Jak już wyjaśniliśmy (a w dalszej części wykażemy to ponownie), przyczyny cyklicznych fluktuacji koniunktury nie należą do sfery nieskrępowanego rynku, lecz wiążą się z ingerencją rządu w gospodarkę. Celem tej ingerencji jest zmniejszenie stopy procentowej poniżej poziomu, który osiągnęłaby na wolnym rynku. Tutaj zajmiemy się tylko stabilnością, którą rzekomo zapewnia planowanie socjalistyczne.Należy zauważyć, że kryzys gospodarczy jest wynikiem demokratycznego procesu rynkowego. Konsumenci negatywnie oceniają sposób wykorzystania czynników produkcji przez przedsiębiorców. Wyrażają swoją dezaprobatę przez nabywanie i rezygnację z zakupów produktów. Przedsiębiorcy, uległszy złudzeniom wywołanym przez sztucznie obniżoną rynkową stopę procentową brutto, nie zainwestowali w te rodzaje produkcji, które zapewniałyby najlepsze zaspokojenie najpilniejszych potrzeb ogółu. Kiedy ekspansja kredytowa dobiegnie końca, ich błędy staną się widoczne. Zachowania konsumentów wymuszają na ludziach interesu dostosowanie ich działań do tego, by znów jak najlepiej zaspokajać potrzeby konsumentów. Rozpoczyna się tym samym proces likwidacji błędów popełnionych w okresie boomu i ponownego dostosowania do życzeń konsumentów, nazywany depresją.
W gospodarce socjalistycznej istotne są wyłącznie sądy wartościujące rządu, natomiast zwykli ludzie są pozbawieni możliwości pokierowania sytuacją zgodnie z ich sądami wartościującymi. Dyktator nie przejmuje się tym, czy masom spodoba się jego decyzja co do wielkości środków przeznaczonych na bieżącą konsumpcję i na dodatkowe inwestycje. Jeśli dyktator zwiększa inwestycje, ograniczając ilość środków dostępnych do bieżącej konsumpcji, to ludzie muszą jeść mniej i milczeć. Nie pojawia się żaden kryzys, gdyż ludzie nie mają jak wyrazić swojego niezadowolenia. Tam gdzie nie istnieje normalna działalność gospodarcza, nie można jej oceniać ani dobrze, ani źle. A gdyby nawet ludzie głodowali, nie jest to depresja w tym znaczeniu, w jakim używa się tego określenia do opisu problemów gospodarki rynkowej. Jeśli jednostki nie mają możliwości wyboru, to nie mogą protestować przeciwko metodom, którymi posługują się kierujący działaniami produkcyjnymi.
Wpływ deflacji i ograniczenia kredytu na rynkową stopę procentową brutto
Przyjmujemy, że w trakcie procesu deflacyjnego ilość pieniądza (w szerszym sensie), o którą zmniejsza się jego podaż, pochodzi wyłącznie z rynku kredytów. Rynek kredytów i rynkowa stopa procentowa brutto ulegają zmianom już na początku tego procesu, kiedy ceny towarów i usług nie zmieniły się jeszcze pod wpływem zmiany relacji pieniężnej. Możemy na przykład założyć, że rząd, który chciałby wywołać deflację, wyemituje pożyczkę i zniszczy pożyczone pieniądze papierowe. W ciągu ostatnich dwustu lat bardzo często uciekano się do takich praktyk. Chodziło o to, żeby po długim okresie polityki inflacyjnej przywrócić krajowej jednostce pieniężnej jej dawną wartość kruszcową. Oczywiście, na ogół szybko rezygnowano z wywoływania deflacji, ponieważ budziła sprzeciw i stanowiła poważne obciążenie dla skarbu państwa. Możemy też przyjąć, że banki, przestraszywszy się niekorzystnych skutków kryzysu wywołanego przez nie ekspansją kredytową, chciałyby zwiększyć rezerwy mające stanowić pokrycie ich zobowiązań. W tym celu ograniczają wielkość kredytu fiducjarnego. Trzecia możliwość to spowodowane przez kryzys bankructwo banków, które przyznały kredyt fiducjarny, i anihilacja fiducjarnych środków płatniczych wyemitowanych przez te banki, a więc redukcja podaży kredytu na rynku kredytów.
W takich sytuacjach pojawia się przejściowa tendencja do wzrostu rynkowej stopy procentowej brutto. Przedsięwzięcia, które wcześniej wydawały się opłacalne, już się takie nie wydają. Zaczynają spadać ceny czynników produkcji, a następnie również dóbr konsumpcyjnych. Maleje aktywność gospodarcza. Impas zostaje przełamany dopiero wtedy, gdy ceny i płace dostosują się do nowej relacji pieniężnej. A wtedy do nowego stanu rzeczy dostosowuje się również rynek kredytów. Brak pieniędzy oferowanych na rynku kredytów nie oddziałuje już na rynkową stopę procentową brutto. W ten sposób wzrost rynkowej stopy procentowej brutto, spowodowany czynnikami pieniężnymi wywołuje przejściową stagnację gospodarczą. Deflacja i ograniczenie kredytu zakłócają płynne funkcjonowanie gospodarki co najmniej tak jak inflacja i ekspansja kredytowa. Błędem byłoby jednak traktowanie deflacji i ograniczenia kredytu jako prostych przeciwieństw inflacji i ekspansji.
Ekspansja wywołuje początkowo złudzenie prosperity. Cieszy się wielką popularnością, ponieważ wydaje się, że dzięki niej większość, a nawet wszyscy bogacą się. Ma uwodzicielską moc. Aby ją powstrzymać, trzeba się wykazać siłą charakteru. Tymczasem ograniczenie kredytu natychmiast wywołuje skutki, które wszystkim wydają się złe. Niepopularność ograniczenia kredytu przewyższa popularność ekspansji kredytowej. Wywołuje gwałtowny sprzeciw. Siły polityczne, które zwalczają ograniczenie kredytu, w krótkim czasie zyskują przewagę.
Inflacja wywołana emisją pustego pieniądza i tanich kredytów zapewnia rządowi dodatkowe wpływy do skarbu państwa. Deflacja powoduje opróżnienie skarbca. Ekspansja kredytowa oznacza zyski banków, a ograniczenie kredytu straty. Inflacja i ekspansja kuszą, deflacja i ograniczenie kredytu odpychają.
Różnice między dwiema przeciwstawnymi metodami manipulacji kredytowej nie sprowadzają się wyłącznie do tego, że jedna jest lubiana, a druga powszechnie znienawidzona. Prawdopodobieństwo, że deflacja i ograniczenie kredytu wywołają chaos, jest mniejsze niż ryzyko, że sprawią to inflacja i ekspansja ze względu na ich naturę, a nie wyłącznie dlatego, że rzadziej się je stosuje. Ekspansja prowadzi do marnotrawstwa rzadkich czynników produkcji, którego przyczyną są chybione inwestycje i nadmierna konsumpcja. Po jej zakończeniu konieczny jest żmudny proces odnowy, który pozwala wydobyć się z pozostawionego przez nią zubożenia. Tymczasem ograniczenie kredytu nie grozi ani chybionymi inwestycjami, ani nadmierną konsumpcją. Przejściowe zmniejszenie aktywności gospodarczej, które jest jej skutkiem, w dużym stopniu jest równoważone przez spadek konsumpcji. Konsumpcja maleje, ponieważ zwolniona zostaje część pracowników, a właściciele materialnych czynników produkcji uzyskują mniejsze przychody z ich sprzedaży. Ograniczenie kredytu nie zostawia długotrwałych blizn. Po jego zakończeniu nie jest konieczny proces dostosowawczy, który pozwoliłby naprawić straty spowodowane konsumpcją kapitału.
W historii gospodarki deflacja i ograniczenie kredytu nie odgrywały nigdy znacznej roli. Ważnym wyjątkiem w tym względzie był dwukrotny powrót Wielkiej Brytanii – po wojnach napoleońskich i po I wojnie światowej – do przedwojennego parytetu złota dla funta sterlinga. W obydwu wypadkach parlament i rząd przyjęły politykę deflacyjną bez uprzedniego rozważenia korzyści i kosztów związanych z dwiema możliwymi metodami powrotu do standardu złota. Można usprawiedliwić takie postępowanie w drugim dziesięcioleciu XIX wieku, kiedy nie wszystkie istotne zagadnienia z zakresu teorii pieniądza były jeszcze wyjaśnione. Ponad sto lat później było ono wyrazem niewybaczalnej nieznajomości ekonomii i historii pieniądza.
Niewiedza owa polega również na myleniu deflacji i ograniczenia kredytu z procesem dostosowania, do którego nieuchronnie prowadzi każdy boom ekspansjonistyczny. To, czy kryzys poskutkuje ograniczeniem ilości fiducjarnych środków płatniczych, zależy od instytucjonalnej struktury systemu kredytowego, który wywołał boom. Takie ograniczenie może się pojawić, kiedy kryzys doprowadza do bankructwa banków przyznających kredyt fiducjarny, a ich upadku nie równoważy jednoczesne rozszerzenie działalności pozostałych banków. Jednak nie zawsze towarzyszy ono depresji. Z pewnością zjawisko takie nie wystąpiło w ciągu minionych osiemdziesięciu lat w Europie, a kiedy pojawiło się w Stanach Zjednoczonych po wprowadzeniu ustawy o rezerwie federalnej w 1913 roku, miało znacznie mniejszy zakres niż powszechnie utrzymywano. Niedostępność kredytu, która jest cechą charakterystyczną kryzysu, nie wynika z ograniczenia kredytu, lecz z powstrzymania się od dalszej ekspansji kredytowej. Uderza we wszystkie przedsiębiorstwa, a więc nie tylko w te, które i tak muszą upaść, lecz także w te, których funkcjonowanie opiera się na solidnych podstawach, dzięki czemu mogłyby się doskonale rozwijać, gdyby miały dostęp do kredytu. Banki nie otrzymują spłat zaległych kredytów i nie mają środków na przyznanie pożyczek nawet najsolidniejszym firmom. Kryzys upowszechnia się i zmusza wszystkie branże i wszystkie przedsiębiorstwa do ograniczenia zakresu swojej działalności. Tych wtórnych konsekwencji wcześniejszego boomu nie da się uniknąć.
Kiedy pojawia się depresja, wszyscy zaczynają narzekać na deflację i domagają się kontynuowania polityki ekspansji kredytowej. To prawda, że nawet jeśli nie ograniczy się podaży pieniądza właściwego i dostępnych fiducjarnych środków płatniczych, to depresja wywołuje spowodowaną czynnikami pieniężnymi tendencję do wzrostu siły nabywczej jednostki pieniężnej. Wszystkie firmy dążą do zwiększenia swoich zasobów gotówkowych, co wpływa na stosunek między podażą pieniądza (w szerszym sensie) a popytem na pieniądz (w szerszym sensie) trzymany w zasobach gotówkowych. To zjawisko rzeczywiście należy uznać za deflację. Byłoby jednak poważnym błędem utrzymywać, że spadek cen towarów został spowodowany dążeniem do zwiększenia zasobów gotówkowych. Jest to mylenie skutku z przyczyną. Ceny czynników produkcji – zarówno materialnych, jak i ludzkich – osiągnęły nadmiernie wysoki poziom w okresie boomu. Muszą spaść, zanim aktywność gospodarcza znów stanie się opłacalna. Przedsiębiorcy zwiększają zasoby gotówkowe, ponieważ powstrzymują się od nabywania dóbr i zatrudniania robotników do czasu, aż struktura cen i płac dostosuje się do rzeczywistego stanu danych rynkowych. Z tego powodu wszelkie wysiłki rządu lub związków zawodowych, by zapobiec bądź opóźnić owo dostosowanie, przedłużają jedynie stagnację.
Nawet ekonomiści często nie rozumieli tych zależności. Ich wnioskowanie przebiegało tak: Struktura cen ukształtowana w okresie boomu była wynikiem presji ekspansjonistycznej. Jeśli nie będzie się w dalszym ciągu zwiększać ilości fiducjarnych środków płatniczych, wzrost cen i płac musi się zatrzymać. Jeżeli jednak nie wystąpi deflacja, to ceny i płace nie będą mogły spaść.
Rozumowanie to byłoby poprawne, gdyby presja inflacyjna nie wpłynęła na rynek kredytów, zanim ujawnił się w pełni jej wpływ na ceny towarów. Załóżmy, że rząd izolowanego kraju emituje dodatkowe pieniądze papierowe, żeby wypłacić zasiłki dla osób o niskich dochodach. Wzrost cen towarów, który wywoła ta operacja, zakłóci produkcję. Spowoduje zmniejszenie produkcji dóbr konsumpcyjnych systematycznie kupowanych przez grupy nieotrzymujące zasiłków i zwiększenie produkcji dóbr konsumpcyjnych, na które zgłaszają popyt grupy korzystające z pomocy. Jeśli w późniejszym okresie polityka subsydiowania wybranych grup zostanie zarzucona, spadną ceny dóbr, które cieszą się popytem grup korzystających wcześniej z zasiłku, a ceny dóbr kupowanych przez grupy niekorzystające z zasiłków wzrosną gwałtowniej. Nie pojawi się jednak tendencja do powrotu siły nabywczej jednostki pieniężnej do stanu sprzed inflacji. Struktura cen będzie trwale zmieniona przez działania inflacyjne, jeśli rząd nie wycofa z rynku dodatkowej ilości papierowego pieniądza, wprowadzonego w postaci zasiłków.
Inna sytuacja powstaje w wyniku ekspansji kredytowej, która najpierw oddziałuje na rynek kredytów. Efekty inflacji zostają zwielokrotnione przez konsekwencje chybionych inwestycji i nadmiernej konsumpcji. Konkurując między sobą o przejęcie jak największej części ograniczonej podaży dóbr kapitałowych i siły roboczej, przedsiębiorcy windują ceny do poziomu, na którym mogą się one utrzymać tylko pod warunkiem, że ekspansja kredytowa nabierze tempa. Gwałtowny spadek cen wszystkich towarów i usług nastąpi nieuchronnie, gdy ustanie napływ dodatkowych fiducjarnych środków płatniczych.
W trakcie boomu panuje powszechna skłonność do tego, by kupować ile się da, ponieważ wszyscy spodziewają się dalszego wzrostu cen. Tymczasem w depresji ludzie powstrzymują się od kupowania, przewidując dalszy spadek cen. Odnowa i powrót do „normalności” może zacząć się dopiero wtedy, kiedy ceny i płace są tak niskie, że wystarczająca liczba ludzi zakłada, iż nie będą już spadać.
Z tego względu jedynym sposobem na skrócenie okresu złej koniunktury jest powstrzymywanie się od hamowania spadku cen i płac.
Dopiero kiedy rozpocznie się odnowa, zmiana relacji cenowej wywołana wzrostem ilości fiducjarnych środków wymiany zaczyna być widoczna w strukturze cen.
Ludwig von Mises
tłum. Witold Falkowski
Powyższy tekst stanowi fragment książki Ludwiga von Misesa „Ludzkie działanie”, której pierwsze polskie wydanie ukazało się na naszym rynku w 2007 roku. Publikujemy go dzięki uprzejmości p. Witolda Falkowskiego, autora przekładu do polskiego wydania książki.