenie dla demokracji na tym obszarze zniknie, oczywiście wraz z nosicielami tych zagrożeń. W tej brudnej robocie Niemcy pewnie posłużą się tubylczymi askarisami, zorganizowanymi w Einsatzgruppen – żeby w razie jakiegoś procesu norymberskiego się okazało, że to była wewnętrzna sprawa między Polakami. Oczywiście do żadnego procesu norymberskiego nie dojdzie, co to, to nie, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, lepiej dmuchać na zimne – a chyba nikt nie wątpi, że w szeregach naszej niezwyciężonej armii nie trzeba będzie organizować łapanki na ochotników do tych formacji, podobnie jak nie trzeba było tego robić w roku 1981. Na wschód zaś od dawnej niemiecko-polskie granicy, nowe władze tubylczego bantustanu, powołane spośród „żołnierzy wyklętych”, co to zaczęli przechodzić do konspiracyjnego podziemia w następstwie krzywd i prześladowań ze strony faszystowskiego reżymu Jarosława Kaczyńskiego, natychmiast dokonają transferu majątkowego na rzecz żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i bezcennego Izraela w ramach realizacji tak zwanych „roszczeń majątkowych”. W następstwie tej operacji mniej wartościowy naród tubylczy zostanie zaopatrzony w szlachtę jerozolimską, w imieniu której mniej wartościowy naród tubylczy będzie utrzymywał w ryzach dyrektoriat skupiający przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii, których początki nikną w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej. W ramach myślenia pozytywnego, do którego byliśmy ze wszystkich stron zachęcani, zwłaszcza podczas Świąt Bożego Narodzenia, wypada zauważyć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wprawdzie w następstwie realizacji scenariusza rozbiorowego Polski już nie będzie, ale właśnie dlatego przestaniemy się martwić rozmaitymi problemami, z których każdy przypomina kwadraturę koła – bo i tak nic już od nas zależeć nie będzie. W tej sytuacji każdy będzie mógł skupić się już wyłącznie na rozrywkach, zwłaszcza na obmyślaniu, co by tu wypić i czym zakąsić – bo w ramach myślenia pozytywnego zakładam optymistycznie, że borygo i salceson z psich głów będzie w uspołecznionym handlu i ludowej gastronomii dostępny – oczywiście z wyjątkiem dni koszernych, czyli bezmięsnych. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że jerozolimska szlachta wyda „bitwę o handel”, którą oczywiście wygrają handełesy – no bo jakże inaczej? Niezależnie od tego Polacy zasłyną na całym świecie z twórczości artystycznej, głównie filmowej, ale nie tylko, która będzie bezlitośnie demaskowała i chłostała narodowe przywary, zwłaszcza antysemityzm i ksenofobię. Pani reżyserowa Agnieszka Holland, pan reżyser Władysław Pasikowski i ten drugi, od filmu (GN)Ida, będą musieli kupować sobie specjalne szafy do przechowywania oskarów, zaś uzyskany z tego tytułu jurgielt będzie stanowił ważną pozycję w sile nabywczej tubylczego bantustanu. Budżet zaś będzie dodatkowo zasilony wpłatami 500 złotych na każde dziecko; jeśli tubylcza rodzina zdecyduje się na dziecko, to po pomyślnym załatwieniu stosownego podania opatrzonego wymaganymi zaświadczeniami odpowiednich urzędów, będzie musiała wpłacić 500 złotych i dopiero wtedy… ewentualnie… – ale oczywiście pod nadzorem, żeby nawet przypadkowo nie doszło do Rassenschande – co zostanie polecone szczególnej pieczy wyznaczonego na prezydenta tubylczego bantustanu pana Sławomira Sierakowskiego.
Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Początkowo chciałem napisać felieton o tym, jakby tu odblokować narodowy potencjał ekonomiczny, zablokowany z jednej strony przez ustanowiony w 1989 roku przez generała Kiszczaka i grono osób zaufanych ekonomiczny model państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego, a z drugiej – przez postępującą biurokratyzację państwa, ale ku mojemu zdumieniu zaczęło mi się pisać co innego, jakby wspierały mnie proroctwa. Trzykrotnie próbowałem wrócić do założonego tematu, ale za trzecim razem zrozumiałem, że to nie przypadek, tylko znak, a skoro tak, to czy w ogóle warto zastanawiać się nad odblokowaniem narodowego potencjału ekonomicznego, skoro wygląda na to, iż wszystko rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach?